sobota, 12 listopada 2016

KOCHANI!



Na początku chciałabym Was bardzo bardzo przeprosić za to, że rozdziału nie ma już dłuuugi czas. Niestety, jak każdy, mam problemy i muszę się z nimi uporać. Dodatkowo szkoła mi tego nie ułatwia, więc sami chyba rozumiecie. W każdym razie, mam już około połowy rozdziału, jednak nie chcę pisać go na siłę, bo nie taki jest mój cel. Chcę pisać to, co czytać się będzie przyjemnie, itd. Tak więc oznajmiam, że żyję i wszystko ze mną w porządku, a rozdział powinien się niedługo pojawić. Chciałabym jutro, ale nie będę obiecywać! Ale naprawdę, postaram się na jutro, a jeśli nie jutro, to w przyszłym tygodniu na 99,99%!
Jeszcze raz najmocniej Was przepraszam! :(

niedziela, 21 sierpnia 2016

ROZDZIAŁ XXV

-Przykro mi- odpowiedziała ginekolog.
-Nie...- nie mogłam w to uwierzyć. Nie mogłam być w ciąży.
-Naprawdę mi przykro Eleno. Następnym razem będziecie musieli się bardziej postarać.
-Proszę?
-Niestety nie jesteś w ciąży. Przykro mi.
-Nie jestem?!- na moją twarz od razu wkradł się uśmiech.
-Nie, nie jesteś- uśmiechnęła się- Ale czy właśnie nie pragnęłaś tej ciąży?
-Nie, wręcz przeciwnie- ulżyło mi.
-Och... Widać źle zinterpretowałam twoje zachowanie.
-Być może. Ale proszę mi powiedzieć, dlaczego jeszcze nie dostałam miesiączki? I te nudności...
-Czy przeżywałaś ostatnio jakieś stresujące sytuacje?
-Stresujące? Tak.
-No widzisz, to wszystko się łączy.
-To znaczy?
-Już ci tłumaczę. Te tabletki które bierzesz, gdy nie zażyjesz choć jednej, miesiączkowanie może stać się nieregularne. Dodatkowo, często boli nas brzuch, gdy się stresujemy, prawda? Widać przeżywałaś coś bardzo mocno, to się zdarza. Ponieważ twój organizm na stres tak właśnie zareagował, błędnie połączyłaś fakty.
-Jaka ja byłam głupia- uderzyłam się w czoło- Czy to, że dalej nie brałam tych tabletek ma jakieś znaczenie?
-Niewielkie, ale radzę ci znów zacząć je brać. No chyba, że chcesz miesiączkować nieregularnie.
-Och nie, dziękuję- zaśmiałyśmy się.
-Dobrze, to masz tutaj receptę na tabletki- wręczyła mi papierek.
-Dziękuję bardzo. Naprawdę- wstałam.
-W porządku. Nie jesteś jedyną dziewczyną, która przychodzi do mnie z podobnym problemem.
-Pocieszyła mnie pani- uśmiechnęłam się szerzej.
-Cieszę się. Myślę, że mogłabyś przyjść za miesiąc na wizytę kontrolną, dobrze?
-W porządku.
-Proszę- podała mi kolejną karteczkę- Tutaj masz mój numer, aby się umówić.
-Dziękuję i do zobaczenia.
-Do zobaczenia- pożegnała mnie.
Wyszłam z gabinetu, od razu siadając na najbliższym krześle. W jednej chwili poczułam jak cały ciężar ze mnie spada. Nie jestem w ciąży. Mogę nadal żyć tak, jak dotychczas- z taką myślą wstałam i zostałam sparaliżowana. Moim oczom ukazał się chłopak. Stał na drugim końcu korytarza i nie odrywał ode mnie wzroku. Ja również nie mogłam przestać na niego patrzeć. Stałam z szeroko otwartymi oczami. Chłopak, z wolna, zaczął iść w moją stronę, cały czas nie odrywał wzroku. Wreszcie znalazł się kilka kroków ode mnie. Z rąk wypadła mi kartka z numerem telefonu, jednak nie była w stanie schylić się po nią. Zrobił to on.
-Chyba ci upadło- podał mi papier.
-D-dzię-dzięki- wydukałam. Odwrócił się i chciał wracać, ale zatrzymałam go- Nataniel, poczekaj.
-Czego znowu ode mnie chcesz?- spytał chłodno, a jego wzrok przeszywał całe moje ciało- Czy nie wystarczająco już namieszałaś?
-Ja namieszałam?- oprzytomniałam- Niczego nie zrobiłam! No dobra, może poza zerwaniem... ale nie tego chciałam.
-Debro, skończ- uciął, a ja popatrzyłam na niego jak na idiotę.
-Jak ty mnie nazwałeś?
-Racja. Powinienem zwracać się do ciebie „szmato”.
-Nie, nie, nie. To nie tak. Nie jestem Debra.
-Robisz ze mnie idiotę? Po raz kolejny?
-Na imię mam Elena.
-Myślisz, że ci uwierzę?
-Nataniel! Ty mnie nie pamiętasz... Ubzdurałeś sobie, że jestem jakąś suką, która namieszała w dawnych latach. Mogę ci to udowodnić!- wyciągnęłam telefon.
-Nie kłopocz się, Debro.
-Nataniel!- krzyknęłam i zacisnęłam dłoń na niego ramieniu.
-Puść mnie- syknął.
-Nie. Dopóki ci nie udowodnię, że się mylisz, nie puszczę cię.
Wyjęłam telefon z torebki i znalazłam nasze wspólne zdjęcie. Data wskazywała miesiąc wstecz.
-Och... to ty...
-Ty... Przypomniałeś sobie?
-Ja...- ujął moją twarz w swoje dłonie i patrzył mi głęboko w oczy- Ja... Żartuję- parsknął śmiechem.
-C-co?
-Przykro mi, ale cię nie pamiętam. Może i nie jesteś Debrą, ale w mojej głowie jest pustka. Widać nie byłaś kimś wyjątkowym.
-Mówisz tak tylko dlatego, że mnie nie pamiętasz.
-Wiem! Jesteś którąś z przyjaciółek mojej siostry?
-Jestem twoją dziewczyną!
-Moją co?- podrapał się po głowie- Pamiętałbym, gdybym ją miał.
-No, byłą dziewczyną.

OCZAMI NATANIELA

Moją byłą? Pamiętałbym ją, cholera. Jest bardzo ładna, to fakt. I ta sukienka... Ale nie potrafię sobie niczego przypomnieć. Zupełna pustka. Czuję, że coś jest nie tak i chcę znać prawdę, ale to niemożliwe...
-Dlaczego byłą?
-Bo...- zacięła się.
-Bo?- podtrzymałem.
-Wyjechałam.
-I to był powód?- zamrugał kilkukrotnie.
-Nie, byłam pewna, że wyjeżdżam na co najmniej rok, a związki na odległość...
-...nie wychodzą- dokończyłem za nią.
-Więc rozumiesz?
-Nie. Oczywiście, że nie rozumiem. Przecież można się jakkolwiek komunikować, odwiedzać.
-Nataniel, ja wyleciałam do Los Angeles. Nie wyobrażałam sobie, abyśmy mogli się spotykać. Nie tak często jak byśmy chcieli.
-Na rok do Los Angeles? Czyli nie pamiętam całego roku z mojego życia?
-Nie, nie- złapała mnie za dłoń, po czym, speszona, puściła ją- Byłam przekonana, że lecę na co najmniej rok. Wróciłam po tygodniu... Chciałam się z tobą spotkać, ale nie było cię w szkole. Zadzwoniła Amber, przybiegłam, zobaczyłam karetkę, ciebie, policję, twojego ojca- mówiła bardzo szybko.
-Spokojnie- położyłem dłoń na jej ramieniu. Coś sprawiało, że nie miałem powodów, by jej nie wierzyć. Coś w niej przyciągało mnie mocno. Jakaś część mnie sprawiała, że chciałem spędzać z nią czas, przebywać obok niej. Czułem, że mogę jej zaufać.

