środa, 27 lipca 2016

ROZDZIAŁ XXII

-Cześć Nataniel- uśmiechnęłam się smutno- Jak się czujesz?
-Kim jesteś?- zapytał dziwnie na mnie patrząc.
-Nataniel- zaśmiałam się i podeszłam bliżej.
-Nie podchodź do mnie!- krzyknął, a na jego twarzy malowało się zdziwienie i przerażenie. Mimowolnie cofnęłam się o krok.
-Nataniel- szepnęłam.
-Co się dzieje?- do sali weszła matka chłopaka.
-Mamo, kim ona jest?- rzucił od razu, gdy ją zobaczył.
-Och, nie pamiętasz jej?- ton jej głosu był dziwny. Chłopak popatrzył jeszcze raz na mnie i z powrotem na rodzicielkę.
-Nie.
-Wiesz- Patricia odwróciła się w moją stronę- To chyba nie jest najlepszy moment.
-Racja, przyjdę jutro.
-Chyba nie rozumiesz- uśmiechnęła się.
-Nie rozumiem- popatrzyłam na nią pytającym wzrokiem.
-Widać nie chciał o tobie pamiętać.
-Ale...
-Nie ma żadnego „ale”. Nie życzę sobie, abyś odwiedzała mojego syna- jej słowa były jak cios prosto w twarz.
-Chyba pani żartuje...
-Bezczelna- otworzyła drzwi, sugerując mi, aby natychmiast stąd wyszła. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Chwilę stałam osłupiała, po czym, wolnym krokiem wyszłam z sali. 

OCZAMI NATANIELA

-Co ty sobie wyobrażasz gówniarzu?! Myślisz, że wyprowadzisz się z domu?!
-Tak, taki mam zamiar- odpowiedziałem chłodno.
-Patricio trzymaj mnie, bo zaraz oszaleję!
-To stało się już dawno.
-Coś ty powiedział?- warknął, a jego ręka wylądowała na mojej głowie, po czym osunęła się na kark- Myślisz, że pozwolę ci wynieść się z domu, żeby mieszkać z tą cholerną ladacznicą?
-Ona nie jest ladacznicą- syknąłem i odparłem kolejny atak. Zaczęliśmy przesuwać się coraz bliżej schodów.
-Jest zwykłą s u k ą- specjalnie przeciągnął ostatnie słowo. W tym momencie doszło do szarpaniny pomiędzy nami, ale ja nie dawałem sobą pomiatać.
-Zabraniam ci tak o niej mówić- krzyknąłem na cały głos. Niestety chwilę po tym, ojciec popchnął mnie. Ponieważ staliśmy blisko krawędzi... zrzucił mnie ze schodów. Ostatnie co pamiętam to jego szyderczy śmiech. Czułem jak upadam na zimną posadzkę, po czym straciłem całkowicie przytomność.
Gdy się obudziłem nie wiedziałem gdzie jestem. Leżałem na miękkim łóżku w białej sali, w której panował półmrok. Z lewej strony padało delikatne światło lampki nocnej. Zobaczyłem postać siedzącą koło łóżka.
-Synku- odezwała się.
-Mamo?- pomrugałem kilka razy oczyma- Gdzie ja jestem?- próbowałem wstać.
-Spokojnie, leż- powstrzymała mnie- Leżysz w szpitalu.
-Szpitalu? Jak tu trafiłem?
-Spadłeś ze schodów- uśmiechnęła się szeroko.
-Sam?- zmarszczyłem czoło.
-Tak. Potknąłeś się o coś i spadłeś- zawiesiła głos. Za chwile przyszła Amber i porozmawialiśmy chwilę, po czym poinformowała mnie, że ktoś jeszcze czeka, aby ze mną porozmawiać. Wyszła. Po chwili wprowadziła jakąś dziewczynę. 
-Cześć Nataniel- uśmiechnęła się smutno- Jak się czujesz?
-Kim jesteś?- zapytałem dziwnie na nią patrząc.
-Nataniel- zaśmiała się i podeszłam bliżej.
-Nie podchodź do mnie!- krzyknąłem. Nie miałem pojęcia kim ona jest. Cofnęła się.
-Nataniel- szepnęła.
-Co się dzieje?- do sali weszła matka. Zaczęła z nią rozmawiać. Po chwili twarz dziewczyny znacznie posmutniała, w jej oczach pojawiły się łzy. Bez słowa wyszła z pomieszczenia.
-Nataniel- odezwała się po chwili.
-Mogę zostać na chwilę sam? Proszę- matka z wahaniem wyszła, zostawiając mnie samego.
Nie wiedziałem co mam myśleć o tym wszystkim. Niechętnie uwierzyłem w to, że sam spadłem ze schodów. Miałem jakieś prześwity, ale widziałem je jakby przez mgłę. A ta dziewczyna? Boję jej się? Jest piękna i czuję jakby już skądś ją znał. Znów te mgliste wspomnienia. Wiem, że zadała mi ból. Przez nią wiele przecierpiałem. Nie chciałem jej znać! Mimo to nie mogę wyrzucić jej teraz z pamięci. Ale jak ona ma na imię? Daniela? Doris? Debra? Debra!
-Cholera- wzdrygnąłem się.
OCZAMI ELENY

Usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Stałam nieruchomo przez dłuższą chwilę. Po czasie pod salę przyszła Amber i bez słowa, lecz z pogardliwym wyrazem twarzy, wyminęła mnie, wchodząc do pomieszczenia.
-Czy to są żarty?- powiedziałam sama do siebie. Miałam zamiar ruszyć w stronę schodów, ale ktoś złapał mnie za ramię. Głupio łudziłam się, że może to Nataniel, że tak naprawdę wszyscy zrobili mi "niezły" żart. Niestety.
-Tak dla jasności, nie zbliżaj się więcej do naszej rodziny. Najlepiej zapomnij o tym wszystkim, rozumiesz? O  w s z y s t k i m- powtórzyła.
-Myślisz, że od tak to zostawię? Że zostawię Nataniela samego?
-Kochana, on sam cię właśnie zostawił. Nie pamięta cię. Póki co, jako jedynej.
