niedziela, 21 sierpnia 2016

ROZDZIAŁ XXV

-Przykro mi- odpowiedziała ginekolog.
-Nie...- nie mogłam w to uwierzyć. Nie mogłam być w ciąży.
-Naprawdę mi przykro Eleno. Następnym razem będziecie musieli się bardziej postarać.
-Proszę?
-Niestety nie jesteś w ciąży. Przykro mi.
-Nie jestem?!- na moją twarz od razu wkradł się uśmiech.
-Nie, nie jesteś- uśmiechnęła się- Ale czy właśnie nie pragnęłaś tej ciąży?
-Nie, wręcz przeciwnie- ulżyło mi.
-Och... Widać źle zinterpretowałam twoje zachowanie.
-Być może. Ale proszę mi powiedzieć, dlaczego jeszcze nie dostałam miesiączki? I te nudności...
-Czy przeżywałaś ostatnio jakieś stresujące sytuacje?
-Stresujące? Tak.
-No widzisz, to wszystko się łączy.
-To znaczy?
-Już ci tłumaczę. Te tabletki które bierzesz, gdy nie zażyjesz choć jednej, miesiączkowanie może stać się nieregularne. Dodatkowo, często boli nas brzuch, gdy się stresujemy, prawda? Widać przeżywałaś coś bardzo mocno, to się zdarza. Ponieważ twój organizm na stres tak właśnie zareagował, błędnie połączyłaś fakty.
-Jaka ja byłam głupia- uderzyłam się w czoło- Czy to, że dalej nie brałam tych tabletek ma jakieś znaczenie?
-Niewielkie, ale radzę ci znów zacząć je brać. No chyba, że chcesz miesiączkować nieregularnie.
-Och nie, dziękuję- zaśmiałyśmy się.
-Dobrze, to masz tutaj receptę na tabletki- wręczyła mi papierek.
-Dziękuję bardzo. Naprawdę- wstałam.
-W porządku. Nie jesteś jedyną dziewczyną, która przychodzi do mnie z podobnym problemem.
-Pocieszyła mnie pani- uśmiechnęłam się szerzej.
-Cieszę się. Myślę, że mogłabyś przyjść za miesiąc na wizytę kontrolną, dobrze?
-W porządku.
-Proszę- podała mi kolejną karteczkę- Tutaj masz mój numer, aby się umówić.
-Dziękuję i do zobaczenia.
-Do zobaczenia- pożegnała mnie.
Wyszłam z gabinetu, od razu siadając na najbliższym krześle. W jednej chwili poczułam jak cały ciężar ze mnie spada. Nie jestem w ciąży. Mogę nadal żyć tak, jak dotychczas- z taką myślą wstałam i zostałam sparaliżowana. Moim oczom ukazał się chłopak. Stał na drugim końcu korytarza i nie odrywał ode mnie wzroku. Ja również nie mogłam przestać na niego patrzeć. Stałam z szeroko otwartymi oczami. Chłopak, z wolna, zaczął iść w moją stronę, cały czas nie odrywał wzroku. Wreszcie znalazł się kilka kroków ode mnie. Z rąk wypadła mi kartka z numerem telefonu, jednak nie była w stanie schylić się po nią. Zrobił to on.
-Chyba ci upadło- podał mi papier.
-D-dzię-dzięki- wydukałam. Odwrócił się i chciał wracać, ale zatrzymałam go- Nataniel, poczekaj.
-Czego znowu ode mnie chcesz?- spytał chłodno, a jego wzrok przeszywał całe moje ciało- Czy nie wystarczająco już namieszałaś?
-Ja namieszałam?- oprzytomniałam- Niczego nie zrobiłam! No dobra, może poza zerwaniem... ale nie tego chciałam.
-Debro, skończ- uciął, a ja popatrzyłam na niego jak na idiotę.
-Jak ty mnie nazwałeś?
-Racja. Powinienem zwracać się do ciebie „szmato”.
-Nie, nie, nie. To nie tak. Nie jestem Debra.
-Robisz ze mnie idiotę? Po raz kolejny?
-Na imię mam Elena.
-Myślisz, że ci uwierzę?
-Nataniel! Ty mnie nie pamiętasz... Ubzdurałeś sobie, że jestem jakąś suką, która namieszała w dawnych latach. Mogę ci to udowodnić!- wyciągnęłam telefon.
-Nie kłopocz się, Debro.
-Nataniel!- krzyknęłam i zacisnęłam dłoń na niego ramieniu.
-Puść mnie- syknął.
-Nie. Dopóki ci nie udowodnię, że się mylisz, nie puszczę cię.
Wyjęłam telefon z torebki i znalazłam nasze wspólne zdjęcie. Data wskazywała miesiąc wstecz.
-Och... to ty...
-Ty... Przypomniałeś sobie?
-Ja...- ujął moją twarz w swoje dłonie i patrzył mi głęboko w oczy- Ja... Żartuję- parsknął śmiechem.
-C-co?
-Przykro mi, ale cię nie pamiętam. Może i nie jesteś Debrą, ale w mojej głowie jest pustka. Widać nie byłaś kimś wyjątkowym.
-Mówisz tak tylko dlatego, że mnie nie pamiętasz.
-Wiem! Jesteś którąś z przyjaciółek mojej siostry?
-Jestem twoją dziewczyną!
-Moją co?- podrapał się po głowie- Pamiętałbym, gdybym ją miał.
-No, byłą dziewczyną.