OCZAMI ELENY

Zachowuje się inaczej. Nie jest już wrogo nastawiony. Złagodniał.
-Nie wiem jak mam ci to udowodnić.
-Możesz pomóc mi sobie przypomnieć.
-Ja... Nawet nie wiem czy jestem w stanie stawić temu czoło.
-Wierzę, że ci się uda- uśmiechnął się do mnie.
-Chcę to zrobić. Dla nas- spojrzał na mnie badawczo- Kiedy urwał ci się film?
-Odwiedził mnie niedawno pracownik opieki społecznej.
-Ach tak?- udałam zdziwienie.
-Powiedziałem wszystko co wiedziałem, pamiętałem. Mój ojciec odpowie za to co...
-Elena?- usłyszeliśmy głos za nami. Odwróciliśmy się- Co ty tutaj jeszcze robisz?- podszedł, pocałował mnie i objął. Blondyn popatrzył na nas pytająco.
-To jest...
-...Ethan- skończył zdanie wyciągając rękę- Chłopak Eleny.
-Nataniel- uścisnął ją z taką siłą, aż na twarzy szatyna pojawił się grymas bólu.
-Ach, to ty jesteś...- uszczypnęłam go.
-Nie, to nie ja- uciął i odszedł. Zgromiłam Ethana wzrokiem i pobiegłam za blondynem.
-Nataniel, poczekaj.
-Kpisz sobie ze mnie?- prychnął- Wpierasz mi, że byliśmy razem, aż wreszcie zaczynam ci wierzyć. Udajesz, że to coś dla ciebie znaczy, ja zwierzam ci się, a później okazuje się, że masz chłopaka- krzyknął i wskazał w stronę ciemnookiego.
-Nie, to nie tak.
-Nie tak? A jak?! Jak, Elena?!
-Pamiętasz...
-Przedstawiłaś mi się, jak miałbym nie pamiętać- syknął- Wiesz, odechciało mi się z tobą gadać i współpracować.
-A co będzie z tobą?
-Dzisiaj wychodzę.
-Dokąd pójdziesz?
-Nie powinno cię to obchodzić- rzucił i skręcił w bok. Poszłam za nim, lecz zaraz się zatrzymałam. Moim oczom ukazała się Melania. To do niej się wyprowadza? Nie, to niemożliwe... Zaraz, czy oni się właśnie przytulają?
Byłam wściekła. Nie aż tak, za to, że śmiała tu przyjść, ale za to, że Nataniel jej nie odtrąca. Od dawna dawał jej do zrozumienia, że między nimi nic nigdy nie będzie. Nigdy. Ona nie jest w jego typie.
Odwróciła się do mnie z triumfem na twarzy. Obróciłam się na pięcie i wróciłam do Ethana.
-Co to było?- podniosłam głos.
-Co?- zapytał zupełnie zbity z tropu.
-Dobrze wiesz, że to on, a jeszcze głupio pytasz. Boże, Ethan...
-Zrobiłem coś źle?
-Nie, skądże- uśmiechnęłam się do niego głupio.
-Sorry...
-Zresztą... Nie przedstawiaj się jako mój chłopak, proszę.
-Ale... Przecież nim jestem.
-Och, nie zrozum mnie źle, ale...
-Żartujesz sobie ze mnie, tak?- zaśmiał się.
-Nie. Jesteś dla mnie ważny, ale nie jestem gotowa na nowy związek.
-Przecież sama mówiłaś, że ja pomogę ci zapomnieć, że przy mnie jest inaczej.
-Tak, pomożesz, ale nie poprzez bycie razem.
-Elena, te żarty mnie nie bawią.
-Mnie taż ta cała sytuacja nie bawi- przeczesałam włosy rękoma.
-Czyli chcesz mi powiedzieć, że nie jesteśmy razem?
-Przykro mi...
-Zawiodłem się na tobie.
-Ethan...- jednak chłopak odszedł, pozostawiając mnie samą na korytarzu. Wyjęłam telefon i wybrałam numer.
-Halo?
-Hej Roza, chcecie wpaść i pogadać?
-Jasne- ucieszyła się.
-Obawiam się, że na trzeźwo nam się to nie uda.
-Nie ma sprawy, poproszę o to Leo- oznajmiła, po czym rozłączyła się, aby zadzwonić po Violettę.
Weszłam do windy. Wcisnęłam numer. Winda już miała ruszać, kiedy ktoś w ostatnim momencie ją zatrzymał. Do środka wszedł nikt inny, jak Melania.
-Co ty tutaj robisz?- zapytała.
-To chyba moja sprawa, tak?
-Niekoniecznie. Nie waż się zbliżać do Nataniela- drzwi windy zamknęły się. Zaczęłyśmy jechać na dół.
-Przepraszam?
-To co słyszałaś. Nie zbliżaj się do niego, bo pożałujesz.
-Dziewczyno, czy ty siebie słyszysz? Kim ty jesteś, żeby mi rozkazywać?
-Między mną a Natanielam jest teraz inaczej. Nie życzę sobie, żebyś się do niego odzywała.
Więcej się do niej nie odezwałam. Stałam z pytającym uśmiechem na ustach i wsłuchiwałam się w muzykę, która rozbrzmiewała. Fragmenty jazzowego utworu denerwowały mnie coraz bardziej. Znalazłyśmy się na parterze. Przejście zaczęło robić się coraz szersze. Melania zbierała się, aby zrobić krok, jednak jej przeszkodziłam, popychając ją trochę mocniej. Oparła się ramieniem o ścianę i krzyczała coś, jednak nie słuchałam jej. Do domu szłam przez targ, na którym kupiłam kilka owoców, słodycze i napoje. Weszłam i trzasnęłam drzwiami.
-Jestem!
-Elenka? Możesz przyjść do kuchni?- usłyszałam głos ciotki.
-Tak?- spytałam wchodząc i otwierając lodówkę.
-Dlaczego trzaskasz drzwiami?
-Sorry, nie chciałam. Przyjdą do mnie dziewczyny. Nie będzie problemu?
-Babski wieczór?!- podekscytowana zaczęła kręcić się na krześle.
-Można tak powiedzieć. Wiesz... Chyba zrobimy nocowanie i...
-I nie masz zamiaru iść jutro do szkoły?- spoważniała i uniosła brew do góry.
-Tego nie powiedziałam- stwierdziłam z głową w lodówce. Wzięłam do ręki sok.
-Ale pomyślałaś!- wskazała na mnie palcem.
-No...- zamknęłam lodówkę i oparłam się o jej drzwi.
-Elenka... Nie mogę ci na to pozwolić.
-I tak został ostatni miesiąc- popatrzyłam na nią błagalnie.
-Czy ty nie masz za dużo nieobecności?
-Nie! Poza tym, teraz w szkole będziemy wystawiać przedstawienie i...
-Przedstawienie?!- przerwała mi- I mówisz mi o tym dopiero teraz?! Wiesz, ja w twoim wieku grałam pierwsze role- uniosła kilkukrotnie brwi i ugryzła spory kawałek ciastka.
-Zupełnie jak matka- mruknęłam pod nosem i upiłam spory łyk z kartonu.
-Mów co chcesz, ale razem z Jenną mamy to we krwi- obruszyła się.
-Tak, tak, wierzę- zaśmiałam się.
-”Być albo nie być- oto jest pytanie.”- zaczęła recytować. Spojrzałam na nią zażenowana, więc przestała.
-Dzięki- ponownie parsknęłam śmiechem.
-Wiesz już jaką masz rolę?
-Nie, dopiero dzisiaj dostaliśmy tekst, którego mamy się nauczyć. Przesłuchania są w piątek.
-Piątek? Masz bardzo mało czasu.
-Wcale nie, cztery dni. Poza tym tekst nie jest długi.
-A co macie?
-Szczerze? Nawet nie wiem. Zaraz sprawdzę- wstałam i podeszłam do torby, którą zostawiłam na jednym z foteli. Wyjęłam złożoną kartkę i wróciłam do kuchni- Och- zaśmiałam się.
-Co?
-”Być albo nie być - oto jest pytanie.
Kto postępuje godniej: ten, kto biernie
Stoi pod gradem zajadłych strzał losu,
Czy ten, kto stawia opór morzu nieszczęść
I w walce kładzie im kres? Umrzeć - usnąć -
I nic poza tym - i przyjąć, że sen
Uśmierza boleść serca i tysiące
Tych wstrząsów, które dostają się ciału
W spadku natury. O tak, taki koniec
Byłby czymś upragnionym. Umrzeć - usnąć -
Spać - i śnić może? Ha, tu się pojawia
Przeszkoda: jakie mogą nas nawiedzić
Sny w drzemce śmierci, gdy ścichnie za nami
Doczesny zamęt? Niepewni, wolimy
Wstrzymać się chwilę. I z tych chwil urasta
Długie, potulnie przecierpiane życie. „- przeczytałam.
-Och, uwielbiam Hamleta!- zachwycała się- Będziecie go wystawiać?
-Hamleta? Nie sądzę.
-Może „Romeo i Julia”?
-Nie mam pojęcia. Pan Borys powiedział, że w piątek dowiemy się co przedstawiamy. Wydaje mi się, że nie mogą zdecydować się na jeden utwór- zaśmiałam się- Ale masz rację, Szekspir byłby bardzo dobry.
-Uwielbiam romanse- przymknęła oczy.
-Przypominam ci, że „Romeo i Julia” nie kończy się dobrze.
-Jak dla kogo- prychnęła.
-Jak dla kogo? Błagam, oni na końcu umierają. Powtarzam, UMIERAJĄ.
-Ale w imię miłości! To bardzo romantyczne.
-Powiedz to wtedy, gdy zdarzy się to naprawdę- zganiłam ją.
-Nie znasz się, w ogóle nie jesteś romantyczna- ponownie prychnęła.
-Ależ jestem!- oburzyłam się- Po prostu wolę happy end.
-Nieprawda! Ile razy jest gdzieś happy end, to narzekasz, że wreszcie mogłoby skończyć się tragiczne.
-Ale nie tutaj- jęknęłam.
-Marudzisz- zaczęła jeść kolejne ciastko.
-Być może... Daj jedno- sięgnęłam ręka, ale przysunęła pudełko w swoją stronę- Ej!
-Tobie już wystarczy- wyszczerzyła się i zabrała się za kolejną słodkość.
-Uważasz, że jestem gruba?- wstałam i podeszłam do lustra.
-Tego nie powiedziałam- zaśmiała się, aż z ust wypadło jej kilka okruszków.
-Wcale nie jestem gruba- przejrzałam się w lustrze.
-Przecież tylko żartuję- podała mi pudełko z wypiekami.
-Żartuj, żartuj, ale to ty zjadasz, nie wiem już, które ciastko. I to TY będziesz później narzekać- ugryzłam kawałek.
-Przestań!
-Ty zaczęłaś!
-Nieprawda!
-Widzę, że smakują wam moje ciastka- do kuchni wszedł Kentin.
-To ty je upiekłeś?- zdziwiłam się.
-No- zaczerwienił się- Bardzo dziwne?
-Ja tam lubię jak facet potrafi gotować- wtrąciła się Aghata.
-Do dobrego kucharza mi daleko- zaśmiał się.
-Ale ciastka robisz genialne- stwierdziłam- Pycha!
-Cieszę się, że tak ci smakują- uśmiechnął się- Idę poćwiczyć u siebie w pokoju.
-Okej, do zobaczenia.
-Kiedy dziewczyny...- przerwał dzwonek do drzwi- Rozumiem.
-Idę!- krzyknęłam podchodząc do drzwi, jednak one nie czekały i weszły.
-Cześć dziewczyny- przywitała je ciotka.
-Dzień dobry- odpowiedziały.
-Dobra, chodźmy do mnie.
Zabrałam z kuchni zakupy i resztę ciastek, których Aghata nie zdążyła zjeść. Zamknęłyśmy drzwi i Rozalia wyjęła trzy butelki wina.
-Nie przesadzasz?- zdziwiłam się.
-Co ty!
-Violetto, nie poznaję cię- zaśmiałyśmy się.
-Wiesz, robimy nocowanie, pogaduchy, język musi nam się rozwiązać!
-A co ze szkołą, co?- założyłam ręce na piersi.
-Elena- jęknęła białowłosa- Jeden dzień nas nie zbawi!
-Spokojnie- zaśmiałam się- Już zadeklarowałam, że jutro zostaję w domu.
-Yes!
Pootwierałyśmy wszystkie przekąski i porozkładałyśmy je na stoliku przy oknie. Wymknęłam się po cichu do kuchni, w celu zabrania kieliszków do wina.
-Witaj- do kuchni wszedł Nick. Szybko schowałam trzy kieliszki za siebie i uśmiechnęłam się.
-Witam, witam- cały czas się szczerzyłam.
-Dobrze się czujesz?- spytał kierując się w stronę lodówki.
-W jak najlepszym- chciałam klepnąć go w ramie, jednak w porę zreflektowałam się, że jest to teraz niemożliwe. Znów dziwnie na mnie popatrzył i zajrzał do lodówki. W tym momencie przeszłam obok niego cicho. Niestety kieliszki zastukały. Chrząknęłam ,licząc na to, że nic nie usłyszał, po czym pognałam na górę.
-Masz?
-Tak, lej- podałam Rozalii szklane naczynia. Dziewczyna rozlała wino i podała nam. Siedziałyśmy na ziemi i już dłuższy czas zażarcie rozmawiałyśmy o chłopakach. O Natanielu, Leo oraz o Ethanie. Przedstawiłam całą sytuację z dawnych lat oraz teraźniejszą.
-I będziesz lekarzem?- czknęła Violetta.
-Czym?
-No tym co robi ciach ciach ludziom- pokazała rękoma nożyczki.
-Aaa, nie wiem- burknęłam.
-Będziesz ciachać serca chłopakom- zachichotała Rozalia. Muszę przyznać, że po dwóch butelkach byłyśmy już nieźle wstawione.
-Nie, nie, będę robić o tak- cmokałam w powietrze.
-Niee!- zaprzeczyły obie.
-Macie rację!- wzniosłam toast i wszystkie wypiłyśmy to co miałyśmy w kieliszkach.
-Wiecie co?- wstałam delikatnie chwiejąc się- Wyrecytuję wam Hamleta!
-Elena, chyba jesteś nieźle pijana- zauważyła Rozalia.
-Nie, mamy się tego nauczyć- chwyciłam i zaczęłam bełkotać tekst, który się na niej znajdował.
-Dosyć-Violetta przerwała mi, gdy byłam w środku tekstu- Nie męcz moich uszu.
-Dobra- prychnęłam- Jeszcze będziesz chciała mnie słuchać jak stanę się sławna.
-Na pewno- wszystkie zaczęłyśmy się głośniej śmiać. Przez dłuższą chwilę siedziałyśmy cicho na podłodze i jadłyśmy czipsy, ciastka, cukierki i żelki. Dobrze nam to zrobiło, ponieważ byłyśmy już nieco trzeźwe.
-Może do niego zadzwonię?
-Do którego?- spytała Roza.
-Do Nataniela- chwyciłam telefon, który wcześniej rzuciłam na łóżko.
-Nie!
-Dlaczego?
-No nie wiem...
W chwili naszej nieuwagi Violetta wyrwała mi telefon i zadzwoniła do Nataniela.
-Halo?- usłyszałyśmy jego głos.

_______________________________________

Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału ;/
Ale już jest, więc zachęcam do komentowania i głosowania! :3