-Ale nie zapomniał tego co się stało- dziewczyna nic nie odpowiadała- Pamięta, prawda?
-Ależ ty jesteś naiwna- zaśmiała się.
-A policja?- zaśmiała się po raz kolejny- Jak w ogóle możesz?
-O co ci chodzi?
-Jeszcze przed chwilą byłaś taka miła...
-Tak zwany teatr- zakpiła.
-Jak śmiesz robić takie świństwo własnemu bratu?! Wy wszyscy!
-Słuchaj- warknęła- Nie wtrącaj się w nasze rodzinne sprawy.
-Nie zostawię tego tak, możesz być tego pewna!- zagroziłam jej palcem przed nosem, po czym udałam się w stronę schodów. Szybkim tempem zbiegłam z nich, mało co nie spadając. Gdy znalazłam się w recepcji zwolniłam kroku, aby nie przeszkadzać personelowi. Przekroczyłam wielkie szklane drzwi wejściowe. Delikatnie je zamknęłam, zeszłam ze schodków i jak gdyby nigdy nic skręciłam w prawo i pognałam przed siebie. Ponieważ na dworze panował już półmrok, nie zauważyłam, że skręciłam w złą uliczkę. Może nie tyle złą, ale prowadziła przez ogromny park, gdzie moja droga wydłużała się o dobre trzydzieści minut. Byłam już w samym centrum, więc nie opłacało mi się wracać. Mimo tego, że nie należę do osób, które często się boją, tak teraz odczuwałam lekki niepokój. Odwróciłam się do tyłu i szłam dalej, aż wreszcie wpadłam na kogoś. Odwróciłam szybko głowę i ujrzałam znajomą, łagodną twarz.
-Lysander?- zmrużyłam oczy.
-Eleno, co robisz o tej porze w tym parku?
-To... bardzo skomplikowane- dopiero gdy wypowiedziałam te słowa, dotarło do mnie co tak naprawdę się stało. Dotknęłam dłonią skroni i nerwowo się zaśmiałam. Wiatr wzmógł się, a mnie przeszedł dreszcz.
-Masz- chłopak od razu zdjął swój płaszcz i ułożył mi go na ramionach. Nie myśląc wiele, włożyłam ramiona w rękawy. Spojrzałam się na przyjaciela i po raz pierwszy zobaczyłam go w samej koszuli. Zaczęłam zdejmować odzienie, ale powstrzymał mnie- Zostaw, tobie przyda się bardziej.
-Dzięki...
-A teraz powiedz co się stało- poprosił. Usiedliśmy na ławce i opowiedziałam mu o całym dzisiejszym zajściu.
-Jesteś pewna, że to co mówiła jego matka to prawda?- zmarszczył czoło.
-Teraz nie jestem pewna niczego. Ale, jej zachowanie nie wskazywało na to, żeby kłamała, dopiero później- zawiesiłam głos- Trochę tak, jakby cieszyła się, że on mnie nie pamięta.
-Nie możemy wyciągać pochopnych wniosków- powiedział ze spokojem.
-Ale to nie było normalne! Sam przecież wiesz jacy oni...- popatrzyłam na jego delikatny uśmiech i westchnęłam- Ech, może i masz rację.
-Na pewno mam- położył rękę na moim udzie, po czym szybko ją zabrał, a jego twarz poczerwieniała. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-A tak z innej beczki, co u Kastiela?
-U Kastiela?- zamyślił się, jak gdyby nie chciał wyznać prawdy- Szczerze mówiąc, odkąd przyjechał, nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Poza tym musiał odebrać swoją kuzynkę z lotniska. Dlaczego pytasz?
-Em, tak jakoś. Po prostu. Nie widziałam go dziś.
-Nie?
-Nie- zaprzeczyłam szybko.
-Czy w Los Angeles nie stało się nic... no wiesz, między tobą a Kastielem.
-Nie mówił ci nic?
-Jak już mówiłem, nie rozmawialiśmy długo.
-Ach...
-Przed wylotem powiedział mi jedynie, że musi wyjaśnić z tobą jakąś sprawę i nie może ona czekać ani chwili dłużej.
-Nie kwapił się do wyjaśnienia czegokolwiek.
-Wiesz, Kastiel ma czasami swoje dziwne pomysły.
-Tak, wiem... Może, może nie mówmy już o nim, hm? Pomówmy o czymś przyjemniejszym. Napisałeś ostatnio jakiś wiersz?
-Tak, nawet dwa.
-Będę mogła kiedyś przeczytać choć jeden?
-Może- zaśmiał się. Wstaliśmy z ławki i ruszyliśmy przed siebie. Rozmawialiśmy głównie o twórczości Lysandra i o sztuce. Byliśmy tak pochłonięci rozmową, że nie zwróciliśmy uwagi, na to, że idziemy razem pod rękę. Było mi z nim naprawdę dobrze, czułam się przy nim swobodnie. Gdy Lysander opowiadał mi o jednym z wierszy, podniosłam głowę do góry, spoglądając w gwieździste niebo.
-"A twe oczy niczym gwiazdy błyszczące"- dokończył swoje dzieło i podążył za moim wzrokiem- Są piękne, prawda?
-Tak, bardzo- powiedziałam rozmarzonym głosem. Staliśmy chwilę w ciszy.
-Chyba powinniśmy już wracać. Będą się o ciebie martwić- odezwał się po chwili.
-Tak, masz rację.
Ruszyliśmy przed siebie w ciszy, nadal podziwiając gwiazdy na niebie. Wreszcie znaleźliśmy się pod moim domem.
-To do jutra- uśmiechnął się i ucałował moją dłoń.
-Dobranoc- odwzajemniłam uśmiech. -Do zobaczenia jutro.
Przeszłam przez furtkę. Nie odwracając się, z szerokim uśmiechem na ustach, weszłam do domu. Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie. Opuściłam głowę i zauważyłam, że nadal mam na sobie płaszcz chłopaka. Wybiegłam przed dom.
-Lysander!- krzyknęłam, jednak w pobliżu nikogo nie było. Zmrużyłam oczy widząc zbliżającą się postać. Podeszłam w jej stronę.
-Co robisz o tej porze na dworze? Już dawno po dobranocce- zaśmiał się.
-Kastiel?
-Spodziewałaś się kogoś innego?
-Szczerze powiedziawszy, tak- burknęłam.
-Kogo?- zapytał lekko poirytowany- I co ty masz na sobie? Czy to jest płaszcz Lysandra?- prawie krzyknął.
-Tak, a co?
-Spotykasz się z nim?
-Nie. Zresztą, co cię to interesuje. Nie powinieneś być ze swoją „kuzynką”?- spytałam robiąc w powietrzu cudzysłów.
-Jesteś zazdrosna.
-Nie- ucięłam jego śmiech- Za to ty o Lysandra owszem.
-Nie spotykasz się z nim.
-Może i nie, ale tak czy inaczej, nie powinno cię to interesować.
-Dobra, możemy się nie kłócić?- popatrzyłam na niego wyczekująco- Chcę porozmawiać.
-Ostatnio nie chciałeś tego robić. A później zwiałeś zostawiając jakąś kartkę- dodałam po chwili.
-Wiem, to było głupie. Ale musiałem odebrać kuzynkę z lotniska. Leci do swoich rodziców i miała tu przesiadkę. Nie jest wystarczając dorosła, żeby poradzić sobie samej.
-I rozumiem, że z wielką chęcią poleciałeś jej pomóc?
-Nie- odetchnął głęboko- Szczerze?- kiwnęłam głową- Byłem zły. Ba, byłem wściekły za to co mi powiedziałaś. Nie dociera do mnie, że wybrałaś jego zamiast mnie.
-Kastiel…
-Nie przerywaj mi. W czym on jest lepszy ode mnie? Nie pamiętasz naszych wspólnych chwil? Tych przed szkołą, koło muru? Gdy razem zajmowaliśmy się Tobby’m? Kiedy specjalnie dla ciebie przyleciałem? A ten dupek? Nie zrobił nic! Nie pamiętasz jak się kochaliśmy? Wiem, skłamałem wtedy. Ale czy to ma jakieś znaczenie? Było nam razem dobrze!- zawiesił głos- Nadal może być… Musisz tylko jeszcze raz dać nam szansę.
-Ja…- chłopak rozłożył ramiona, a ja wtuliłam się w niego- To wszystko jest takie trudne.
Poczułam jak przybliża się do mnie. Jego ręka, która wcześniej obejmowała moje plecy, znajdowała się teraz na mej talii. Staliśmy twarzą w twarz. Spojrzał mi głęboko w oczy, aż przeszedł mnie dreszcz. Nie odrywał ode mnie wzroku ani na sekundę. Uniósł prawą dłoń i pogładził mnie po policzku. Przymknęłam oczy i wtuliłam się w jego miękką skórę. W tym momencie chwycił mój podbródek, uniósł go do góry i musnął moje wargi swoimi ustami. Były takie gorące i wilgotne. Czułam, że trwało to dłużej niż w rzeczywistości. Gdy powoli zaczął odsuwać swoją twarz od mojej, spojrzałam na niego smutnym wzrokiem. Smutnym, gdyż pragnęłam więcej. Chłopak, jakby wyczuł to, ponieważ w jednej chwili znów mnie pocałował, wplatając swoje palce w moje włosy. Tym razem bardziej zmysłowo. Pocałunki były krótkie, jednak bardzo delikatne i romantyczne. Zarzuciłam swoje ręce na szyję chłopaka i delikatnie wspięłam się na palcach. Tym razem nie pozwoliłam, aby ostatni pocałunek skończył się szybko. Przeciągałam go, a Kastiel nawet nie protestował. Mruknęłam i poczułam jak usta czerwonowłosego wyginają się w półuśmiechu. Po skończonej czułości, z rozwartymi ustami, spojrzałam mu w oczy.
-Czy to znaczy tak?- zapytał z nadzieją. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami i powoli zaczęłam się cofać.
-Oddaj mu to, proszę- zdjęłam z siebie płaszcz i podałam go chłopakowi.
-Elena!- krzyknął, gdy uciekłam do domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Pobiegłam do siebie do pokoju i szlochając, rzuciłam się na łóżko.

_________________________________________

Tak więc już jest! Zachęcam do komentowania i głosowania, a ja lecę pisać dalej :3

czwartek, 7 lipca 2016

ROZDZIAŁ XXI

Moim oczom ukazało się 6 nieodczytanych wiadomości. Każda była od tego samego numeru. Od Nataniela.
Wzięłam głęboki oddech i zablokowałam telefon. Nie chciałam popsuć sobie reszty dnia.
Gdy dojechaliśmy, zabrałam torby z zakupami i zaniosłam je do swojego pokoju. Dopiero tam poczułam jaka jestem zmęczona, jak bardzo zakupy były wyczerpujące. Nie zastanawiając się długo poszłam do łazienki i odkręciłam kurek, tym samym, napełniając wannę gorącą wodą. Dosypałam olejki i proszki do kąpieli i wróciłam do pokoju. Wyjęłam z jednej z toreb bluzkę, która miała nadruk czaszki. Sama nie wiem dlaczego ją kupiłam. Kojarzy mi się z Kastielem, a przecież to właśnie o nim usiłowałam teraz zapomnieć. Rzuciłam T-shirt na łóżko i zamykając oczy, odchyliłam głowę do tyłu.
-Kurwa- rzuciłam i bez namysłu poszłam do łazienki. Zamknęłam drzwi na klucz. Stanęłam przed lustrem i zaczęłam zdejmować ubrania. Po chwili spojrzałam na swoje nagie odbicie. Lustrowałam je od góry do dołu. Stanęłam bokiem i wydęłam brzuch- Nie, zupełnie nie do twarzy mi z ciążą- powiedziałam z grymasem. Spojrzałam raz jeszcze i zobaczyłam za sobą obejmującego mnie Nataniela. Potrząsnęłam głową i odeszłam od tafli szkła. Włączyłam muzykę z telefonu i weszłam do wanny pełnej wody. Zamknęłam oczy i oparłam głowę o brzeg wanny. Zaczęłam podśpiewywać jedną z piosenek. Po chwili śpiewałam coraz głośniej i głośniej, aż wreszcie mój głos był czysty i donośny.