wtorek, 9 sierpnia 2016

ROZDZIAŁ XXIV

-Dzień dobry...- odetchnęłam głęboko- Chciałabym zgłosić przestępstwo.
-W porządku?- odezwał się, gdy odłożyłam słuchawkę.
-Nie wiem... Mam wrażenie, że źle zrobiłam, że nie powinnam mieszać się w ich rodzinne sprawy.
-Dobrze zrobiłaś.
-Kiedyś widziałam jego plecy, ale te siniaki były wyblakłe- ciągnęłam nie zważając na słowa przyjaciela- Mówił, że tylko się wywrócił. Uwierzyłam mu, nie miałam podstaw, by tego nie robić.
-Ach, o tym nie wspominałaś.
-Nie chciałam tego rozpowiadać. Dalej nie chcę, więc...
-W porządku, nikomu nie powiem- otworzył drzwi od budki i mnie przepuścił.
-A co, jeśli on naprawdę tylko upadł? Co jeśli wszystko źle zinterpretowałam?- zatrzymałam się.
-Zgłosiłaś możliwość pobicia nieletniej osoby. Oni to sprawdzą. Jeśli nic takiego się nie wydarzyło, to trudno. Ale jeśli tak... Zapobiegłaś tragedii. Możesz być z siebie dumna, że to zrobiłaś.
-T-tak, masz rację. Dziękuję, dziękuję, że tu ze mną byłeś. Sama chyba nie miałabym odwagi- przytuliłam go. Zaskoczony odwzajemnił uścisk.
-Rozmawiałaś dziś z Kastielem?
-Nie, dlaczego?
-Dziwnie się ostatnio zachowuje, nie zauważyłaś?
-Nie, jakoś nie miałam okazji. Ale idziesz dziś do niego, tak?
-Ech, tak. Po prostu się o niego martwię.
-To zrozumiałe, w końcu to twój przyjaciel. Wiesz, muszę lecieć- uśmiechnęłam się przepraszająco- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję.
-Zawsze możesz na mnie liczyć- uśmiechnął się- Do zobaczenia jutro. Pożegnaliśmy się i ruszyłam w stronę domu. Mijając kafejkę skierowałam wzrok na nasz pusty stolik. Nie czekając, skręciłam w lewo. Szłam wolnym krokiem rozmyślając o wszystkich sytuacjach, które ostatnio się wydarzyły. Ethan... Dlaczego pojawił się właśnie teraz? Na co on liczy? Na to, że do siebie wrócimy? Nie, ja nie potrafię zapomnieć tego jak mnie potraktował. Zerwał, gdy miałam... Chwila, przecież ja zrobiłam to samo Natanielowi. Ale ze mnie hipokrytka. Kurwa. Ale przecież ja wróciłam, nie było mnie tylko tydzień. Tydzień! Z Ethanem przerodziło się to w trzy cholerne miesiące. A Kastiel? Kolejny, który zaprząta moją głowę. Też prosi o drugą szansę. A ja? Co mam zrobić? Nie mam najmniejszego pojęcia. Ethan... przy nim zawsze czułam się dobrze. Spędziliśmy ze sobą trzy piękne lata. Ale to nie z nim przeżyłam swój pierwszy raz. Cholera, dlaczego to tak zobowiązuje? Właśnie! Miałam udać się do lekarza. Tak bardzo boję się tej wizyty. To złamie Natanielowi serce. Nie chcę go ranić...
-Elena?- wpadłam na kogoś.
-K-Kastiel? Co ty tutaj robisz?
-Stoję. Demon!- gwizdnął na czworonoga, który podbiegł po chwili.
-Lysander się o ciebie martwi- palnęłam.
-Nie ma o co.
-Słuchaj... ostatnio jest ze mną nieciekawie.
-Wiem- zaśmiał się.
-W każdym razie...
-Tęskniłem za tobą- uciął.
-Tak?
-Bardzo- musnął wargami mój policzek- Bardzo- pocałował moją szyję- Bardzo- wpił się w moje usta. Po chwili zaskoczenia zaczęłam oddawać pocałunki. Przylgnął do mnie jeszcze bliżej, a jego pieszczoty stawały się coraz bardziej namiętne.
-Poczekaj- oderwałam się od niego.
-Co znowu? Pan gospodarz, Lysander, ten chłoptaś, który się do ciebie przyczepił?- zapytał wzburzony.
-Nie. Po prostu wolałabym, abyśmy poszli w jakiś spokojniejsze miejsce.
-Rozumiem- uśmiechnął się znacząco. Chyba jednak nie rozumiesz- Możemy pójść do mnie.
-A Lysander?
-Mamy jeszcze co najmniej dwie godziny- wyszczerzył się. Czy on myśli, że dojdzie do czegoś między nami? Nie, nie, nie.
-Nie sądzę, żebyśmy potrzebowali tyle czasu, zresztą to chyba nie jest dobry pomysł...
-Przestań, chodź- zawołał psa i pociągnął mnie za nadgarstek.
Nie mieliśmy daleko. Szliśmy szybkim krokiem około pięciu minut. Zdarzało się, że musiałam podbiegać, aby dogonić chłopaka. Wreszcie znaleźliśmy się przed jego domem. Wpuścił mnie do środka pierwszą. Zamknął drzwi na zamek. Nim zdążyłam się odwrócić, byłam przygnieciona do ściany. Nie patyczkował się. Jego pocałunki nie były delikatne. Wręcz przeciwnie, były brutalne. Chłopak całując mnie, przygryzał moje wargi, język. Jego dłonie błądziły po całym moim ciele. Zaczął zsuwać spodnie z moich bioder. Byłam zszokowana. Brakowało mi powietrza. Czułam, że czerwonowłosy jest agresywny w tym co właśnie robi. Przez chwile stałam zamurowana. Dobrał się do mojej szyi, na której zostawił kilka bardzo widocznych malinek. Co chwila odchylałam głowę do tyłu i pojękiwałam.
-Pragnę cię- mruknął mi prosto do ucha. Wtedy oprzytomniałam.
-Nie Kastiel- nie słuchał- Kastiel- próbowałam go odsunąć, jednak bezskutecznie.
-Ciii- uciszył mnie kolejnym namiętnym pocałunkiem.
-Kurwa, Kastiel!- odepchnęłam go z całych sił i poprawiłam swoje spodnie. Dopiero wtedy popatrzył na mnie jak na wariatkę.
-O co ci chodzi?- sapnął zdyszany.
-Nie przyszłam tu...- popatrzył na mnie pytająco- Przyszłam tu porozmawiać.
-Ale...
-Nie, chcę po prostu porozmawiać. Proszę.
-No... w porządku. Chcesz się czegoś napić?
-Nie, dziękuję- udałam się do salonu i usiadłam na kanapie. Przyszedł Demon i uwalił się na moich nogach. Zaczęłam go głaskać, a Kastiel przypatrywał mi się, stojąc w kuchni. Idąc w moją stronę otworzył butelkę piwa i upił z niej spory łyk. Popatrzyłam na niego wyczekująco, jednak on spojrzał na mnie beznamiętnie i usiadł, zachowując między nami sporą odległość.
-O czym chciałaś pogadać?- przestałam zajmować się zwierzakiem i usiadłam prosto.
-O nas.
-Co masz na myśli?- ożywił się.
-Nie- podniosłam prawą dłoń do góry.
-Co?
-Wiem czego ode mnie oczekujesz, ale nie dostaniesz tego, przykro mi.
-Ja od ciebie?- zaśmiał się sztucznie.
-Kastiel, twoje zachowanie mówi samo za siebie.
-Myślisz, że mnie odrzucasz? Dobry żart- prychnął i wstał z kanapy.
-Nie robię tego specjalnie.
-Skarbie, nie oczekuję od ciebie niczego- znów napił się trunku.
-Czyżby?
-A co? Myślałaś, że będziemy razem?
-No- zaśmiałam się nerwowo i podążyłam wzrokiem za jego sylwetką, która zatrzymała się teraz koło okna- Myślałam, że właśnie tego chciałeś.
-Czasami jesteś naprawdę głupia- zaśmiał się głośniej.
-Rozumiem- wstałam i przejechałam dłońmi po spodniach- Nic tu po mnie- udałam się w stronę drzwi.
-Czekaj...
-Nie Kastiel- odwróciłam się w jego stronę- Ja mam już dosyć czekania. Denerwujesz mnie i to bardzo. Liczysz tylko na niezobowiązującą zabawę, seks i tym podobne. Ja tego nie chcę, chcę stałego związku, rozumiesz? Chcę poczucia bezpieczeństwa, chcę, żeby ktoś się mną zajmował, troszczył się o mnie. Namiętność? Owszem, ale nie chcę, żeby związek na tym się opierał. Zrozumienie, wsparcie... Ja chcę STABILNOŚCI- podkreśliłam ostatnie słowo.
-I myślisz, że ja ci tego nie dam?
-Myślę, że nie. Czy odkąd przyjechałam zapytałeś chociaż raz o to jak się czuję? O to czy byłam u lekarza? Czy nie potrzebuję pomocy? Nie. Nie odezwałeś się na ten temat ani słowem. Nie tego od ciebie oczekiwałam- oczy mi się zaszkliły.
-Byłaś u lekarza?
-Przestań.
-Chciałaś, więc pytam- uśmiechnął się złośliwie.
-Widzisz, nie tego chcę. Nie potrafisz być poważny. Tylko zabawy ci w głowie.
-Nieprawda!- obruszył się.
-Moja odpowiedź brzmi nie.
-Co? -Na twoje pytanie. Nie dam nam szansy Kastiel, przepraszam.
-Jasne!- krzyknął rzucając butelką o podłogę, która stłukła się na malutkie kawałki- Jasne, kurwa! Igraj z moimi uczuciami. Przecież to takie zabawne- zaśmiał się teatralnie.
-Nie igram z twoimi uczuciami! Sam się o to prosisz!
-Ja?!
-Tak ty- odpowiedziałam ze spokojem- Wmieszałeś się w moje życie, mimo tego, że byłam w szczęśliwym związku. Dobrze wiedziałeś jak to się skończy.
-A skąd mogłem wiedzieć, że wybierzesz tego biednego gospodarzyka? Gdyby nie istniał wszystko byłoby łatwiejsze!- w tym momencie nie wytrzymałam. Szybkim krokiem podeszłam do czerwonowłosego i wymierzyłam mu siarczystego polika. Przez chwilę, z nienawiścią, popatrzyłam w jego oczy. Zaraz zmieniły się one w obojętność. Wtedy bez słowa wyszłam, zamykając delikatnie drzwi. Nie czekałam, tylko pobiegłam do siebie do domu. Zamknęłam za sobą drzwi na wszystkie możliwe zamki, jakby w obawie, że buntownik za mną przybędzie. Spojrzałam jeszcze raz przez wizjer i oparłam czoło o drzwi
 -Masz ochotę na jakiś film?- wystraszona odwróciłam się w stronę dobiegającego głosu.
-Och, Kentin. Nie, chyba nie mam humoru...
-No weź, zamówimy pizzę, będzie fajnie- uśmiechnął się serdecznie.
-No... może- z trudnością odwzajemniłam uśmiech.
-Chodź- objął mnie ramieniem i zaprowadził na kanapę. W tym samym momencie ktoś energicznie zapukał do drzwi. Wzdrygnęłam się. Bałam się, ze to Kastiel. Jednocześnie widziałam, że jeśli to on, to Kentin skutecznie go spławi.
-Pójdziesz?- spytałam.
-Tak, to pewnie pizza, którą już zamówiłem- ulżyło mi. Ułożyłam się wygodnie na kanapie i przykryłam kocem. Za chwilę do salonu wszedł Kentin, trzymając w ręku ogromne pudło, z którego aromatyczna woń była tak silna, że od razu zrobiłam się głodna. Chwyciłam jeden kawałek. Chłopak włączył komedię i zrobił to samo. Nie bardzo skupiałam się na filmie, lecz na sprawach, które muszę załatwić w miarę szybko. Na pierwszym miejscu znajdowała się wizyta, której tak bardzo się bałam. Następnie odzyskanie Nataniela. Tak cholernie mi na nim zależy. Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez niego... Jednak Ethan za dużo miesza. Im dłużej o nim myślę, tym bardziej zaczynam wracać do przeszłości. Boję się, że moje uczucia wobec niego się odrodzą. To skomplikowałoby wszystko, co do tej pory udało mi się względnie uporządkować. Nim się spostrzegłam, jadłam już czwarty kawałek pizzy. Chłopak patrzył na mnie ze zdziwieniem, ale było widać, że bawi go ta sytuacja. Mniej więcej w połowie filmu zadzwonił dzwonek do drzwi. Mimowolnie zerwałam się z sofy i pognałam do drzwi. Poprawiłam włosy i pociągnęłam za klamkę.
-Hej- wyszczerzył się.
-Cześć- odwzajemniłam uśmiech- Wchodź- zaprosiłam chłopaka- Idź na górę, do mnie do pokoju. Mam nadzieję, że trafisz. Muszę tylko porozmawiać z Kentinem.
-Siema- rzucił i machnął ręką, gdy wchodził po schodach. Wyglądał bosko. Miał na sobie znoszone jasne jeansy, biały t-shirt i czarną, skórzaną kurtkę. Jego włosy jak zawsze były w idealnym nieładzie.
-Wybacz, że nie obejrzę z tobą filmu do końca, ale sam rozumiesz- uśmiechnęłam się przepraszająco. -Spoko- puścił mi oczko. Wbiegłam po schodach i weszłam do swojego pokoju. Szatyn stał przy komodach i oglądał zdjęcia, które na niej stały.
-To Rozalia i Violetta?- wskazał na nasze wspólne zdjęcie.
-Odwrotnie- uśmiechnęłam się.
-No tak- zaśmiał się.
-Chcesz się czegoś napić?
-Nie, dziękuję. Masz bardzo ładny widok z okna.
-Tak, też go bardzo lubię- spojrzałam na krajobraz.
-Więc mam dla ciebie propozycję- zaczął, a ja jęknęłam w duszy.
-Tak? A jaką?
-Mogę załatwić ci pracę w szpitalu- powiedział i przeszedł do tablicy korkowej, na której znajdowało się jeszcze więcej zdjęć.
-Jak to?
-No, mówiłem ci, że tam pracuję, prawda?- przytaknęłam- Ordynator bardzo mnie lubi, więc nie sądzę, aby było to problemem. Wiesz, początkowo będą to praktyki, pielęgniarka i tak dalej. Ale z czasem kto wie?- puścił mi oczko.
-Żartujesz. Przecież nie przyjmie nikogo ot tak.
-Ot tak nie, ale poszukuje nowych pielęgniarek, a ja ręczę za ciebie. Elena, nadajesz się na lekarza.
-No nie wiem...
-Jeśli nadal jesteś tak dobra z biologii i chemii jak kiedyś, to zapewniam, że tak.
-No, wydaje mi się, że tak.
-Widzisz! Zresztą, od razu nie idziesz na lekarza. Nie masz się czego obawiać- odwrócił się twarzą do mnie- To jak?
-A szkoła?
-Och, został ostatni miesiąc szkoły, wakacje. Zawsze będziesz mogła zrezygnować.
-No cóż... Więc chyba się zgadzam
 -Naprawdę?- zapytał z ogromem nadziei w głosie.
-Tak. Tak!- rzuciłam mu się na szyję.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę!- powiedział przytulając mnie mocno. Wsadził swoją twarz pomiędzy moje włosy. Wciągnął zapach- Nadal pięknie pachną. Zupełnie tak jak kiedyś- szczelniej zacisnął ramiona wokół mnie. Nagle poczułam ścisk w żołądku. To dziwne uczucie, które towarzyszyło mi tylko raz w życiu. Wtedy, kiedy poznałam Ethana pierwszy raz.
-Słuchaj... Czy ty czegoś ode mnie oczekujesz?
-Dlaczego o to pytasz?
-Bo zjawiasz się tak nagle i...
-To czego od ciebie oczekuję...- przerwał mi- Wiem, że tego nie chcesz, a ja nie będę cię do niczego zmuszał- odparł poważnie.
-To nie tak, że nie chcę...
-Co to znaczy?
-Ostatnio moje sprawy bardzo się skomplikowały.
-Możesz mi o tym powiedzieć. Pomogę ci jak tylko umiem.
-Sama nie wiem- usiadłam na łóżku.
-Czy kiedykolwiek cię zawiodłem?- spojrzałam na niego jak na idiotę- No tak- złapał się na szyję zakłopotany- Prócz tego jednego razu.
-Nie.
-Więc pozwól sobie pomóc- usiadł obok mnie i położył mi rękę na kolanie. Westchnęłam głośno i opowiedziałam mu o tym co zrobiłam, gdy wyjeżdżałam, o sytuacji z Natanielem, o tym, że zawiadomiłam policję. Jednak nie wspomniałam o wizycie Kastiela i możliwej ciąży.
-Och, rozumiem, że teraz bardzo cierpisz.
-Zdałam sobie sprawę z mojej głupoty.
-Głupoty?
-Zerwałam z nim, gdy wyjeżdżałam, bo stwierdziłam, że związek na odległość nie ma sensu, prawda?
-Tak, ale to zrozumiałe.
-W naszym przypadku było tak samo- wbiłam wzrok w podłogę. Nastała krępująca cisza- Chciałam prosić Nataniela o zrozumienie, może drugą szansę, a tobie jej nie dałam.
Chłopak nadal milczał, co męczyło mnie bardzo.
-Powiedz coś...
-Cóż mam powiedzieć?- przytuliłam go- Co ty robisz?
-Chyba proszę cię o kolejną szansę.
-Ale to ja zawiniłem.
-A ja nie chciałam cię zrozumieć.
-A co z Natanielem?
-Muszę odpocząć od wszystkiego. Jestem pewna, że mi w tym pomożesz. Przy tobie się odnajdę, Ethan.
-Nie chcę być zastępczym. Nie mogę stać między wami- poczułam jak jego mięśnie się napinają.
-Nie jesteś zastępczy. Jesteś pierwszy.
-Nadal nie jestem pewien czy to dobry pomysł.
-Och, t-tak, rozumiem. Głupie było cię o to prosić- wstałam i podeszłam do okna. Położyłam dłonie na zimnym parapecie i patrzyłam jak nabierają czerwonej barwy.
-Posłuchaj- podszedł i dotknął moich ramion. Wbiłam wzrok w zachodzące słońce.
-Nie, masz rację, że to bezsensu.
-Nie to miałem na myśli- odwróciłam głowę w jego stronę- Boję się, że tak szybko odejdziesz, że nie pokochasz mnie tak jak kiedyś. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Nasze twarze zbliżały się do siebie powoli, aż wreszcie zostało między nimi kilka centymetrów. Chłopak nachylił się nade mną i musnął moje wargi. Przymknęłam oczy. W moim brzuchu motyle zaczęły wariować. Coraz bardziej i bardziej. Delikatne promienie słońca opadały na nasze twarze. Całowaliśmy się jeszcze przez jakiś czas, aż chłopak mruknął, że musi iść do szpitala.
-Pójdę z tobą. Tylko daj mi dziesięć minut- cmoknęłam go w polik i zniknęłam za drzwiami łazienki. Wzięłam ekspresowy prysznic i przebrałam się w zwiewną sukienkę. Wyszłam, a chłopak popatrzył na mnie pytającym wzrokiem.
-No co? Muszę ładnie wyglądać- uśmiechnęłam się zalotnie.
-Zawsze ładnie wyglądasz- odwzajemnił uśmiech.
-Przestań, bo spąsowieję- zaśmialiśmy się oboje. Chwyciłam torebkę i zbiegliśmy na dół. Powiadomiłam Kentina, że odprowadzam Ethana i niedługo wrócę.
-W porządku. Powiem Aghacie i przygotuję kolację- puścił mi oczko.
Droga do szpitala minęła nam przyjemnie. Chłopak obejmował mnie w talii, żartowaliśmy i wspominaliśmy dawne czasy. Wreszcie doszliśmy pod szklane drzwi i dopadł mnie ogromny stres, a w żołądku zaczęło mnie ściskać. Jednak nie był to przyjemny ścisk, wręcz przeciwnie. Moje dłonie zrobiły się lodowate.
-Hej, wszystko w porządku?
-Tak, w jak najlepszym- uśmiechnęłam się.
Odprowadzając chłopaka zapamiętałam gdzie znajduje się gabinet ginekologiczny. Pożegnałam się i schodząc po schodach skręciłam w lewy korytarz. „Godziny przyjęć: 10-19”. Tak, mam jeszcze pół godziny!- z tą myślą zbiegłam na dół do rejestracji.
-Dzień dobry- przywitałam się- Chciałabym zarejestrować się do ginekologa.
-Imię i nazwisko?- recepcjonistka podniosła na mnie wzrok. Wyglądała na bardzo surową.
-Elena Moore- przełknęłam ślinę.
-Dobrze, zapraszamy pod salę numer 42, doktor Steele- uśmiechnęła się ciepło- Czy wie pani gdzie to jest?
-Tak, dziękuję.
Poszłam pod wskazane miejsce. Stanęłam przed drzwiami. Wzięłam kilka głębokich oddechów i zapukałam.
-Proszę!
-Dzień dobry- odezwałam się pierwsza.
-Dzień dobry- powitała mnie, na oko, czterdziestoletnia kobieta. Była wysoka i miała piękne kasztanowe włosy, związane w niski kucyk- Proszę, siadaj- wskazała na krzesło i zrobiła to samo.
-Dziękuję- szepnęłam jakby do siebie.
-Więc co cię do mnie sprowadza?- uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Ja... Chyba jestem w ciąży- w tym momencie do sali weszła pielęgniarka z dołu i wręczyła lekarce moją kartę. Uśmiechnęła się do mnie i wyszła.
-Elena, tak?- przytaknęłam- Dlaczego myślisz, że jesteś?
-Już dłuższy czas nie mam okresu.
-A kiedy miałaś ostatni raz?
-Miesiąc i półtora tygodnia temu.
-Mhm- zanotowała coś na kartce- A kiedy miało miejsce ostatnie współżycie?
-Tydzień temu.
-Czy używaliście jakiegoś zabezpieczenia?
-Nie- spuściłam wzrok- Znaczy... Miałam przepisane tabletki antykoncepcyjne.
-Ach tak, są- przewróciła kartkę.
-Tylko, że tego jednego dnia zapomniałam ich wziąć i wtedy to się stało.
-Miałaś jakieś nudności?
-Tak, zdarzyło się.
-Rozumiem, że testu jeszcze nie robiłaś?
-Nie.
-Dobrze. Jak mówiłaś, minął już tydzień, więc możemy zrobić test, a później badania, w porządku?- skinęłam głową- Okej, lepsze będzie badanie krwi. Przygotuj się, a ja zaraz przyjdę.
Poszła do drugiego gabinetu, który przedsionkiem był połączony z tym. W jednej chwili się rozluźniłam. Wybijałam rytm palcami na udach, czekając, aż pani Steele mnie zawoła. Stukałam palcami, aż wreszcie to zrobiła. Poszłam do niej, aby pobrała mi krew. Następnie skierowała mnie za parawan, aby się przygotowała do badania, a sama oddała próbki swojej koleżance, która się tam znajdowała. Badanie potrwało piętnaście minut i nie było aż tak straszne. Sama lekarka była delikatna i prowadziła ze mną przyjemną rozmowę, abym się nie stresowała i rozluźniła. Zdarzyło się, że nawet żartowałyśmy. Wreszcie mogłam doprowadzić się do porządku i znów usiadłam naprzeciwko lekarki, która w ręku trzymała już wyniki.
-Nie było tak źle, prawda?- spytała uśmiechając się.
-Przyznam, że było całkiem przyjemnie- zaśmiałam się. Przez dłuższy czas patrzyła na mnie ciepłym wzrokiem, aż areszcie jej błękitne oczy posmutniały- Proszę mi powiedzieć i nie trzymać mnie dłużej w niepewności...
-Przykro mi- odpowiedziała ginekolog.

________________________________

Tak więc jest, ha!
Zapraszam do komentowania i głosowania! :3

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

ROZDZIAŁ XXIII

-Elena!- krzyknął, gdy uciekłam do domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Pobiegłam do siebie do pokoju i szlochając, rzuciłam się na łóżko. Leżałam tak przez dłuższą chwilę, łykając słone łzy. Usłyszałam pukanie do drzwi.
-Elena, wszystko w porządku?- spytała ciotka.
-T-tak, po prostu jestem zmęczona.
-Jesteś pewna, słyszałam jak płakałaś.
-Tak, coś wpadło mi do oka.
-Rozalia do mnie dzwoniła. Chcesz o tym pogadać?
-Nie- głos mi się załamał- Chcę ciszy i spokoju.
-W porządku- powiedziała i po chwili odeszła od drzwi.
-Co się ze mną dzieje- powiedziałam do siebie. Przewróciłam się na plecy i wpatrywałam się w sufit. Byłam na siebie wściekła, że tak łatwo oddałam się Kastielowi. Brakowało mi bliskości drugiej osoby. Bliskości, czułości, romantyczności. Niby przed wyjazdem zerwałam z Natanielem, jednak czułam, że to co robię jest złe. Bardzo. W końcu moja miłość do niego nie osłabła. Jednak do Kastiela też nie. Wręcz przeciwnie, coraz częściej o nim myślałam i nie mogłam wyrzucić go z pamięci. A co jeśli tylko wykorzystuje sytuację? Ale... skąd by wiedział co się stało? Chyba negatywnie go oceniam.
-Przecież przeżyłam z nim swój pierwszy raz- znów gorzko zapłakałam. Marzyłam, aby zrobić to z Natanielem. Czy żałuję? Skądże, sama tego chciałam. A jeśli Nataniel się dowie? A co jeśli już nigdy sobie o mnie nie przypomni? Z tą myślą zapadłam w głęboki sen.
*
Na moście zobaczyłam Nataniela. Podbiegłam, wtulając się w jego plecy.
-Czego chcesz?- nawet nie drgnął. Na swoim palcu zauważyłam złotą obrączkę.
-Skarbie...
-Skarbie? Skarbie?! Kim ty właściwie jesteś?!- wrzasnął ściskając mnie mocno za nadgarstki- Odpowiedz!- potrząsnął mną.
-Twoją żoną... Będziemy mieli dziecko- spojrzałam na swój brzuch.
-Moją żoną?! Moja żona nigdy nie puściłaby się z innym. Nigdy nie urodziłaby bękarta.
-Co ty mówisz...- szepnęłam zakrywając usta dłońmi.
-Nienawidzę cię! Jesteś zwykłą, puszczalską suką, która musi zdechnąć!- warknął i zaczął mnie dusić. Usiłowałam uwolnić się z uścisku, jednak nie byłam w stanie. Spojrzałam mu w oczy. Przeraziłam się widząc w nich chęć zemsty i satysfakcję z tego, że nie jestem już w stanie oddychać. Padłam martwa na ziemię.
*
Obudziłam się zrywając się po pozycji siedzącej i z trudnością łapałam powietrze. Odruchowo dotknęłam rękoma szyi i poczułam ból. Byłam cała spocona i przestraszona. Po kilku głębszych wdechach, gdy mój oddech w miarę się unormował, wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Odsunęłam zasłonę i spojrzałam w krajobraz za szybą. Padał rzęsisty deszcz, a daleko za miastem szalała burza, która zbliżała się do nas. Zasłoniłam okno z powrotem i podeszłam do biurka. Stała tam butelka wody niegazowanej, z której upiłam spory łyk. Połknęłam go i odetchnęłam. Wyjęłam telefon z kieszeni spodni i zostawiłam go koło wody. Odwróciłam się w stronę zegarka, który wskazywał 3:40. Byłam bardzo zmęczona, jednak bałam się iść do łóżka i znów zasnąć. Mimo to, zdjęłam z siebie ubrania, w których zasnęłam i naga położyłam się do łóżka. Okryłam się kołdrą i wbiłam wzrok w jakieś zdjęcie wiszące na ścianie. Los chciał, że padło na nasze wspólne zdjęcie. Moje i Nataniela. Przypomniałam sobie to zdarzenie. Zrobiliśmy sobie małą wycieczkę do ogrodu botanicznego. Było w nim tak pięknie, tak kolorowo. Rozmarzyłam się i przemknęłam oczy, co nie było dobrym pomysłem. W jednej chwili, przed oczyma stanął mi obraz Nataniela, próbującego mnie udusić. Krzyknęłam i otworzyłam oczy szeroko. Nie myśląc wiele nałożyłam na siebie za dużą, męską koszulkę i po cichu wyszłam z pokoju. Po raz pierwszy w życiu, ciemność, która panowała w całym domu, zaczęła mnie przerażać. Skierowałam się w stronę pokoju, w którym spał Kentin. Zapukałam delikatnie. Po chwili powtórzyłam czynność, tym razem głośniej. Drzwi otworzyły się i ujrzałam zaspanego chłopaka, przecierającego sobie twarz dłonią.
-El...- nie dałam mu dokończyć i weszłam do pokoju- ...ena- dokończył zamykając za mną drzwi.
-Mogę z tobą spać?- zapytałam bez ogródek.
-Stało się coś?- w jego głosie było słychać troskę.
-Miałam koszmar. Boję się spać sama- powiedziałam i wbiłam swój wzrok w podłogę.
-Och, pewnie- wydał się być rozbawiony tą sytuacją.
Oboje udaliśmy się do łóżka. Chłopak położył się po mojej lewej stronie i już zasypiał. Przekręciłam się na lewy bok.
-Śpisz?
-Jeszcze nie.
-Czy... przytulisz mnie?
-Chodź- chłopak uśmiechnął się delikatnie, po czym zbliżył się do mnie i objął mnie ramionami. Gdy poczułam jego ciepło, od razu zrobiłam się spokojniejsza, aż po chwili zasnęłam spokojnym snem.
Przetarłam oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej. Miejsce obok mnie było puste. Usłyszałam cichnące dźwięki, które dochodziły z łazienki. Zanim zdążyłam wstać, do pokoju wszedł Kentin. W samym ręczniku.
-Kentin!
-Co?- dopiero po chwili zreflektował się, że prócz ręcznika, nie ma na sobie nic- Nie podobam ci się?- uniósł brwi uśmiechając się szeroko.
-Wiesz... Ja może pójdę już do siebie- zaśmiałam się i wstałam z łóżka. 
-No ej, nie chcesz popatrzeć?- zapytał poważnie, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-Chyba podziękuję- skwitowałam i wyszłam z pokoju. To było dla mnie dziwne. Przyjaźnimy się, to fakt, ale odkąd wrócił ze szkoły wojskowej, zrobił się bardziej odważny. Czasami aż za bardzo.
Weszłam do swojego pokoju i udałam się do łazienki. Zdjęłam z siebie ubranie.
-Kurwa- załamałam się. Zobaczyłam, że miałam na sobie TYLKO koszulkę. Mam nadzieję, że o tym nie wie, a jego zachowanie nie jest tym spowodowane.
Weszłam pod prysznic i odkręciłam wodę. Umyłam się dość szybko, ponieważ w trakcie, straciłam zupełnie humor. Wczorajsze wydarzenia znów zaczynały zaprzątać mi głowę. Czułam, że przez długi czas nie dadzą mi spokoju.
Założyłam komplet czarnych ubrań. Nie miałam nawet siły się umalować, więc po prostu wzięłam torbę zeszłam na dół.
-Och, wstałaś.
-Spodziewałaś się, że tego nie zrobię?- zdziwiłam się.
-No wiesz...- zaczęła, a ja spojrzałam na nią jak na idiotkę- No co?- oburzyła się.
-Przecież nic takiego się nie stało.
-Rozalia do mnie dzwoniła.
-Po co?- burknęłam siadając przy stole i biorąc do ręki tosta.
-Wstałaś dzisiaj lewą nogą czy co?
-Po prostu jestem zmęczona- westchnęłam głęboko i odłożyłam jedzenie na talerz.
-Może chcesz zostać dziś w domu?
-Nie! Nie. To mnie nie dotyczy. Muszę iść do szkoły i dowiedzieć się co dyrektorka zorganizowała. Zostało mało czasu.
-Jesteś pewna?
-Tak- ugryzłam tosta z dżemem.
-Twój stój mówi co innego- zrobiła to samo, a ja popatrzyłam na nią pytającym wzrokiem- Czarne spodnie, czarna bluzka, czarna bluza, czarne buty. Czarne, czarne, czarne, wszystko czarne.
-Lubię czarny- odparłam beznamiętnie.
-Przypomniała mi się sytuacja, gdy miałaś swój pierwszy dzień w szkole.
-Co w związku z tym?- ugryzłam pieczywo po raz kolejny.
-Byłaś taka szczęśliwa. Miałaś na sobie więcej kolorów!
-Z tego co pamiętam, miałam czerwoną koszulę w kratę, a reszta była czarna- zaśmiałam się.
-Ale to już coś! Martwię się. Już od dłuższego czasu wydaje mi się, że stało się coś, co bardzo cię trapi. I nie, nie mówię teraz o Natanielu.
-Może...- wzięłam łyk soku.
-Wiesz, że zawsze możesz mi wszystko powiedzieć?
-Tak, wiem. Dziękuję- uśmiechnęłam się. Tym razem szczerze.
-No i to mi się podoba- powiedział Kentin, który właśnie wszedł do kuchni- uśmiechnęłam się szerzej.
-Będziesz zła, jeśli nie pójdziemy dzisiaj razem do szkoły?
-Hm? Nie, w porządku.
-Na pewno?
-Tak, Kentin. Wszystko jest okej.
Porozmawialiśmy jeszcze dłuższą chwilę, po czym wyszłam z domu. Zarzuciłam kaptur na głowę i z wolna ruszyłam przed siebie. Zaczęłam zastanawiać się nad słowami ciotki. Miała rację. Kiedyś nie przejmowałam się praktycznie niczym, nie miałam problemów. Byłam optymistką, wiecznie szczęśliwą. A teraz? Nataniel, Kastiel, dziecko... Gdzie zrobiłam błąd? Kiedyś byłam twarda i odpowiadało mi to. A teraz? Teraz z byle powodu potrafię się rozpłakać... Mam nadzieję, że to nie są ciążowe humorki. Nie, nie mogę być w ciąży. To nie tak miało być! Wszystko się układało, dopóki nie zaczęłam spędzać coraz więcej czasu z Natanielem...
Zatrzymałam się przed automatem z napojami. Wyjęłam z kieszeni monetę i wsadziłam ją w wyznaczone miejsce. Wybrałam gorący napój, niestety automat zdecydował się zbuntować zacinając się.
-No chyba nie- burknęłam i wcisnęłam przycisk raz jeszcze. Następnie znów i znów- Kurwa.
-Potrzebujesz pomocy?- odwróciłam się i ujrzałam moją dawną miłość.
-Nie, dzięki- automat dalej nie reagował.
-Chyba jednak tak- podszedł, prawą pięścią uderzył w bok maszyny, która od razu się odblokowała.
-Dzięki- chwyciłam ciepły kubek i ruszyłam w stronę szkoły.
-Hej, czekaj- podbiegł za mną.
-Czego jeszcze chcesz?
-Długo się nie widzieliśmy, wyjechałaś gdzieś?
-Tak.
-W środku roku?
-Tak.
-Możesz chociaż trochę rozwijać swoje odpowiedzi?
-Nie.
-Taka sama jak zawsze- zaśmiał się, po czym głośno westchnął.
-Jezu, Ethan, czego chcesz?
-Chciałem porozmawiać.
-Już rozmawialiśmy.
-Tak, raz tutaj- wskazał na fontannę, którą mijaliśmy- i na twojej imprezie.
-Och, nie przypominaj mi tego. Dalej boli mnie oko- mimowolnie się zaśmiałam.
-Naprawdę?- zapytał z troską.
-Nie- pokręciłam głową. Na ustach nadal miałam uśmiech- Jak ty to robisz?
-Ale co?
-To, że jestem na ciebie wściekła, ale w jednej chwili przestaję.
-Wiesz, to mój urok- wyszczerzył się.
-Właściwie co ty tutaj robisz?
-Mieszkam- odparł.
-Mieszkasz? Od kiedy?
-Od kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy. Czyli już jakiś czas.
-Dlaczego nie widziałam cię w szkole?
-Nie chodzę tam gdzie ty. Są tutaj jeszcze inne, ciekawe szkoły.
-Myślałam, że przybyłeś tu dla mnie- palnęłam.
-Ach, no tak- zaśmiał się.
-Nie, nie to miałam na myśli.
-Jasne- poklepał mnie po ramieniu. Zgromiłam go wzrokiem, więc szybko zabrał rękę.
-W mieście też cię nie widziałam.
-Miałem dużo zajęć, musiałem pozaliczać większość przedmiotów, chodziłem do pracy. Zresztą... Dałaś mi do zrozumienia, że już więcej nie chcesz się ze mną widzieć.
-Więc dlaczego teraz mnie śledzisz?
-Nie śledzę cię- zwolnił kroku- Dokąd się tak śpieszysz?
-Do szkoły- spojrzałam na zegarek.
-Jest dopiero piętnaście po siódmej, chyba mamy trochę czasu?
-Zależy na co- uniosłam brwi do góry.
-Póki co rozmowę.
-Póki co?- uniosłam brwi jeszcze szerzej.
-Żartuję. Siadamy?
-Znów ta ławka- zauważyłam.
-To chyba znak!
-Nie sądzę.
-W każdym razie- usiedliśmy- Postanowiłem jednak się z tobą spotkać, bo widziałem cię w szpitalu.
-C-co?- zakrztusiłam się, a chłopak poklepał mnie po plecach- Kiedy?
-Wczoraj. 
-Chyba ci się wydawało.
-Nie. Jeszcze nie jest ze mną źle, rozpoznaję swoją dziewczynę.
-Proszę?
-To znaczy... byłą dziewczynę, oczywiście. Zresztą, twoja reakcja jednoznacznie potwierdza moje słowa.
-Okej, ale co ty tam robiłeś?
-Mówiłem ci, że pracuję.
-W szpitalu?!
-Szok, prawda?- zaśmiał się.
-Tak...
-Kiedyś to były nasz plany- oparł się o ławkę.
-Kiedyś było zupełnie inaczej- powiedziałam zamyślona.
-To znaczy?
-Byliśmy młodsi. Mieliśmy głupie marzenia, które i tak nigdy...
-Nie!- przerwał mi- Nawet tak nie mów. Już kiedyś to przerabialiśmy, pamiętasz? Marzenia zawsze się spełniają.
-Może twoje...
-Nie do końca... Ale twoje też mogą. Wiem, że zawsze marzyłaś o zawodzie lekarza.
-Tak, ale to było kiedyś.
-Już nie chcę... chyba.
-Jak to?
-Wszystko się pozmieniało, Ethan.
-Nie rozumiem cię.
-Ja też nie.
-Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko.
-No właśnie nie mogę- odstawiłam kubek na ławkę i ukryłam twarz w dłoniach. Chłopak objął mnie ramieniem- Muszę już iść- zerwałam się z miejsca.
-Odprowadzę cię- również wstał i podał mi kubek. Wzięłam do od niego.
-Nie, trafię sama.
-Ech, Elena?
-Tak?- odwróciłam się.
-Spotkamy się jeszcze?
-Może.
-Czy to znaczy „tak”?
-Nie.
-Czy to znaczy „nie”?
-Nie.
-Będę czekał pod szkołą- krzyknął, a ja skręciłam w lewo.
Dlaczego spotkałam go akurat dziś, akurat teraz?
-Może to ma być znak z góry?
-Że powinnaś dać nam szansę?- przed bramą stanął czerwonowłosy. Jęknęłam w myślach.
-Na szczęście nie- uśmiechnęłam się wrednie.
-A tak na poważnie, przemyślałaś moją propozycję?- zapytał ostrożnie.
-Nie, nie miałam czasu.
-To chyba nie jest drugorzędna sprawa, no nie?
-No chyba jednak jest- syknęłam i weszłam do szkoły. Skierowałam się do otwartej sali, w której siedziały Violetta z Rozalią i zaciekle o czymś dyskutowały.
-Hej- podeszłam do nich.
-Elena!- zerwała się pierwsza i mocno mnie przytuliła- Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
-T-tak- wreszcie mogłam odetchnąć. Usiadłam w ławce przed nimi i odwróciłam się do nich twarzami.
-Ej, nie wyglądasz tak, jakby wszystko miało być dobrze- zauważyła białowłosa- Opowiedziała wszystko Violi, ale dalej nie wiemy co się wstało, kiedy wyszłam.
-No...- zaczęłam, a do klasy wszedł pan Frazowski.
-Co wy tutaj robicie?
-Czekamy na lekcję.
-Dziś mamy zebranie z panią dyrektor, nie sądzę, aby lekcje się odbyły. Nikt was nie poinformował?
-Nie.
-No dobrze, w każdym razie, po dzwonku mamcie stawić się w sali gimnastycznej. Możecie tu zostać, ale zamknijcie drzwi.
-Dobrze, dziękujemy- powiedziałam.
-Tylko się nie spóźnijcie!- powiedział i wyszedł.
-No, a teraz mów!
-No więc... Zasnęłam- obie palnęły się w czoła- Ale obudziła mnie Amber. Zaprowadziła mnie do niego, ale... On mnie nie pamięta- uśmiechnęłam się nie wiedząc co robić- Ale to i tak nic!- opowiedziałam im wszystko, co później się wydarzyło, łącznie z Lysanderm i Kastielem- A w nocy poszłam spać do Kentina- dodałam bez namysłu.
-Dlaczego?
-Bo się bałam- wzruszyłam ramionami- Śniło mi się, że Nataniel chciał mnie zabić, to było straszne!
-Ale czekaj- zaczęła Violetta- przecież jego matka wyznała ci całą prawdę, tak?
-Nataniela?- kiwnęła głową- No tak. Ale co z tego. Coś mi tu śmierdzi i to bardzo- w tym momencie do sali weszła Melania.
-Nie wiecie gdzie jest Nataniel?- zapytała. Wymieniłyśmy się spojrzeniami i pokręciłyśmy przecząco głowami.
-Nikt nie wie?- szepnęłam.
-Chyba nie- odparły. Zadzwonił dzwonek.
-Dobra, chodźcie- wstałyśmy, zamknęłyśmy za sobą drzwi i ruszyłyśmy w stronę sali gimnastycznej.
-A co masz zamiar zrobić?
-Nie wiem. Nie chcę tego tak zostawiać, nie mogę, prawda?
Idąc po korytarzu, dołączył do nas Lysander.
-Witaj Eleno, wszystko w porządku?
-Tak, czy... czy Kastiel oddał ci płaszcz?
-Widziałaś się z nim?- spytał, a dziewczyny dyskretnie odeszły parę kroków dalej.
-Tak. Od razu, gdy za tobą wybiegłam, ale ciebie nie było.
-Ach, racja. Poszedł skrótem.
-Rozumiem. Czyli jeszcze ci nie oddał?
-Nie. Ale dziś się z nim spotykam, więc go odbiorę, nie martw się.
-Dzięki. Wiesz, musimy iść na spotkanie z dyrektorką. Chodź z nami- chwyciłam go za ramię i pociągnęłam za sobą. Gdy tylko weszliśmy do pomieszczenia, Lysander przeprosił nas i poszedł do swojego przyjaciela, który bacznie mi się przyglądał.
-Muszę powiedzieć wam coś jeszcze- szepnęłam, gdy dyrektorka wreszcie się pojawiła.
-Cisza! Mamy dla was niespodziankę, którą zorganizowało grono pedagogiczne. Jest to powiązane z Dniem Sztuki. Mianowicie przygotujemy, a raczej wy przygotujecie przedstawienie- nastąpiły szmery w całym pomieszczeniu- Ale to nie wszystko! Do naszej szkoły przyjedzie wielkiej sławy artysta Pierrick. Pewnie wielu z was o nim słyszała. Jednakowoż, mimo tego, że lekcji nie będzie przez około tydzień, obecność jest obowiązkowa- zawiesiła wzrok na Kastielu- A teraz przekażę głos panu Borysowi.
-Dziękuję pani dyrektor. A więc, o tytule przedstawienia zastaniecie poinformowani jutro, a dziś dostaniecie tekst, którego będziecie musieli nauczyć się na przesłuchanie. Tak, tak. Przecież nie wybierzemy nikogo losowo- zaśmiał się.
-Dobrze- tym razem głos zabrał pan Frazowski- Teraz każdy podejdzie do mnie, weźmie tekst i podpisze się na liście. Gdy go odbierzecie, jesteście zwolnieni do domu. W całej sali zrobiło się jedno wielkie zamieszanie. Każdy chciał jako pierwszy odebrać tekst i iść do domu.
-Pamiętajcie, przesłuchanie jest już w ten piątek! TEN PIĄTEK!- Borys krzyczał przez mikrofon, aby wszyscy go usłyszeli. Poczekałyśmy z dziewczynami, aż tłum się zmniejszy. Dopiero wtedy odebrałyśmy kwestie do nauczenia, złożyłyśmy podpisy i wyszłyśmy na dziedziniec.
-Co chciałaś nam powiedzieć?- zapytała jedna z dziewczyn.
-Nie zgadniecie kogo spotkałam- westchnęłam i zamarłam.
-Elena?- pomachały mi dłoniami przed twarzą- Kogo spotkałaś?
-Jego- kiwnęłam głową w stronę chłopaka, który stał pod bramą szkoły. Przełknęłam ślinę. Chciałam zawrócić, ale zauważył mnie i ruszył w naszą stronę- Ethan- odezwałam się, gdy już podszedł.
-Cześć, mieliśmy się spotkać- uśmiechnął się ciepło.
-T-tak. Dziewczyny, to jest Ethan. Ethan, to Violetta i Rozalia- przedstawiłam ich sobie.
-A Ethan to?- spytała białowłosa.
-Dawny przyja...
-Chłopak Eleny- przerwał mi, a dziewczyny wytrzeszczyły oczy- Były chłopak- sprostował. Dlaczego za każdym razem mówi to w ten sam sposób?- Miło mi was poznać.
-Nam również- powiedziała Violetta.
-A więc- zwrócił się do mnie- Masz czas?
-Um... wiesz, nie bardzo. Nie dziś.
-Dlaczego?- w jego głosie dało się wyczuć smutek.
-Mam do załatwienia parę spraw, dodatkowo muszę nauczyć się tekstu i wiesz, no tak jakoś wyszło- uśmiechnęłam się sztucznie.
-Możemy nauczyć się razem- nie dawał za wygraną.
-No... A możemy spotkać się około siedemnastej? Wiesz, naprawdę muszę załatwić coś z dziewczynami- zanim cokolwiek zdążyły powiedzieć, posłałam im mordercze spojrzenie.
-W porządku. Wpadnę do ciebie- puścił oczko i poszedł.
Odwróciłam się w stronę dziewczyn.
-Możesz nam to wyjaśnić?- wykrzyczały z zarzutem.
-Ciszej! Tak, wyjaśnię, ale... Możemy iść w jakieś ustronne miejsce?
-Kafejka?
-Ustronne, Rozalio.
-W sumie nie ma tam zbyt wielu ludzi o tej porze.
-No dobra, chodźmy.
Przechodząc koło sali gimnastycznej usłyszałyśmy głośny śmiech. Zadecydowałam, że pójdziemy i sprawdzimy co się tam dzieje. Wychyliłyśmy się delikatnie zza rogu i ujrzałyśmy Amber z koleżankami.
-A najlepsze jest to, że to wszystko było podstawione- zaśmiały się wszystkie trzy.
-Podstawione?- szepnęłam. Li odwróciła się w naszą stronę, ale byłyśmy szybsze i uciekłyśmy stamtąd. Pobiegłyśmy w stronę kafejki. Usiadłyśmy i zamówiłyśmy sobie soki.
-Słyszałyście co mówiła?
-Co było podstawione? Wypadek?
-Nie, to na pewno nie było podstawione, widziałam to na własne oczy. Zresztą, nie podstawiliby ratowników, policji- zawiesiłam głos- A co jeśli tak?
-Czy to nie jest...?- razem z Rozalią podążyłyśmy za wzrokiem Violetty.
-To ojciec Nataniela!
-Ale co on tutaj robi?- rzuciłam- Muszę to sprawdzić...
-Musimy!- sprostowały. Naprawdę się cieszę, że mam takie przyjaciółki.
-Chodźcie, podejdziemy trochę bliżej- wyszłyśmy z tarasu kafejki i podeszłyśmy do stoiska z pamiątkami, koło którego stał ojciec Nataniela z jakimś innym mężczyzną. Zaczęłyśmy udawać, że oglądamy jakieś breloczki.
-Czy wczoraj nie było u ciebie przypadkiem policji?
-Nie- zaśmiał się- To tylko stary kolega przyjechał mnie odwiedzić. Był akurat na służbie.
-Krążą plotki, że pobiłeś swojego syna i zabrała cię policja- odpowiedział chłodno jego towarzysz.
-Pleciesz głupstwa! Kto w ogóle śmie rozpowiadać takie głupoty?! Nataniel spadł ze schodów. To tylko zbieg okoliczności.
-Na pewno?
-Tak. Nigdy bym cię nie okłamał, przyjacielu.
-No dobrze. A jak on się czuje?
-Patricia była u niego. Podobno miał delikatny wstrząs mózgu.
-Nic więcej?
-Nie. Na początku mówili o złamanej ręce i żebrach, ale jednak wszystko w porządku. Jeśli wszystko będzie dobrze, to jutro go wypiszą. Już nie mogę się doczekać jak wróci do domu- zaśmiał się sztucznie.
-No dobrze, Rupercie. Miło mi się z tobą rozmawiało, ale muszę już wracać, żona będzie się niecierpliwić. Do zobaczenia w pracy- rozeszli się każdy w swoją stronę.
-Słyszałyście?!- byłam w niemałym szoku. Dziewczyny również.
-To... co to w ogóle było?- usiadłyśmy z powrotem na swoje miejsca.
-Może Nataniel naprawdę spadł.
-Myślisz?
-Nie wiem, ale jego ojciec brzmiał naprawdę przekonująco.
-Niby tak... A ty Eleno co o tym sądzisz?- nie słuchałam ich.
-Chyba wiem...- zakryłam usta dłonią, a oczy miałam jak pięciozłotówki. Popatrzyły na mnie pytająco- Patrzcie. Pan Johnson mówił, że odwiedził go jego przyjaciel policjant, prawda? Wypierał się tego, że cokolwiek zrobił Natanielowi i go nie zamknęli, tak?
-No tak- przytaknęły.
-A co jeśli naprawdę go nie przymknęli? Jeśli ten policjant był podstawiony? Może o tym Amber mówiła!
-Myślisz...?
-Nie wiem.
-Ale po co mieliby udawać coś takiego?
-Amber do mnie zadzwoniła. Może dlatego. Ale cholera, jej zachowanie też jest dziwne. Wtedy wyglądała na roztrzęsioną, a teraz? Nie rozumiem tego.
-Może da się to jakoś wyjaśnić?- Rozalia próbowała myśleć trzeźwo. Niedaleko przechodził Lysander.
-Muszę coś załatwić, nie czekajcie na mnie!- powiedziałam i pobiegłam w stronę białowłosego.
-Lysander!- dogoniłam chłopaka.
-Tak?- odwrócił się.
-Lysander- dyszałam- Musisz mi pomóc.
-Co się stało?- zrobił zatroskaną minę. Opowiedziałam mu czego z dziewczynami  się dziś dowiedziałyśmy i o moich teoriach.
-Dlatego muszę mu pomóc.
-Myślę, że to najlepsze decyzja, jaką możesz podjąć.
-Naprawdę tak uważasz?
-Tak, jeśli wszystko na to wskazuje, to lepiej zainterweniować- posłał mi ciepły uśmiech.
-Masz rację. Ale.. nie chcę, żeby wiedzieli, że to ja zadzwoniłam.
-Możemy zadzwonić z budki telefonicznej.
-Tak, tak zrobimy.
Lysander zaprowadził mnie do pobliskiej budki i wszedł razem ze mną. Wykręciłam numer.
-Spokojnie- położył dłonie na moich ramionach, abym się uspokoiła. Wtedy usłyszałam głos w słuchawce.
-Tak, słucham?
-Dzień dobry...- odetchnęłam głęboko- Chciałabym zgłosić przestępstwo.