Obudziłam się po niespełna godzinie. Zasnęłam w wannie. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało. Wyszłam z wanny, wytarłam się, przebrałam i poszłam spać. Obudziłam się po 9, więc miałam bardzo mało czasu, ponieważ babcia miała wyjechać o 9:30, aby nie spóźnić się na dzisiejszą operację. Szybko uporałam się z poranną toaletą, ubrałam się i gotowa czekałam w samochodzie. Gdy wszyscy wsiedli, ruszyliśmy. Mówiąc wszyscy, miałam na myśli rodziców, babcię, Aghatę i siebie. Gdy dojechaliśmy, przyjęto babcię, która przebrała się w szpitalny strój. Muszę przyznać, że całkiem do twarzy było jej w białej koszuli. Posiedziałam z nią sam na sam w sali, aż przyszedł lekarz, aby powiadomić, że za 5 minut pojadą na salę. Susana nie martwiła się tym wcale. Wręcz przeciwnie, śmiałyśmy się i żartowałyśmy. Gdy babcia pojechała na salę, my poszliśmy do bufetu.
-To kiedy wracamy?
-Hm?- spojrzałam na Aghatę.
-No kiedy masz ochotę wracać- powiedziała mama wpychając sobie rogalika do buzi.
-Chyba musimy poczekać aż Susana wyjdzie...
-Wychodzi jutro- tata mrugnął.
-Jutro? Cóż, nie chciałabym od razu po jej operacji wracać. Myślę, że... chyba w poniedziałek możemy wracać. Posiedzimy tu jeszcze kilka dni i wrócimy, okej?- zwróciłam się do ciotki.
-Nie ma sprawy- uśmiechnęła się.
Po 15 minutach wyszliśmy z bufetu i udaliśmy się do samochodu, gdyż lekarz powiedział nam, że odwiedziny nie będą teraz dozwolone. Nie protestowaliśmy, wiedzieliśmy, że Susana sobie poradzi. Gdy dojechaliśmy do domu zaczęłam szukać Kastiela, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. Spotkałam za to Kentina.
-Jak się czujesz?- zapytał.
-W porządku, odprowadziliśmy babcię i w sumie to szukam Kastiela, nie widziałeś go może?
-Nie, niestety. A właśnie... nie wiesz czy w twojej szkole nie ma wolnych miejsc?
-Chcesz powiedzieć, że...
-Tak, mam zamiar się tam zapisać.
-To genialnie!- rzuciłam mu się na szyję. W tym właśnie momencie, przez ramię Kentina, zauważyłam Kastiela- Wybacz, porozmawiamy za chwilę.
Ruszyłam w stronę czerwonowłosego, który ruszył z powrotem na górę. Weszłam za nim do jednego z pokoi.
-Kastiel, możemy porozmawiać?
-Nie.
-Proszę cię- zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam obok niego na łóżku- Nie chcę się znów z tobą kłócić.
-Więc nie zwalaj winy na mnie.
-Zawiniliśmy oboje, dobrze o tym wiesz.
-Rzuciłaś się na mnie.
-Kastiel- położyłam mu rękę na udzie. Zasłonił twarz rękoma i przejechał po niej.
-Wiem, nawaliłem po całej linii- westchnął.
-Nie tylko ty- uśmiechnęłam się, a on delikatnie mnie pocałował. Odwzajemniłam pocałunek. Jego usta były takie miękkie. Przejechał palcami wzdłuż mojej talii i zatrzymał dłoń na udzie, kierując ją coraz wyżej, jednocześnie cały czas mnie całując. Oddałam się chwili, jednak po kilkunastu sekundach odsunęłam się od niego- Kastiel, nie.
Ten nie słuchał protestu, położył mnie na łóżku i przygniótł ciężarem swojego ciała. Zamknęłam oczy i poczułam jak dotyka mojej nagiej skóry. Mimowolnie przed oczyma pojawiła mi się postać Nataniela. Jęknęłam.
-Nat- powiedziałam prawie niesłyszalnie. Kastiel zaczął całować mnie coraz gwałtowniej. Nie sprawiało mi to przyjemności. Odepchnęłam go na długość swoich rąk- Przestań.
-Nie chcesz przeżyć rozkoszy po raz kolejny?- powiedział, po czym zaśmiał się- Możemy spróbować czegoś nowego, znam wiele pozycji.
-Jak na "prawiczka" jesteś nad wyraz chętny i obeznany.
-Na kogo? Jakiego prawiczka?- zaśmiał się, jednak po chwili zreflektował się, że sam się wkopał.
-Jasne- zaśmiałam się ironicznie i szybkim ruchem wstałam z łóżka.
-Nie, to nie tak- ruszył za mną.
-A jak?! Powiedz po prostu, że chciałeś zabawić się z kolejną naiwną laską.
-Nie chciałem.
-Czyżby?- powiedziałam z pogardą.
-Kurwa, ty nic nie rozumiesz.
-Więc mi to wytłumacz!
-To nie jest takie proste- uciął.
-Jasne- prychnęłam i odwróciłam się w stronę drzwi.
-Po prostu- zaczął, a ja przystanęłam- Wkurwia mnie to, że zawracasz sobie głowę tym idiotą.
-Mówisz o Natanielu?
-No przecież mówię o tym kretynie.
-Nie wyzywaj go- warknęłam.
-Dlaczego ty go tak bronisz?
-Bo go kocham!- w tym momencie na twarzy Kastiela pojawił się nieznany mi dotąd widok. Uświadomiłam sobie, że dwie noce wcześniej to właśnie on wyznał mi miłość- To nie tak- złapałam się lewą ręką za skroń. Nie wiedziałam co robić, czy przepraszać go, czy jednak nie. Z jednej strony był to cios w jego serce, z drugiej jednak, to on mnie okłamał. Skąd mogę wiedzieć, że w kwestii kochania mówił prawdę?
-Elena...
-Nie Kastiel. Nie jestem na nic gotowa. Póki co wolę być... sama. Muszę to wszystko sobie poukładać.
-Więc seks nie miał dla ciebie żadnego znaczenia?- warknął.