_______________________________

Zachęcam do komentowania :3

środa, 27 lipca 2016

ROZDZIAŁ XXII

-Cześć Nataniel- uśmiechnęłam się smutno- Jak się czujesz?
-Kim jesteś?- zapytał dziwnie na mnie patrząc.
-Nataniel- zaśmiałam się i podeszłam bliżej.
-Nie podchodź do mnie!- krzyknął, a na jego twarzy malowało się zdziwienie i przerażenie. Mimowolnie cofnęłam się o krok.
-Nataniel- szepnęłam.
-Co się dzieje?- do sali weszła matka chłopaka.
-Mamo, kim ona jest?- rzucił od razu, gdy ją zobaczył.
-Och, nie pamiętasz jej?- ton jej głosu był dziwny. Chłopak popatrzył jeszcze raz na mnie i z powrotem na rodzicielkę.
-Nie.
-Wiesz- Patricia odwróciła się w moją stronę- To chyba nie jest najlepszy moment.
-Racja, przyjdę jutro.
-Chyba nie rozumiesz- uśmiechnęła się.
-Nie rozumiem- popatrzyłam na nią pytającym wzrokiem.
-Widać nie chciał o tobie pamiętać.
-Ale...
-Nie ma żadnego „ale”. Nie życzę sobie, abyś odwiedzała mojego syna- jej słowa były jak cios prosto w twarz.
-Chyba pani żartuje...
-Bezczelna- otworzyła drzwi, sugerując mi, aby natychmiast stąd wyszła. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Chwilę stałam osłupiała, po czym, wolnym krokiem wyszłam z sali. 