-Oczywiście, że ma! Ale to czego oboje się dopuściliśmy... ja muszę się z tym uporać.
-Nie możesz zostać z tym sama- powiedział wskazując na mój brzuch.
-Muszę. Sama- zabrałam od niego rękę, którą usiłował złapać.
-Ale...
-Nie Kastiel. Tak będzie lepiej- odwróciłam się od niego i podeszłam do drzwi. Odwróciłam się ostatni raz do chłopaka- Przepraszam- powiedziałam i wyszłam, zamykając za sobą drzwi.
Łzy napłynęły mi do oczu. Nie chciałam zostać sama. Byłam rozdarta. Pobiegłam do pokoju i trzasnąwszy drzwiami rzuciłam się na łóżko. Zaczęłam płakać, byłam bezsilna, a co najgorsze, było duże prawdopodobieństwo, że jestem w ciąży.
Reszta dni w Los Angeles na szczęście minęła. Odebraliśmy babcię Susanę, z którą spędziłam resztę czasu tutaj.  Z Kastielem nie rozmawiałam wiele,wymienialiśmy jedynie pojedyncze zdania. Przedostatniego dnia szukałam go, lecz nie mogłam znaleźć. Myślałam, że wyszedł na miasto, lecz gdy zauważyłam kartkę leżącą na moim biurku, wiedziałam, że wyjechał szybciej. Bardzo żałowałam, że to zrobił, jednak czułam ulgę, że nie będę musiała spędzić z nim kilkunastu godzin w samolocie, które miałam zamiar przespać.
Pożegnałam się ze wszystkimi i obiecałam, że przy najbliższej okazji znów przyjadę, tym razem na dłużej.
-Elena!
-Kentin?- zapytałam pakując torby do bagażnika.
-Mam dla ciebie niespodziankę- popatrzyłam ze zdziwieniem na niego i jego bagaż, który trzymał w ręku- Mówiłem, że mam zamiar przepisać się do Słodkiego Amorisa, prawda?- otworzyłam jeszcze szerzej oczy- Lecę z tobą!
-Naprawdę?!- wrzasnąłem i rzuciłam mu się szczęśliwa na szyję.
-Cieszę się, że podoba ci się ten pomysł- odwzajemnił mój uścisk.
Tym sposobem w domu zyskałam nowego współlokatora, z którym przegadałam ponad połowę lotu. Mimo tego, że nie było to idealne miejsce, zwierzyłam mu się z sytuacji z Kastielem. Rozumiał mnie i obiecał, że pomoże mi najlepiej jak będzie umiał,
-Hej, pobudka- obudził mnie, gdy mieliśmy zbliżać się do lądowania. Półprzytomna zapięłam pasy. Popatrzyłam przez okno i już widziałam moje ukochane miasto. Rozbudziłam się, nie mogłam się doczekać kiedy spotkam się z Violettą i Rozalią. Tak bardzo mi ich brakowało. Gdy wysiedliśmy, odebraliśmy bagaże i już wychodziliśmy z lotniska zamurowało mnie. Moim oczom ukazał się Kastiel.  Nie był sam, odbierał z lotniska pewną szatynkę, która była naprawdę skąpo ubrana. Nie mogłam uwierzyć w to, że wrócił szybciej specjalnie po nią. Mimo to, wiedziałam, ze byłam temu winna. Zrezygnowana odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą dwie postacie.
-Witamy z powrotem!- krzyknęły i przytuliły mnie.
-Matko, skąd wiedziałyście, że tu będę?- nie mogłam się nadziwić, że Violetta i Rozalia przyjechały na lotnisko specjalnie po mnie.
-Mówiłaś nam, nie pamiętasz już?- zaśmiała się fioletowłosa.
-Ale to już nieważne- powiedziała białowłosa- Teraz musisz opowiedzieć nam W S Z Y S T K O.
-Nie ma czego opowiadać- jęknęłam, na co obie dziewczyny uniosły brwi i popatrzyły na mnie z politowaniem- Naprawdę- próbowałam je przekonać.
-Już my dobrze wiemy- szturchnęły mnie.
-Zapomniałabym- przywołałam chłopaka gestem- Poznajcie mojego przyjaciela, Kentina.
-Czy my się skądś nie znamy?- powiedziała zalotnie, a szatyn popatrzył na nią lekko zmieszany.
-Spokojnie, Rozalia tylko żartuje- odetchnął z ulgą- A to Violetta, moja druga najlepsza przyjaciółka- przedstawiłam ich sobie.
-A czy to nie?- pokazała palcami grubość, przypominając co mówiłam o starych okularach chłopaka. Kiwnęłam delikatnie głową informując zarazem, aby tego nie przypominać.
-No to co- zaczęła druga z dziewczyn- robimy dzisiaj nocowanie?
-Proszę?- spytałam.
-Nocowanie- powiedziała z przekąsem Violetta.
-Och- spojrzałam na ich torby- To pytanie czy raczej informacja, do której mam się dostosować?- dziewczyny tylko szeroko się uśmiechnęły i wsiadły z nami do auta, z czego ciocia Aghata była bardzo zadowolona.
Gdy dojechaliśmy, kazałam dziewczynom iść do mnie do pokoju, jednak one wolały siedzieć w kuchni z Aghatą i słuchać jej opowieści z Ameryki. Ja natomiast zabrałam Kentina na drugie piętro i pokazałam mu jego tymczasowy pokój.
-Mam nadzieję, że zostaniesz tu dłużej niż tylko trochę.
-Obiecuję- powiedział, po czym przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił.
Myślałam, że odpłynę bardzo szybko, jednak myliłam się. Rozmawiałam z dziewczynami bardzo długo. One opowiadały mi o tym, co działo się w szkole i o tym, że organizuje ona jakieś duże przedsięwzięcie, a ja o całym zajściu z Kastielem, zarówno tym w Los Angeles jak i tym na lotnisku. Niestety nie wiedziały o jaką dziewczynę mi chodziło.
-A co u Nataniela?
-Nie rozmawialiście?- zaprzeczyłam- Ostatnio wszystko w porządku. Bardzo się ucieszył, gdy dowiedział się, że wracasz.
-Skąd wie?
-Wszyscy wiedzą. Plotki szybko się roznoszą- skrzywiła się Violetta.
-A mimo to nie przyszedł...- powiedziałam jakby do siebie.
-Czyli nie mówiłaś mu o... no wiesz?
-W życiu- wypaliłam.
-Ale dlaczego nie byłaś u lekarza?
-Moi rodzice... nikt nie wie. Nie chciałam, aby dowiedzieli się w ten sposób. Wydaje mi się, że babcia wie, ale ona, ona dotrzyma sekretu.
-Ale tutaj masz zamiar iść?
-Chyba muszę.
Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę, po czym każda kolejno odpłynęła. Rano, zaspane poszłyśmy do szkoły tylko dlatego, aby z pierwszej ręki dowiedzieć się co organizuje szkoła i odprowadzić Kentina. Niestety nastąpiło delikatne opóźnienie, a o informacji mieliśmy dowiedzieć się dopiero jutro. Liczyłam również na to, że spotkam Kastiela lub Nataniela. Niestety, nie było żadnego z nich. Za to zostałam bardzo ciepło przywitana przez moich przyjaciół. Nawet przez Amber. Mimo tego, że nie dogadywałyśmy się najlepiej, nie było między nami większych kłótni. Bałam się, że gdy dowie się o mnie i Kastielu będzie bardzo źle. Wyglądała dziś naprawdę nieciekawie. Była przybita i rozkojarzona. Nie wyglądało na to, aby była na mnie wściekła. Mimo moich pytań, nie chciała nic mówić. Wykręcała się zdaniem, że „to tylko gorszy dzień”. Po szkole, w której nie działo się dziś zbyt wiele, wróciłam razem z Kentinem do domu.
-I jak? Co dyrektorka organizuje?
-Nic, powiedzą nam dopiero jutro- odpowiedziałam Aghacie siadając w kuchni przy blacie.
-Nic ciekawego? Aż taki nudny dzień?
-Dziwne prawda?- obie byłyśmy zdziwione- Mam wrażenie, że mimo wszystkiego, zachowywali się dziwnie.
-Kto?
-Wszyscy! Z Amber na czele.
-Amber to siostra Nataniela, tak?
-Mhm...
-Może tylko ci się wydaje, kochanie.
-Nie, ona nigdy taka nie była. Coś nie gra i ja o tym wiem.
-Zobaczysz, wszystko się ułoży- nie sądzę- W każdym razie, idziemy zaraz z Nickiem w odwiedziny do Caroline, chcesz iść z nami? Pobawisz się z małym- zaśmiała się.
-Nie, dzięki. Może innym razem. Bawcie się dobrze.
Aghata z Nickiem wyszli, Kentin ćwiczył w swoim pokoju, a ja usiadłam w głębokim fotelu i chwyciłam do ręki pierwszą lepszą książkę. Był to dramat romantyczny, który niesamowicie mnie wciągnął. Nie sądziłam, że coś takiego może zdarzyć się naprawdę. A jednak.
-Halo?
-Elena?! Elena błagam cię, pomóż nam!- usłyszałam załamujący się głos.
-Halo? Amber, co się dzieje?- nie byłam w stanie zrozumieć zlepek słów, które wypowiadała.
-To znów się stało!- jęknęła przerażająco i odezwała się po dłuższej chwili- Nie wiem co robić, błagam cię przyjedź natychmiast!- rozłączyła się.
Nie myśląc za wiele chwyciłam torbę i wybiegłam z domu. Szłam coraz szybszym krokiem. Mijając drugą przecznicę usłyszałam nadjeżdżającą karetkę. Jej sygnał stawał się głośniejszy, aż minęła mnie z zawrotną prędkością. Poczułam jak zamiera mi serce. Nie, przecież to nie do nich, pomyślałam i mimowolnie przyspieszyłam kroku. Byłam zaledwie pare metrów od domu Nataniela.
-Nie!- krzyknęłam i zaczęłam biec w stronę budynku- Nie, nie nie!- moim oczom ukazał się przerażający obraz. Trójka lekarzy wychodziła z ich domu przewożąc kogoś do karetki. Tym kimś był, nikt inny jak, Nataniel.  Za nimi wyszła Amber i jej mama, która obejmowała ją ciasno. Do oczu napłynęły mi łzy. Dopiero po chwili mój wzrok skierował się na pojazd zaparkowany przed domem. Ten wóz nie należał do państwa Johnson. Należał do policji. Szybko podbiegłam do nieprzytomnego blondyna.
-Nataniel!
-Proszę się odsunąć!
-To mój chłopak! Czy on żyje?!
-Proszę się natychmiast odsunąć!- jeden z mężczyzn prawie krzyknął i wsiadł razem z pozostałymi do karetki. Włączając sygnał odjechali bardzo szybko. Nie wiedziałam co robić, podeszłam do kobiet przed drzwiami.
-Co się stało?- w tym momencie przerwał mi funkcjonariusz, który wyprowadzał z domu ojca Nataniela. W kajdankach. To wstrząsnęło mną do głębi. Z przerażenia zatkałam usta, aby nie wydobyć  z siebie przeraźliwego krzyku.
-To wszystko jej wina!- wrzasnął, gdy tylko mnie zobaczył. Rzucił się na mnie, ale policjant był szybszy i złapał go w ostatnim momencie. Odskoczyłam trzy kroki dalej.
-Rupercie!- krzyknęła jego żona, po czym zaszlochała gorzko.
-Widzisz do czego doprowadziła ta mała suka?!- Patricia tylko odwróciła głowę, zaciskając mocno oczy.
-To wszystko twoja wina!- krzyknęła Amber- Nienawidzę cię!
-Chyba nie chcesz skończyć tak samo?!
-Przestań jej grozić, Rupercie!
-Ja tylko lojalnie ostrz...
-Właź i siedź cicho- przerwał policjant, chowając mu głowę do radiowozu. Sam wsiadł za kierownicę i odjechał. Przez chwilę stałam zamurowana, aż wreszcie się odezwałam:
-Co się stało?- powiedziałam cicho.
-Nic... On nie chciał...