OCZAMI NATANIELA

-Co ty sobie wyobrażasz gówniarzu?! Myślisz, że wyprowadzisz się z domu?!
-Tak, taki mam zamiar- odpowiedziałem chłodno.
-Patricio trzymaj mnie, bo zaraz oszaleję!
-To stało się już dawno.
-Coś ty powiedział?- warknął, a jego ręka wylądowała na mojej głowie, po czym osunęła się na kark- Myślisz, że pozwolę ci wynieść się z domu, żeby mieszkać z tą cholerną ladacznicą?
-Ona nie jest ladacznicą- syknąłem i odparłem kolejny atak. Zaczęliśmy przesuwać się coraz bliżej schodów.
-Jest zwykłą s u k ą- specjalnie przeciągnął ostatnie słowo. W tym momencie doszło do szarpaniny pomiędzy nami, ale ja nie dawałem sobą pomiatać.
-Zabraniam ci tak o niej mówić- krzyknąłem na cały głos. Niestety chwilę po tym, ojciec popchnął mnie. Ponieważ staliśmy blisko krawędzi... zrzucił mnie ze schodów. Ostatnie co pamiętam to jego szyderczy śmiech. Czułem jak upadam na zimną posadzkę, po czym straciłem całkowicie przytomność.
Gdy się obudziłem nie wiedziałem gdzie jestem. Leżałem na miękkim łóżku w białej sali, w której panował półmrok. Z lewej strony padało delikatne światło lampki nocnej. Zobaczyłem postać siedzącą koło łóżka.
-Synku- odezwała się.
-Mamo?- pomrugałem kilka razy oczyma- Gdzie ja jestem?- próbowałem wstać.
-Spokojnie, leż- powstrzymała mnie- Leżysz w szpitalu.
-Szpitalu? Jak tu trafiłem?
-Spadłeś ze schodów- uśmiechnęła się szeroko.
-Sam?- zmarszczyłem czoło.
-Tak. Potknąłeś się o coś i spadłeś- zawiesiła głos. Za chwile przyszła Amber i porozmawialiśmy chwilę, po czym poinformowała mnie, że ktoś jeszcze czeka, aby ze mną porozmawiać. Wyszła. Po chwili wprowadziła jakąś dziewczynę. 
-Cześć Nataniel- uśmiechnęła się smutno- Jak się czujesz?
-Kim jesteś?- zapytałem dziwnie na nią patrząc.
-Nataniel- zaśmiała się i podeszłam bliżej.
-Nie podchodź do mnie!- krzyknąłem. Nie miałem pojęcia kim ona jest. Cofnęła się.
-Nataniel- szepnęła.
-Co się dzieje?- do sali weszła matka. Zaczęła z nią rozmawiać. Po chwili twarz dziewczyny znacznie posmutniała, w jej oczach pojawiły się łzy. Bez słowa wyszła z pomieszczenia.
-Nataniel- odezwała się po chwili.
-Mogę zostać na chwilę sam? Proszę- matka z wahaniem wyszła, zostawiając mnie samego.
Nie wiedziałem co mam myśleć o tym wszystkim. Niechętnie uwierzyłem w to, że sam spadłem ze schodów. Miałem jakieś prześwity, ale widziałem je jakby przez mgłę. A ta dziewczyna? Boję jej się? Jest piękna i czuję jakby już skądś ją znał. Znów te mgliste wspomnienia. Wiem, że zadała mi ból. Przez nią wiele przecierpiałem. Nie chciałem jej znać! Mimo to nie mogę wyrzucić jej teraz z pamięci. Ale jak ona ma na imię? Daniela? Doris? Debra? Debra!
-Cholera- wzdrygnąłem się.
OCZAMI ELENY

Usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Stałam nieruchomo przez dłuższą chwilę. Po czasie pod salę przyszła Amber i bez słowa, lecz z pogardliwym wyrazem twarzy, wyminęła mnie, wchodząc do pomieszczenia.
-Czy to są żarty?- powiedziałam sama do siebie. Miałam zamiar ruszyć w stronę schodów, ale ktoś złapał mnie za ramię. Głupio łudziłam się, że może to Nataniel, że tak naprawdę wszyscy zrobili mi "niezły" żart. Niestety.
-Tak dla jasności, nie zbliżaj się więcej do naszej rodziny. Najlepiej zapomnij o tym wszystkim, rozumiesz? O  w s z y s t k i m- powtórzyła.
-Myślisz, że od tak to zostawię? Że zostawię Nataniela samego?
-Kochana, on sam cię właśnie zostawił. Nie pamięta cię. Póki co, jako jedynej.
-Ale nie zapomniał tego co się stało- dziewczyna nic nie odpowiadała- Pamięta, prawda?
-Ależ ty jesteś naiwna- zaśmiała się.
-A policja?- zaśmiała się po raz kolejny- Jak w ogóle możesz?
-O co ci chodzi?
-Jeszcze przed chwilą byłaś taka miła...
-Tak zwany teatr- zakpiła.
-Jak śmiesz robić takie świństwo własnemu bratu?! Wy wszyscy!
-Słuchaj- warknęła- Nie wtrącaj się w nasze rodzinne sprawy.
-Nie zostawię tego tak, możesz być tego pewna!- zagroziłam jej palcem przed nosem, po czym udałam się w stronę schodów. Szybkim tempem zbiegłam z nich, mało co nie spadając. Gdy znalazłam się w recepcji zwolniłam kroku, aby nie przeszkadzać personelowi. Przekroczyłam wielkie szklane drzwi wejściowe. Delikatnie je zamknęłam, zeszłam ze schodków i jak gdyby nigdy nic skręciłam w prawo i pognałam przed siebie. Ponieważ na dworze panował już półmrok, nie zauważyłam, że skręciłam w złą uliczkę. Może nie tyle złą, ale prowadziła przez ogromny park, gdzie moja droga wydłużała się o dobre trzydzieści minut. Byłam już w samym centrum, więc nie opłacało mi się wracać. Mimo tego, że nie należę do osób, które często się boją, tak teraz odczuwałam lekki niepokój. Odwróciłam się do tyłu i szłam dalej, aż wreszcie wpadłam na kogoś. Odwróciłam szybko głowę i ujrzałam znajomą, łagodną twarz.
-Lysander?- zmrużyłam oczy.
-Eleno, co robisz o tej porze w tym parku?
-To... bardzo skomplikowane- dopiero gdy wypowiedziałam te słowa, dotarło do mnie co tak naprawdę się stało. Dotknęłam dłonią skroni i nerwowo się zaśmiałam. Wiatr wzmógł się, a mnie przeszedł dreszcz.
-Masz- chłopak od razu zdjął swój płaszcz i ułożył mi go na ramionach. Nie myśląc wiele, włożyłam ramiona w rękawy. Spojrzałam się na przyjaciela i po raz pierwszy zobaczyłam go w samej koszuli. Zaczęłam zdejmować odzienie, ale powstrzymał mnie- Zostaw, tobie przyda się bardziej.
-Dzięki...
-A teraz powiedz co się stało- poprosił. Usiedliśmy na ławce i opowiedziałam mu o całym dzisiejszym zajściu.
-Jesteś pewna, że to co mówiła jego matka to prawda?- zmarszczył czoło.
-Teraz nie jestem pewna niczego. Ale, jej zachowanie nie wskazywało na to, żeby kłamała, dopiero później- zawiesiłam głos- Trochę tak, jakby cieszyła się, że on mnie nie pamięta.
-Nie możemy wyciągać pochopnych wniosków- powiedział ze spokojem.
-Ale to nie było normalne! Sam przecież wiesz jacy oni...- popatrzyłam na jego delikatny uśmiech i westchnęłam- Ech, może i masz rację.
-Na pewno mam- położył rękę na moim udzie, po czym szybko ją zabrał, a jego twarz poczerwieniała. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-A tak z innej beczki, co u Kastiela?
-U Kastiela?- zamyślił się, jak gdyby nie chciał wyznać prawdy- Szczerze mówiąc, odkąd przyjechał, nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Poza tym musiał odebrać swoją kuzynkę z lotniska. Dlaczego pytasz?
-Em, tak jakoś. Po prostu. Nie widziałam go dziś.
-Nie?
-Nie- zaprzeczyłam szybko.
-Czy w Los Angeles nie stało się nic... no wiesz, między tobą a Kastielem.
-Nie mówił ci nic?
-Jak już mówiłem, nie rozmawialiśmy długo.
-Ach...
-Przed wylotem powiedział mi jedynie, że musi wyjaśnić z tobą jakąś sprawę i nie może ona czekać ani chwili dłużej.
-Nie kwapił się do wyjaśnienia czegokolwiek.
-Wiesz, Kastiel ma czasami swoje dziwne pomysły.
-Tak, wiem... Może, może nie mówmy już o nim, hm? Pomówmy o czymś przyjemniejszym. Napisałeś ostatnio jakiś wiersz?
-Tak, nawet dwa.
-Będę mogła kiedyś przeczytać choć jeden?
-Może- zaśmiał się. Wstaliśmy z ławki i ruszyliśmy przed siebie. Rozmawialiśmy głównie o twórczości Lysandra i o sztuce. Byliśmy tak pochłonięci rozmową, że nie zwróciliśmy uwagi, na to, że idziemy razem pod rękę. Było mi z nim naprawdę dobrze, czułam się przy nim swobodnie. Gdy Lysander opowiadał mi o jednym z wierszy, podniosłam głowę do góry, spoglądając w gwieździste niebo.
-"A twe oczy niczym gwiazdy błyszczące"- dokończył swoje dzieło i podążył za moim wzrokiem- Są piękne, prawda?
-Tak, bardzo- powiedziałam rozmarzonym głosem. Staliśmy chwilę w ciszy.
-Chyba powinniśmy już wracać. Będą się o ciebie martwić- odezwał się po chwili.
-Tak, masz rację.
Ruszyliśmy przed siebie w ciszy, nadal podziwiając gwiazdy na niebie. Wreszcie znaleźliśmy się pod moim domem.
-To do jutra- uśmiechnął się i ucałował moją dłoń.
-Dobranoc- odwzajemniłam uśmiech. -Do zobaczenia jutro.
Przeszłam przez furtkę. Nie odwracając się, z szerokim uśmiechem na ustach, weszłam do domu. Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie. Opuściłam głowę i zauważyłam, że nadal mam na sobie płaszcz chłopaka. Wybiegłam przed dom.
-Lysander!- krzyknęłam, jednak w pobliżu nikogo nie było. Zmrużyłam oczy widząc zbliżającą się postać. Podeszłam w jej stronę.
-Co robisz o tej porze na dworze? Już dawno po dobranocce- zaśmiał się.
-Kastiel?
-Spodziewałaś się kogoś innego?
-Szczerze powiedziawszy, tak- burknęłam.
-Kogo?- zapytał lekko poirytowany- I co ty masz na sobie? Czy to jest płaszcz Lysandra?- prawie krzyknął.
-Tak, a co?
-Spotykasz się z nim?
-Nie. Zresztą, co cię to interesuje. Nie powinieneś być ze swoją „kuzynką”?- spytałam robiąc w powietrzu cudzysłów.
-Jesteś zazdrosna.
-Nie- ucięłam jego śmiech- Za to ty o Lysandra owszem.
-Nie spotykasz się z nim.
-Może i nie, ale tak czy inaczej, nie powinno cię to interesować.
-Dobra, możemy się nie kłócić?- popatrzyłam na niego wyczekująco- Chcę porozmawiać.
-Ostatnio nie chciałeś tego robić. A później zwiałeś zostawiając jakąś kartkę- dodałam po chwili.
-Wiem, to było głupie. Ale musiałem odebrać kuzynkę z lotniska. Leci do swoich rodziców i miała tu przesiadkę. Nie jest wystarczając dorosła, żeby poradzić sobie samej.
-I rozumiem, że z wielką chęcią poleciałeś jej pomóc?
-Nie- odetchnął głęboko- Szczerze?- kiwnęłam głową- Byłem zły. Ba, byłem wściekły za to co mi powiedziałaś. Nie dociera do mnie, że wybrałaś jego zamiast mnie.
-Kastiel…
-Nie przerywaj mi. W czym on jest lepszy ode mnie? Nie pamiętasz naszych wspólnych chwil? Tych przed szkołą, koło muru? Gdy razem zajmowaliśmy się Tobby’m? Kiedy specjalnie dla ciebie przyleciałem? A ten dupek? Nie zrobił nic! Nie pamiętasz jak się kochaliśmy? Wiem, skłamałem wtedy. Ale czy to ma jakieś znaczenie? Było nam razem dobrze!- zawiesił głos- Nadal może być… Musisz tylko jeszcze raz dać nam szansę.
-Ja…- chłopak rozłożył ramiona, a ja wtuliłam się w niego- To wszystko jest takie trudne.
Poczułam jak przybliża się do mnie. Jego ręka, która wcześniej obejmowała moje plecy, znajdowała się teraz na mej talii. Staliśmy twarzą w twarz. Spojrzał mi głęboko w oczy, aż przeszedł mnie dreszcz. Nie odrywał ode mnie wzroku ani na sekundę. Uniósł prawą dłoń i pogładził mnie po policzku. Przymknęłam oczy i wtuliłam się w jego miękką skórę. W tym momencie chwycił mój podbródek, uniósł go do góry i musnął moje wargi swoimi ustami. Były takie gorące i wilgotne. Czułam, że trwało to dłużej niż w rzeczywistości. Gdy powoli zaczął odsuwać swoją twarz od mojej, spojrzałam na niego smutnym wzrokiem. Smutnym, gdyż pragnęłam więcej. Chłopak, jakby wyczuł to, ponieważ w jednej chwili znów mnie pocałował, wplatając swoje palce w moje włosy. Tym razem bardziej zmysłowo. Pocałunki były krótkie, jednak bardzo delikatne i romantyczne. Zarzuciłam swoje ręce na szyję chłopaka i delikatnie wspięłam się na palcach. Tym razem nie pozwoliłam, aby ostatni pocałunek skończył się szybko. Przeciągałam go, a Kastiel nawet nie protestował. Mruknęłam i poczułam jak usta czerwonowłosego wyginają się w półuśmiechu. Po skończonej czułości, z rozwartymi ustami, spojrzałam mu w oczy.
-Czy to znaczy tak?- zapytał z nadzieją. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami i powoli zaczęłam się cofać.
-Oddaj mu to, proszę- zdjęłam z siebie płaszcz i podałam go chłopakowi.
-Elena!- krzyknął, gdy uciekłam do domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Pobiegłam do siebie do pokoju i szlochając, rzuciłam się na łóżko.