-Przestań! Wiesz dobrze, że zrobił to celowo!
-Amber!- upomniała ją mama.
-Chodź!- chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą, aż wreszcie zniknęłyśmy za rogiem. Wtedy nie wytrzymała i rozpłakała się, osuwając się na ziemię. Złapałam ją, aby nie upadła.
-Powiedz mi co się stało- chwyciłam ją za ramiona.
-To on to zrobił! On! On go nienawidzi!- krzyczała, aż wreszcie pobiegła z powrotem do domu.
-Kurwa- przeklęłam pod nosem i zatrzymałam taksówkę- Do szpitala proszę!
Chciałam dostać się tam jak najszybciej. Chciałam wreszcie wiedzieć co się stało, zobaczyć Nataniela... Ale los był przeciwko. Dobre 10 minut staliśmy w korku. Gdy jednak dojechaliśmy, zapłaciłam kierowcy i podbiegłam w stronę szpitala. Przed wejściem rozpoznałam samochód matki Nata. Weszłam do środka. Wnętrze było przyjazne, aczkolwiek, prócz delikatnej zieleni, dominowała biel, która bardzo mnie odpychała. Zdyszana podeszłam do recepcji i spytałam się o chłopaka. Początkowo pielęgniarka nie chciała mi podać żadnych informacji, lecz po błagalnej prośbie poinformowała mnie, że Nataniel jest w tym momencie operowany. Łzy napłynęły mi do oczu. Recepcjonistka podała mi chusteczkę. Podziękowałam jej i podeszłam do windy, przyciskając guzik, który ją przywołał. Wsiadłam. Drzwi się zamknęły. Wcisnęłam guzik i pojechałam na trzecie piętro, tak jak kazała mi pani z recepcji. Oparłam się o ścianę i zamknąwszy oczy, oddychałam głęboko. Wysiadłam z windy i usłyszałam rozmowę lekarzy. Cofnęłam się i schowałam na rogiem.
-Podobno ojciec go doprowadził do takiego stanu.
-Pobił go?
-Pobił, a później, niby przez przypadek, zepchnął ze schodów. Z tego co słyszałem ma wstrząśnienie mózgu, połamane żebra i chyba lewą rękę.
-Ten ojciec jest normalny? Nie wiem jakim skurwielem trzeba być, żeby zrobić takie świństwo własnemu dziecku.
-Z tego co słyszałem- powiedział ciszej- to nie jest jego synem.
Zamarłam. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Dowiadywałam się zbyt wielu informacji naraz. Niepewnym krokiem wyszłam zza zakrętu.
-Czego tutaj szukasz?- zapytał jeden z lekarzy.
-Em... ja, ja szukam kogoś, kto powiedziałby mi co dzieje się z moim chłopakiem.
-Chłopakiem?
-Nataniel Johnson. Blondyn, podobno jest teraz operowany- oboje wymienili ze sobą spojrzenia.
-Ach, Johnson. Wszystko w porządku. Ma nieliczne obrażenia, wykaraska się z tego.
-Nie okłamuje mnie pan?- popatrzyłam na niego ze zwątpieniem.
-Skądże, poza tym, takich informacji możemy udzielać tylko komuś z rodziny. A teraz przepraszam, śpieszymy się.
Wyminęli mnie, a ja nie wiedziałam co mam teraz zrobić. Przede mną znajdowały się jedynie drzwi z napisem „SALA OPERACYJNA” i żadnej żywej duszy. Usiadłam więc na krzesełku i schowałam ręce w dłoniach. Po chwili wykręciłam numer:
-Halo, Rozalia?
-No hej, jak tam?- powiedziała wesoło.
-Możesz... możesz przyjechać?- powiedziałam łamliwym głosem.
-Co się stało?
-Po prostu przyjedź do szpitala, proszę- powiedziałam, po czym rozłączyłam się i łzy popłynęły mi po policzkach. Znów schowałam ręce w dłoniach i oddychałam ciężko. Dopiero po chwili usłyszałam buczenie automatu, który stał niedaleko. Zaczęło mnie ono denerwować i wprawiało w większy niepokój. Po 20 minutach czekania po schodach wbiegła zdyszana Rozalia.
-Co się stało?!- nie powiedziałam nic tylko wybuchnęłam płaczem. Dziewczyna podeszła bliżej i przytuliła mnie. Opanowałam się i odsunęłam od niej.
-Nataniel- wskazałam na drzwi- Nie wiem dlaczego...
-Operują go?- powiedziała cicho.
-Z tego co podsłuchałam. Wstrząs, żebra, ojciec, ręka, policja, rodzice...
-Spokojnie- posadziła mnie na krześle- A teraz wszystko mi opowiedz.
-No więc...- opowiedziałam jej całe zdarzenie, które miało miejsce przed domem i rozmowę lekarzy, którą podsłuchałam.
-Żartujesz!- zbulwersowała się.
-Nie, nie mam pojęcia co się zdarzyło, ale nie wyglądało to dobrze. Ani trochę.
-Przecież- zmarszczyła czoło- jego ojciec był kilka razu w szkole, czy to na zebraniach, czy... nie wyglądał na takiego frajera.
-Nataniel opowiadał mi o tym, że jego ojciec jest... troszkę agresywny. Ale nigdy nie mówił, że stosował wobec niego przemoc!
-Może się bał?
-Czego?
-Twojej reakcji.
-Przecież bym mu pomogła.
-Może o to chodzi? Może byłoby to dla niego ujmą? Że nie potrafi sobie sam poradzić.
-Ale przecież...
-Może chcesz się przejść do bufetu i napić kawy?
-Nie, zostanę tu...
-Okej, to ja pójdę i zaraz tu wracam, okej?
-Okej- uśmiechnęłam się do niej słabo.
Dziewczyna poszła, a ja wstałam, podeszłam do okna i wbiłam wzrok w drzewo rosnące za terenem szpitala. Ktoś dotknął mojego ramienia. To była matka Nataniela.
-Co tutaj robisz?
-Ja... przyjechałam do Nataniela. Zobaczyć co się z nim dzieje, martwię się- oczy mi się zaszkliły.