_________________________________________

Tak więc już jest! Zachęcam do komentowania i głosowania, a ja lecę pisać dalej :3

czwartek, 7 lipca 2016

ROZDZIAŁ XXI

Moim oczom ukazało się 6 nieodczytanych wiadomości. Każda była od tego samego numeru. Od Nataniela.
Wzięłam głęboki oddech i zablokowałam telefon. Nie chciałam popsuć sobie reszty dnia.
Gdy dojechaliśmy, zabrałam torby z zakupami i zaniosłam je do swojego pokoju. Dopiero tam poczułam jaka jestem zmęczona, jak bardzo zakupy były wyczerpujące. Nie zastanawiając się długo poszłam do łazienki i odkręciłam kurek, tym samym, napełniając wannę gorącą wodą. Dosypałam olejki i proszki do kąpieli i wróciłam do pokoju. Wyjęłam z jednej z toreb bluzkę, która miała nadruk czaszki. Sama nie wiem dlaczego ją kupiłam. Kojarzy mi się z Kastielem, a przecież to właśnie o nim usiłowałam teraz zapomnieć. Rzuciłam T-shirt na łóżko i zamykając oczy, odchyliłam głowę do tyłu.
-Kurwa- rzuciłam i bez namysłu poszłam do łazienki. Zamknęłam drzwi na klucz. Stanęłam przed lustrem i zaczęłam zdejmować ubrania. Po chwili spojrzałam na swoje nagie odbicie. Lustrowałam je od góry do dołu. Stanęłam bokiem i wydęłam brzuch- Nie, zupełnie nie do twarzy mi z ciążą- powiedziałam z grymasem. Spojrzałam raz jeszcze i zobaczyłam za sobą obejmującego mnie Nataniela. Potrząsnęłam głową i odeszłam od tafli szkła. Włączyłam muzykę z telefonu i weszłam do wanny pełnej wody. Zamknęłam oczy i oparłam głowę o brzeg wanny. Zaczęłam podśpiewywać jedną z piosenek. Po chwili śpiewałam coraz głośniej i głośniej, aż wreszcie mój głos był czysty i donośny.
Obudziłam się po niespełna godzinie. Zasnęłam w wannie. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało. Wyszłam z wanny, wytarłam się, przebrałam i poszłam spać. Obudziłam się po 9, więc miałam bardzo mało czasu, ponieważ babcia miała wyjechać o 9:30, aby nie spóźnić się na dzisiejszą operację. Szybko uporałam się z poranną toaletą, ubrałam się i gotowa czekałam w samochodzie. Gdy wszyscy wsiedli, ruszyliśmy. Mówiąc wszyscy, miałam na myśli rodziców, babcię, Aghatę i siebie. Gdy dojechaliśmy, przyjęto babcię, która przebrała się w szpitalny strój. Muszę przyznać, że całkiem do twarzy było jej w białej koszuli. Posiedziałam z nią sam na sam w sali, aż przyszedł lekarz, aby powiadomić, że za 5 minut pojadą na salę. Susana nie martwiła się tym wcale. Wręcz przeciwnie, śmiałyśmy się i żartowałyśmy. Gdy babcia pojechała na salę, my poszliśmy do bufetu.
-To kiedy wracamy?
-Hm?- spojrzałam na Aghatę.
-No kiedy masz ochotę wracać- powiedziała mama wpychając sobie rogalika do buzi.
-Chyba musimy poczekać aż Susana wyjdzie...
-Wychodzi jutro- tata mrugnął.
-Jutro? Cóż, nie chciałabym od razu po jej operacji wracać. Myślę, że... chyba w poniedziałek możemy wracać. Posiedzimy tu jeszcze kilka dni i wrócimy, okej?- zwróciłam się do ciotki.
-Nie ma sprawy- uśmiechnęła się.
Po 15 minutach wyszliśmy z bufetu i udaliśmy się do samochodu, gdyż lekarz powiedział nam, że odwiedziny nie będą teraz dozwolone. Nie protestowaliśmy, wiedzieliśmy, że Susana sobie poradzi. Gdy dojechaliśmy do domu zaczęłam szukać Kastiela, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. Spotkałam za to Kentina.
-Jak się czujesz?- zapytał.
-W porządku, odprowadziliśmy babcię i w sumie to szukam Kastiela, nie widziałeś go może?
-Nie, niestety. A właśnie... nie wiesz czy w twojej szkole nie ma wolnych miejsc?
-Chcesz powiedzieć, że...
-Tak, mam zamiar się tam zapisać.
-To genialnie!- rzuciłam mu się na szyję. W tym właśnie momencie, przez ramię Kentina, zauważyłam Kastiela- Wybacz, porozmawiamy za chwilę.
Ruszyłam w stronę czerwonowłosego, który ruszył z powrotem na górę. Weszłam za nim do jednego z pokoi.
-Kastiel, możemy porozmawiać?
-Nie.
-Proszę cię- zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam obok niego na łóżku- Nie chcę się znów z tobą kłócić.
-Więc nie zwalaj winy na mnie.
-Zawiniliśmy oboje, dobrze o tym wiesz.
-Rzuciłaś się na mnie.
-Kastiel- położyłam mu rękę na udzie. Zasłonił twarz rękoma i przejechał po niej.
-Wiem, nawaliłem po całej linii- westchnął.
-Nie tylko ty- uśmiechnęłam się, a on delikatnie mnie pocałował. Odwzajemniłam pocałunek. Jego usta były takie miękkie. Przejechał palcami wzdłuż mojej talii i zatrzymał dłoń na udzie, kierując ją coraz wyżej, jednocześnie cały czas mnie całując. Oddałam się chwili, jednak po kilkunastu sekundach odsunęłam się od niego- Kastiel, nie.
Ten nie słuchał protestu, położył mnie na łóżku i przygniótł ciężarem swojego ciała. Zamknęłam oczy i poczułam jak dotyka mojej nagiej skóry. Mimowolnie przed oczyma pojawiła mi się postać Nataniela. Jęknęłam.
-Nat- powiedziałam prawie niesłyszalnie. Kastiel zaczął całować mnie coraz gwałtowniej. Nie sprawiało mi to przyjemności. Odepchnęłam go na długość swoich rąk- Przestań.
-Nie chcesz przeżyć rozkoszy po raz kolejny?- powiedział, po czym zaśmiał się- Możemy spróbować czegoś nowego, znam wiele pozycji.
-Jak na "prawiczka" jesteś nad wyraz chętny i obeznany.
-Na kogo? Jakiego prawiczka?- zaśmiał się, jednak po chwili zreflektował się, że sam się wkopał.
-Jasne- zaśmiałam się ironicznie i szybkim ruchem wstałam z łóżka.
-Nie, to nie tak- ruszył za mną.
-A jak?! Powiedz po prostu, że chciałeś zabawić się z kolejną naiwną laską.
-Nie chciałem.
-Czyżby?- powiedziałam z pogardą.
-Kurwa, ty nic nie rozumiesz.
-Więc mi to wytłumacz!
-To nie jest takie proste- uciął.
-Jasne- prychnęłam i odwróciłam się w stronę drzwi.
-Po prostu- zaczął, a ja przystanęłam- Wkurwia mnie to, że zawracasz sobie głowę tym idiotą.
-Mówisz o Natanielu?
-No przecież mówię o tym kretynie.
-Nie wyzywaj go- warknęłam.
-Dlaczego ty go tak bronisz?
-Bo go kocham!- w tym momencie na twarzy Kastiela pojawił się nieznany mi dotąd widok. Uświadomiłam sobie, że dwie noce wcześniej to właśnie on wyznał mi miłość- To nie tak- złapałam się lewą ręką za skroń. Nie wiedziałam co robić, czy przepraszać go, czy jednak nie. Z jednej strony był to cios w jego serce, z drugiej jednak, to on mnie okłamał. Skąd mogę wiedzieć, że w kwestii kochania mówił prawdę?
-Elena...
-Nie Kastiel. Nie jestem na nic gotowa. Póki co wolę być... sama. Muszę to wszystko sobie poukładać.
-Więc seks nie miał dla ciebie żadnego znaczenia?- warknął.
-Oczywiście, że ma! Ale to czego oboje się dopuściliśmy... ja muszę się z tym uporać.
-Nie możesz zostać z tym sama- powiedział wskazując na mój brzuch.
-Muszę. Sama- zabrałam od niego rękę, którą usiłował złapać.
-Ale...
-Nie Kastiel. Tak będzie lepiej- odwróciłam się od niego i podeszłam do drzwi. Odwróciłam się ostatni raz do chłopaka- Przepraszam- powiedziałam i wyszłam, zamykając za sobą drzwi.
Łzy napłynęły mi do oczu. Nie chciałam zostać sama. Byłam rozdarta. Pobiegłam do pokoju i trzasnąwszy drzwiami rzuciłam się na łóżko. Zaczęłam płakać, byłam bezsilna, a co najgorsze, było duże prawdopodobieństwo, że jestem w ciąży.
Reszta dni w Los Angeles na szczęście minęła. Odebraliśmy babcię Susanę, z którą spędziłam resztę czasu tutaj.  Z Kastielem nie rozmawiałam wiele,wymienialiśmy jedynie pojedyncze zdania. Przedostatniego dnia szukałam go, lecz nie mogłam znaleźć. Myślałam, że wyszedł na miasto, lecz gdy zauważyłam kartkę leżącą na moim biurku, wiedziałam, że wyjechał szybciej. Bardzo żałowałam, że to zrobił, jednak czułam ulgę, że nie będę musiała spędzić z nim kilkunastu godzin w samolocie, które miałam zamiar przespać.
Pożegnałam się ze wszystkimi i obiecałam, że przy najbliższej okazji znów przyjadę, tym razem na dłużej.
-Elena!
-Kentin?- zapytałam pakując torby do bagażnika.
-Mam dla ciebie niespodziankę- popatrzyłam ze zdziwieniem na niego i jego bagaż, który trzymał w ręku- Mówiłem, że mam zamiar przepisać się do Słodkiego Amorisa, prawda?- otworzyłam jeszcze szerzej oczy- Lecę z tobą!
-Naprawdę?!- wrzasnąłem i rzuciłam mu się szczęśliwa na szyję.
-Cieszę się, że podoba ci się ten pomysł- odwzajemnił mój uścisk.
Tym sposobem w domu zyskałam nowego współlokatora, z którym przegadałam ponad połowę lotu. Mimo tego, że nie było to idealne miejsce, zwierzyłam mu się z sytuacji z Kastielem. Rozumiał mnie i obiecał, że pomoże mi najlepiej jak będzie umiał,
-Hej, pobudka- obudził mnie, gdy mieliśmy zbliżać się do lądowania. Półprzytomna zapięłam pasy. Popatrzyłam przez okno i już widziałam moje ukochane miasto. Rozbudziłam się, nie mogłam się doczekać kiedy spotkam się z Violettą i Rozalią. Tak bardzo mi ich brakowało. Gdy wysiedliśmy, odebraliśmy bagaże i już wychodziliśmy z lotniska zamurowało mnie. Moim oczom ukazał się Kastiel.  Nie był sam, odbierał z lotniska pewną szatynkę, która była naprawdę skąpo ubrana. Nie mogłam uwierzyć w to, że wrócił szybciej specjalnie po nią. Mimo to, wiedziałam, ze byłam temu winna. Zrezygnowana odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą dwie postacie.
-Witamy z powrotem!- krzyknęły i przytuliły mnie.
-Matko, skąd wiedziałyście, że tu będę?- nie mogłam się nadziwić, że Violetta i Rozalia przyjechały na lotnisko specjalnie po mnie.
-Mówiłaś nam, nie pamiętasz już?- zaśmiała się fioletowłosa.
-Ale to już nieważne- powiedziała białowłosa- Teraz musisz opowiedzieć nam W S Z Y S T K O.
-Nie ma czego opowiadać- jęknęłam, na co obie dziewczyny uniosły brwi i popatrzyły na mnie z politowaniem- Naprawdę- próbowałam je przekonać.
-Już my dobrze wiemy- szturchnęły mnie.
-Zapomniałabym- przywołałam chłopaka gestem- Poznajcie mojego przyjaciela, Kentina.
-Czy my się skądś nie znamy?- powiedziała zalotnie, a szatyn popatrzył na nią lekko zmieszany.
-Spokojnie, Rozalia tylko żartuje- odetchnął z ulgą- A to Violetta, moja druga najlepsza przyjaciółka- przedstawiłam ich sobie.
-A czy to nie?- pokazała palcami grubość, przypominając co mówiłam o starych okularach chłopaka. Kiwnęłam delikatnie głową informując zarazem, aby tego nie przypominać.
-No to co- zaczęła druga z dziewczyn- robimy dzisiaj nocowanie?
-Proszę?- spytałam.
-Nocowanie- powiedziała z przekąsem Violetta.
-Och- spojrzałam na ich torby- To pytanie czy raczej informacja, do której mam się dostosować?- dziewczyny tylko szeroko się uśmiechnęły i wsiadły z nami do auta, z czego ciocia Aghata była bardzo zadowolona.
Gdy dojechaliśmy, kazałam dziewczynom iść do mnie do pokoju, jednak one wolały siedzieć w kuchni z Aghatą i słuchać jej opowieści z Ameryki. Ja natomiast zabrałam Kentina na drugie piętro i pokazałam mu jego tymczasowy pokój.
-Mam nadzieję, że zostaniesz tu dłużej niż tylko trochę.
-Obiecuję- powiedział, po czym przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił.
Myślałam, że odpłynę bardzo szybko, jednak myliłam się. Rozmawiałam z dziewczynami bardzo długo. One opowiadały mi o tym, co działo się w szkole i o tym, że organizuje ona jakieś duże przedsięwzięcie, a ja o całym zajściu z Kastielem, zarówno tym w Los Angeles jak i tym na lotnisku. Niestety nie wiedziały o jaką dziewczynę mi chodziło.
-A co u Nataniela?
-Nie rozmawialiście?- zaprzeczyłam- Ostatnio wszystko w porządku. Bardzo się ucieszył, gdy dowiedział się, że wracasz.
-Skąd wie?
-Wszyscy wiedzą. Plotki szybko się roznoszą- skrzywiła się Violetta.
-A mimo to nie przyszedł...- powiedziałam jakby do siebie.
-Czyli nie mówiłaś mu o... no wiesz?
-W życiu- wypaliłam.
-Ale dlaczego nie byłaś u lekarza?
-Moi rodzice... nikt nie wie. Nie chciałam, aby dowiedzieli się w ten sposób. Wydaje mi się, że babcia wie, ale ona, ona dotrzyma sekretu.
-Ale tutaj masz zamiar iść?
-Chyba muszę.
Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę, po czym każda kolejno odpłynęła. Rano, zaspane poszłyśmy do szkoły tylko dlatego, aby z pierwszej ręki dowiedzieć się co organizuje szkoła i odprowadzić Kentina. Niestety nastąpiło delikatne opóźnienie, a o informacji mieliśmy dowiedzieć się dopiero jutro. Liczyłam również na to, że spotkam Kastiela lub Nataniela. Niestety, nie było żadnego z nich. Za to zostałam bardzo ciepło przywitana przez moich przyjaciół. Nawet przez Amber. Mimo tego, że nie dogadywałyśmy się najlepiej, nie było między nami większych kłótni. Bałam się, że gdy dowie się o mnie i Kastielu będzie bardzo źle. Wyglądała dziś naprawdę nieciekawie. Była przybita i rozkojarzona. Nie wyglądało na to, aby była na mnie wściekła. Mimo moich pytań, nie chciała nic mówić. Wykręcała się zdaniem, że „to tylko gorszy dzień”. Po szkole, w której nie działo się dziś zbyt wiele, wróciłam razem z Kentinem do domu.
-I jak? Co dyrektorka organizuje?
-Nic, powiedzą nam dopiero jutro- odpowiedziałam Aghacie siadając w kuchni przy blacie.
-Nic ciekawego? Aż taki nudny dzień?
-Dziwne prawda?- obie byłyśmy zdziwione- Mam wrażenie, że mimo wszystkiego, zachowywali się dziwnie.
-Kto?
-Wszyscy! Z Amber na czele.
-Amber to siostra Nataniela, tak?
-Mhm...
-Może tylko ci się wydaje, kochanie.
-Nie, ona nigdy taka nie była. Coś nie gra i ja o tym wiem.
-Zobaczysz, wszystko się ułoży- nie sądzę- W każdym razie, idziemy zaraz z Nickiem w odwiedziny do Caroline, chcesz iść z nami? Pobawisz się z małym- zaśmiała się.
-Nie, dzięki. Może innym razem. Bawcie się dobrze.
Aghata z Nickiem wyszli, Kentin ćwiczył w swoim pokoju, a ja usiadłam w głębokim fotelu i chwyciłam do ręki pierwszą lepszą książkę. Był to dramat romantyczny, który niesamowicie mnie wciągnął. Nie sądziłam, że coś takiego może zdarzyć się naprawdę. A jednak.
-Halo?
-Elena?! Elena błagam cię, pomóż nam!- usłyszałam załamujący się głos.
-Halo? Amber, co się dzieje?- nie byłam w stanie zrozumieć zlepek słów, które wypowiadała.
-To znów się stało!- jęknęła przerażająco i odezwała się po dłuższej chwili- Nie wiem co robić, błagam cię przyjedź natychmiast!- rozłączyła się.
Nie myśląc za wiele chwyciłam torbę i wybiegłam z domu. Szłam coraz szybszym krokiem. Mijając drugą przecznicę usłyszałam nadjeżdżającą karetkę. Jej sygnał stawał się głośniejszy, aż minęła mnie z zawrotną prędkością. Poczułam jak zamiera mi serce. Nie, przecież to nie do nich, pomyślałam i mimowolnie przyspieszyłam kroku. Byłam zaledwie pare metrów od domu Nataniela.
-Nie!- krzyknęłam i zaczęłam biec w stronę budynku- Nie, nie nie!- moim oczom ukazał się przerażający obraz. Trójka lekarzy wychodziła z ich domu przewożąc kogoś do karetki. Tym kimś był, nikt inny jak, Nataniel.  Za nimi wyszła Amber i jej mama, która obejmowała ją ciasno. Do oczu napłynęły mi łzy. Dopiero po chwili mój wzrok skierował się na pojazd zaparkowany przed domem. Ten wóz nie należał do państwa Johnson. Należał do policji. Szybko podbiegłam do nieprzytomnego blondyna.
-Nataniel!
-Proszę się odsunąć!
-To mój chłopak! Czy on żyje?!
-Proszę się natychmiast odsunąć!- jeden z mężczyzn prawie krzyknął i wsiadł razem z pozostałymi do karetki. Włączając sygnał odjechali bardzo szybko. Nie wiedziałam co robić, podeszłam do kobiet przed drzwiami.
-Co się stało?- w tym momencie przerwał mi funkcjonariusz, który wyprowadzał z domu ojca Nataniela. W kajdankach. To wstrząsnęło mną do głębi. Z przerażenia zatkałam usta, aby nie wydobyć  z siebie przeraźliwego krzyku.
-To wszystko jej wina!- wrzasnął, gdy tylko mnie zobaczył. Rzucił się na mnie, ale policjant był szybszy i złapał go w ostatnim momencie. Odskoczyłam trzy kroki dalej.
-Rupercie!- krzyknęła jego żona, po czym zaszlochała gorzko.
-Widzisz do czego doprowadziła ta mała suka?!- Patricia tylko odwróciła głowę, zaciskając mocno oczy.
-To wszystko twoja wina!- krzyknęła Amber- Nienawidzę cię!
-Chyba nie chcesz skończyć tak samo?!
-Przestań jej grozić, Rupercie!
-Ja tylko lojalnie ostrz...
-Właź i siedź cicho- przerwał policjant, chowając mu głowę do radiowozu. Sam wsiadł za kierownicę i odjechał. Przez chwilę stałam zamurowana, aż wreszcie się odezwałam:
-Co się stało?- powiedziałam cicho.
-Nic... On nie chciał...
-Przestań! Wiesz dobrze, że zrobił to celowo!
-Amber!- upomniała ją mama.
-Chodź!- chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą, aż wreszcie zniknęłyśmy za rogiem. Wtedy nie wytrzymała i rozpłakała się, osuwając się na ziemię. Złapałam ją, aby nie upadła.
-Powiedz mi co się stało- chwyciłam ją za ramiona.
-To on to zrobił! On! On go nienawidzi!- krzyczała, aż wreszcie pobiegła z powrotem do domu.
-Kurwa- przeklęłam pod nosem i zatrzymałam taksówkę- Do szpitala proszę!
Chciałam dostać się tam jak najszybciej. Chciałam wreszcie wiedzieć co się stało, zobaczyć Nataniela... Ale los był przeciwko. Dobre 10 minut staliśmy w korku. Gdy jednak dojechaliśmy, zapłaciłam kierowcy i podbiegłam w stronę szpitala. Przed wejściem rozpoznałam samochód matki Nata. Weszłam do środka. Wnętrze było przyjazne, aczkolwiek, prócz delikatnej zieleni, dominowała biel, która bardzo mnie odpychała. Zdyszana podeszłam do recepcji i spytałam się o chłopaka. Początkowo pielęgniarka nie chciała mi podać żadnych informacji, lecz po błagalnej prośbie poinformowała mnie, że Nataniel jest w tym momencie operowany. Łzy napłynęły mi do oczu. Recepcjonistka podała mi chusteczkę. Podziękowałam jej i podeszłam do windy, przyciskając guzik, który ją przywołał. Wsiadłam. Drzwi się zamknęły. Wcisnęłam guzik i pojechałam na trzecie piętro, tak jak kazała mi pani z recepcji. Oparłam się o ścianę i zamknąwszy oczy, oddychałam głęboko. Wysiadłam z windy i usłyszałam rozmowę lekarzy. Cofnęłam się i schowałam na rogiem.
-Podobno ojciec go doprowadził do takiego stanu.
-Pobił go?
-Pobił, a później, niby przez przypadek, zepchnął ze schodów. Z tego co słyszałem ma wstrząśnienie mózgu, połamane żebra i chyba lewą rękę.
-Ten ojciec jest normalny? Nie wiem jakim skurwielem trzeba być, żeby zrobić takie świństwo własnemu dziecku.
-Z tego co słyszałem- powiedział ciszej- to nie jest jego synem.
Zamarłam. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Dowiadywałam się zbyt wielu informacji naraz. Niepewnym krokiem wyszłam zza zakrętu.
-Czego tutaj szukasz?- zapytał jeden z lekarzy.
-Em... ja, ja szukam kogoś, kto powiedziałby mi co dzieje się z moim chłopakiem.
-Chłopakiem?
-Nataniel Johnson. Blondyn, podobno jest teraz operowany- oboje wymienili ze sobą spojrzenia.
-Ach, Johnson. Wszystko w porządku. Ma nieliczne obrażenia, wykaraska się z tego.
-Nie okłamuje mnie pan?- popatrzyłam na niego ze zwątpieniem.
-Skądże, poza tym, takich informacji możemy udzielać tylko komuś z rodziny. A teraz przepraszam, śpieszymy się.
Wyminęli mnie, a ja nie wiedziałam co mam teraz zrobić. Przede mną znajdowały się jedynie drzwi z napisem „SALA OPERACYJNA” i żadnej żywej duszy. Usiadłam więc na krzesełku i schowałam ręce w dłoniach. Po chwili wykręciłam numer:
-Halo, Rozalia?
-No hej, jak tam?- powiedziała wesoło.
-Możesz... możesz przyjechać?- powiedziałam łamliwym głosem.
-Co się stało?
-Po prostu przyjedź do szpitala, proszę- powiedziałam, po czym rozłączyłam się i łzy popłynęły mi po policzkach. Znów schowałam ręce w dłoniach i oddychałam ciężko. Dopiero po chwili usłyszałam buczenie automatu, który stał niedaleko. Zaczęło mnie ono denerwować i wprawiało w większy niepokój. Po 20 minutach czekania po schodach wbiegła zdyszana Rozalia.
-Co się stało?!- nie powiedziałam nic tylko wybuchnęłam płaczem. Dziewczyna podeszła bliżej i przytuliła mnie. Opanowałam się i odsunęłam od niej.
-Nataniel- wskazałam na drzwi- Nie wiem dlaczego...
-Operują go?- powiedziała cicho.
-Z tego co podsłuchałam. Wstrząs, żebra, ojciec, ręka, policja, rodzice...
-Spokojnie- posadziła mnie na krześle- A teraz wszystko mi opowiedz.
-No więc...- opowiedziałam jej całe zdarzenie, które miało miejsce przed domem i rozmowę lekarzy, którą podsłuchałam.
-Żartujesz!- zbulwersowała się.
-Nie, nie mam pojęcia co się zdarzyło, ale nie wyglądało to dobrze. Ani trochę.
-Przecież- zmarszczyła czoło- jego ojciec był kilka razu w szkole, czy to na zebraniach, czy... nie wyglądał na takiego frajera.
-Nataniel opowiadał mi o tym, że jego ojciec jest... troszkę agresywny. Ale nigdy nie mówił, że stosował wobec niego przemoc!
-Może się bał?
-Czego?
-Twojej reakcji.
-Przecież bym mu pomogła.
-Może o to chodzi? Może byłoby to dla niego ujmą? Że nie potrafi sobie sam poradzić.
-Ale przecież...
-Może chcesz się przejść do bufetu i napić kawy?
-Nie, zostanę tu...
-Okej, to ja pójdę i zaraz tu wracam, okej?
-Okej- uśmiechnęłam się do niej słabo.
Dziewczyna poszła, a ja wstałam, podeszłam do okna i wbiłam wzrok w drzewo rosnące za terenem szpitala. Ktoś dotknął mojego ramienia. To była matka Nataniela.
-Co tutaj robisz?
-Ja... przyjechałam do Nataniela. Zobaczyć co się z nim dzieje, martwię się- oczy mi się zaszkliły.
-Niepotrzebnie, wracaj do domu- ton jej głosu był niesamowicie surowy.
-Nie- powiedziałam stanowczo- To mój chłopak i zostanę przy nim do końca.
-Ech- westchnęła- to dla nas trudny okres, Eleno- kiwnęłam głową na znak, że rozumiem- Odkąd wyjechałaś do Los Angeles wszystko się popsuło- usiadła i wskazała mi miejsce obok, abym zrobiła to samo.
-To znaczy?- zapytałam.
-Nataniel... bardzo się zmienił. Chyba się załamał, zaczął chodzić na różne imprezy, zadawać się z dziwnymi osobami. Obawiałam się, że nawet zaczął coś brać, ale może mi się tylko wydawało...
-Wie pani, Nataniel jest rozsądny, nie sądzę, aby zrobił coś takiego...
-Też mi się tak wydaje- znów westchnęła- Ale kiedy oświadczył, że się wyprowadza... Jego ojciec wpadł w szał. Uderzył go, a on mu oddał. W ostatniej chwili wybiegł z mieszkania i nie wrócił na noc. Może to i lepiej, bo nie wiem co by się stało. Nocował u jakiegoś kolegi. Gdy wrócił, Rupert udawał, że nic się nie stało, bo Nataniel nie poruszał już więcej tematu wyprowadzki. Aż do teraz. Gdy dowiedział się, że wróciłaś... on chciał zacząć wszystko od nowa. Matko, Rupert wpadł w taki szał... To działo się tak szybko- złapała się za usta- Nie byłam w stanie go powstrzymać!
-Spokojnie, to nie pani wina- położyłam jej rękę na ramieniu, mimo że sama miałam ochotę krzyczeć i zabić tego człowieka.
-On go zepchnął! Popchnął jak jaką rzecz, a wtedy on... Boże- zapłakała gorzko. A co jeśli nie przeżyje...- powiedziała po dłuższej chwili, jakby do siebie.
-Proszę nawet o tym nie myśleć! Słyszałam- ugryzłam się w język.
-Co takiego?
-Rozmawiałam z lekarzem- powiedziałam po chwili.
-Podobno nic takiego mu się nie stało- uśmiechnęła się smutno.
-Słyszałam ich rozmowę, gdy nikogo nie było w pobliżu.
-Co mówili?- zapytała z nadzieją?
-Ja... Nie wiem czy powinnam.
-To mój syn.
-Oni- wstałam i odwróciłam się do niej tyłem.
-Oni co?
-Mówili, że ma złamaną rękę, połamane żebra i wstrząs mózgu... Ale mamy być dobrej myśli! Nataniel to dzielny chłopak i sama pani o tym wie.
Nie powiedziała już nic. Po chwili przyszła Rozalia z kawą, którą oddałam pani Johnson. Podziękowała, a my z Rozalią udałyśmy się do toalety.
-Gadałaś z nią?
-Tak, wszystko mi opowiedziała.
-I co?
-I to wszystko moja wina- popatrzyłam na swoje lustrzane odbicie.
-Hej, hej, jaka twoja? Powiedziała ci to? Wprost?
-Nie, nic takiego nie mówiła, chyba nawet o tym w taki sposób nie myślała. Ale to zaczęło się odkąd wyjechałam- znów opowiedziałam jej o tym, o czym rozmawiałam z Patricią.
-Żartujesz...
-Nie.
-Przecież jego nie można nazwać ojcem! A właśnie...
-Co ty, nie pytałam. To raczej zbyt drażliwy temat. Ona sama używała określenia „jego ojciec”, więc może to tylko plotka.
-Oby...
Opłukałam twarz lodowatą wodą i wyszłam na korytarz. Usiadłyśmy i czekałyśmy około dwóch godzin, aż lekarz wyszedł porozmawiać z matką poszkodowanego. Po chwili wróciła do nas.
-I co powiedział lekarz?
-Może mieć częściową amnezję- powiedziała, po czym podeszła do windy i pojechała dwa piętra wyżej, gdzie Nataniel miał leżeć.
-Nie... nie będzie jej miał. Nie on, nie, nie, nie- mówiłam, a Rozalia poprowadziła mnie w stronę drugiej windy, którą również udałyśmy się na piąte piętro. Wbrew pozorom, ten szpital jest naprawdę ogromny. Zobaczyłyśmy jak jego matka wchodzi do sali. My zostałyśmy. Lekarz zabronił wchodzić większej liczbie osób. Nataniel leżał nieprzytomny, a Patricia cały czas przy nim czuwała. Około godziny 20 Rozalia powiedziała, że musi już iść, a ja nie zatrzymywałam jej.
-Na pewno sobie poradzisz?
-Tak, muszę- uśmiechnęłam się słabo.
-Trzymaj się- uścisnęła mnie mocno i wsiadła do windy.
Byłam bardzo zmęczona. Zeszłej nocy nie spałam, więc dało się to we znaki. Położyłam się na krzesełkach, zamknęłam oczy i przysnęłam. Po jakimś czasie ktoś potrząsnął mnie za ramie. Gdy otworzyłam oczy ujrzałam kręcone blond włosy.
-Hm?- powiedziałam przecierając oczy.
-Nataniel się wybudził, a lekarz pozwolił ci go odwiedzić, więc jeśli chcesz...- od razu zerwałam się na równe nogi.
-A czy on pamięta?
-Tak, póki co pamięta wszytko- uśmiechnęła się ciepło.
Amber weszła pierwsza i zawołała mamę, chcąc dać nam chwilę sam na sam. Przechodząc, położyła mi rękę na ramieniu i uśmiechnęła się. Zamknęłam za nimi drzwi, odetchnęłam głęboko i odwróciłam się w stronę chłopaka. Podeszłam bliżej.
-Cześć Nataniel- uśmiechnęłam się smutno- Jak się czujesz?
-Kim jesteś?- zapytał dziwnie na mnie patrząc.

_____________________________

Wybaczcie, że tak długo nie było rozdziału, ale miałam wiele rzeczy na głowie, a całe opowiadanie, które miałam na komputerze mi się usunęło ;/
Ale już powracam! I zachęcam do komentowania :3