-Niepotrzebnie, wracaj do domu- ton jej głosu był niesamowicie surowy.
-Nie- powiedziałam stanowczo- To mój chłopak i zostanę przy nim do końca.
-Ech- westchnęła- to dla nas trudny okres, Eleno- kiwnęłam głową na znak, że rozumiem- Odkąd wyjechałaś do Los Angeles wszystko się popsuło- usiadła i wskazała mi miejsce obok, abym zrobiła to samo.
-To znaczy?- zapytałam.
-Nataniel... bardzo się zmienił. Chyba się załamał, zaczął chodzić na różne imprezy, zadawać się z dziwnymi osobami. Obawiałam się, że nawet zaczął coś brać, ale może mi się tylko wydawało...
-Wie pani, Nataniel jest rozsądny, nie sądzę, aby zrobił coś takiego...
-Też mi się tak wydaje- znów westchnęła- Ale kiedy oświadczył, że się wyprowadza... Jego ojciec wpadł w szał. Uderzył go, a on mu oddał. W ostatniej chwili wybiegł z mieszkania i nie wrócił na noc. Może to i lepiej, bo nie wiem co by się stało. Nocował u jakiegoś kolegi. Gdy wrócił, Rupert udawał, że nic się nie stało, bo Nataniel nie poruszał już więcej tematu wyprowadzki. Aż do teraz. Gdy dowiedział się, że wróciłaś... on chciał zacząć wszystko od nowa. Matko, Rupert wpadł w taki szał... To działo się tak szybko- złapała się za usta- Nie byłam w stanie go powstrzymać!
-Spokojnie, to nie pani wina- położyłam jej rękę na ramieniu, mimo że sama miałam ochotę krzyczeć i zabić tego człowieka.
-On go zepchnął! Popchnął jak jaką rzecz, a wtedy on... Boże- zapłakała gorzko. A co jeśli nie przeżyje...- powiedziała po dłuższej chwili, jakby do siebie.
-Proszę nawet o tym nie myśleć! Słyszałam- ugryzłam się w język.
-Co takiego?
-Rozmawiałam z lekarzem- powiedziałam po chwili.
-Podobno nic takiego mu się nie stało- uśmiechnęła się smutno.
-Słyszałam ich rozmowę, gdy nikogo nie było w pobliżu.
-Co mówili?- zapytała z nadzieją?
-Ja... Nie wiem czy powinnam.
-To mój syn.
-Oni- wstałam i odwróciłam się do niej tyłem.
-Oni co?
-Mówili, że ma złamaną rękę, połamane żebra i wstrząs mózgu... Ale mamy być dobrej myśli! Nataniel to dzielny chłopak i sama pani o tym wie.
Nie powiedziała już nic. Po chwili przyszła Rozalia z kawą, którą oddałam pani Johnson. Podziękowała, a my z Rozalią udałyśmy się do toalety.
-Gadałaś z nią?
-Tak, wszystko mi opowiedziała.
-I co?
-I to wszystko moja wina- popatrzyłam na swoje lustrzane odbicie.
-Hej, hej, jaka twoja? Powiedziała ci to? Wprost?
-Nie, nic takiego nie mówiła, chyba nawet o tym w taki sposób nie myślała. Ale to zaczęło się odkąd wyjechałam- znów opowiedziałam jej o tym, o czym rozmawiałam z Patricią.
-Żartujesz...
-Nie.
-Przecież jego nie można nazwać ojcem! A właśnie...
-Co ty, nie pytałam. To raczej zbyt drażliwy temat. Ona sama używała określenia „jego ojciec”, więc może to tylko plotka.
-Oby...
Opłukałam twarz lodowatą wodą i wyszłam na korytarz. Usiadłyśmy i czekałyśmy około dwóch godzin, aż lekarz wyszedł porozmawiać z matką poszkodowanego. Po chwili wróciła do nas.
-I co powiedział lekarz?
-Może mieć częściową amnezję- powiedziała, po czym podeszła do windy i pojechała dwa piętra wyżej, gdzie Nataniel miał leżeć.
-Nie... nie będzie jej miał. Nie on, nie, nie, nie- mówiłam, a Rozalia poprowadziła mnie w stronę drugiej windy, którą również udałyśmy się na piąte piętro. Wbrew pozorom, ten szpital jest naprawdę ogromny. Zobaczyłyśmy jak jego matka wchodzi do sali. My zostałyśmy. Lekarz zabronił wchodzić większej liczbie osób. Nataniel leżał nieprzytomny, a Patricia cały czas przy nim czuwała. Około godziny 20 Rozalia powiedziała, że musi już iść, a ja nie zatrzymywałam jej.
-Na pewno sobie poradzisz?
-Tak, muszę- uśmiechnęłam się słabo.
-Trzymaj się- uścisnęła mnie mocno i wsiadła do windy.
Byłam bardzo zmęczona. Zeszłej nocy nie spałam, więc dało się to we znaki. Położyłam się na krzesełkach, zamknęłam oczy i przysnęłam. Po jakimś czasie ktoś potrząsnął mnie za ramie. Gdy otworzyłam oczy ujrzałam kręcone blond włosy.
-Hm?- powiedziałam przecierając oczy.
-Nataniel się wybudził, a lekarz pozwolił ci go odwiedzić, więc jeśli chcesz...- od razu zerwałam się na równe nogi.
-A czy on pamięta?
-Tak, póki co pamięta wszytko- uśmiechnęła się ciepło.
Amber weszła pierwsza i zawołała mamę, chcąc dać nam chwilę sam na sam. Przechodząc, położyła mi rękę na ramieniu i uśmiechnęła się. Zamknęłam za nimi drzwi, odetchnęłam głęboko i odwróciłam się w stronę chłopaka. Podeszłam bliżej.
-Cześć Nataniel- uśmiechnęłam się smutno- Jak się czujesz?
-Kim jesteś?- zapytał dziwnie na mnie patrząc.

_____________________________

Wybaczcie, że tak długo nie było rozdziału, ale miałam wiele rzeczy na głowie, a całe opowiadanie, które miałam na komputerze mi się usunęło ;/
Ale już powracam! I zachęcam do komentowania :3