OCZAMI NATANIELA

Moją byłą? Pamiętałbym ją, cholera. Jest bardzo ładna, to fakt. I ta sukienka... Ale nie potrafię sobie niczego przypomnieć. Zupełna pustka. Czuję, że coś jest nie tak i chcę znać prawdę, ale to niemożliwe...
-Dlaczego byłą?
-Bo...- zacięła się.
-Bo?- podtrzymałem.
-Wyjechałam.
-I to był powód?- zamrugał kilkukrotnie.
-Nie, byłam pewna, że wyjeżdżam na co najmniej rok, a związki na odległość...
-...nie wychodzą- dokończyłem za nią.
-Więc rozumiesz?
-Nie. Oczywiście, że nie rozumiem. Przecież można się jakkolwiek komunikować, odwiedzać.
-Nataniel, ja wyleciałam do Los Angeles. Nie wyobrażałam sobie, abyśmy mogli się spotykać. Nie tak często jak byśmy chcieli.
-Na rok do Los Angeles? Czyli nie pamiętam całego roku z mojego życia?
-Nie, nie- złapała mnie za dłoń, po czym, speszona, puściła ją- Byłam przekonana, że lecę na co najmniej rok. Wróciłam po tygodniu... Chciałam się z tobą spotkać, ale nie było cię w szkole. Zadzwoniła Amber, przybiegłam, zobaczyłam karetkę, ciebie, policję, twojego ojca- mówiła bardzo szybko.
-Spokojnie- położyłem dłoń na jej ramieniu. Coś sprawiało, że nie miałem powodów, by jej nie wierzyć. Coś w niej przyciągało mnie mocno. Jakaś część mnie sprawiała, że chciałem spędzać z nią czas, przebywać obok niej. Czułem, że mogę jej zaufać.

OCZAMI ELENY

Zachowuje się inaczej. Nie jest już wrogo nastawiony. Złagodniał.
-Nie wiem jak mam ci to udowodnić.
-Możesz pomóc mi sobie przypomnieć.
-Ja... Nawet nie wiem czy jestem w stanie stawić temu czoło.
-Wierzę, że ci się uda- uśmiechnął się do mnie.
-Chcę to zrobić. Dla nas- spojrzał na mnie badawczo- Kiedy urwał ci się film?
-Odwiedził mnie niedawno pracownik opieki społecznej.
-Ach tak?- udałam zdziwienie.
-Powiedziałem wszystko co wiedziałem, pamiętałem. Mój ojciec odpowie za to co...
-Elena?- usłyszeliśmy głos za nami. Odwróciliśmy się- Co ty tutaj jeszcze robisz?- podszedł, pocałował mnie i objął. Blondyn popatrzył na nas pytająco.
-To jest...
-...Ethan- skończył zdanie wyciągając rękę- Chłopak Eleny.
-Nataniel- uścisnął ją z taką siłą, aż na twarzy szatyna pojawił się grymas bólu.
-Ach, to ty jesteś...- uszczypnęłam go.
-Nie, to nie ja- uciął i odszedł. Zgromiłam Ethana wzrokiem i pobiegłam za blondynem.
-Nataniel, poczekaj.
-Kpisz sobie ze mnie?- prychnął- Wpierasz mi, że byliśmy razem, aż wreszcie zaczynam ci wierzyć. Udajesz, że to coś dla ciebie znaczy, ja zwierzam ci się, a później okazuje się, że masz chłopaka- krzyknął i wskazał w stronę ciemnookiego.
-Nie, to nie tak.
-Nie tak? A jak?! Jak, Elena?!
-Pamiętasz...
-Przedstawiłaś mi się, jak miałbym nie pamiętać- syknął- Wiesz, odechciało mi się z tobą gadać i współpracować.
-A co będzie z tobą?
-Dzisiaj wychodzę.
-Dokąd pójdziesz?
-Nie powinno cię to obchodzić- rzucił i skręcił w bok. Poszłam za nim, lecz zaraz się zatrzymałam. Moim oczom ukazała się Melania. To do niej się wyprowadza? Nie, to niemożliwe... Zaraz, czy oni się właśnie przytulają?
Byłam wściekła. Nie aż tak, za to, że śmiała tu przyjść, ale za to, że Nataniel jej nie odtrąca. Od dawna dawał jej do zrozumienia, że między nimi nic nigdy nie będzie. Nigdy. Ona nie jest w jego typie.
Odwróciła się do mnie z triumfem na twarzy. Obróciłam się na pięcie i wróciłam do Ethana.
-Co to było?- podniosłam głos.
-Co?- zapytał zupełnie zbity z tropu.
-Dobrze wiesz, że to on, a jeszcze głupio pytasz. Boże, Ethan...
-Zrobiłem coś źle?
-Nie, skądże- uśmiechnęłam się do niego głupio.
-Sorry...
-Zresztą... Nie przedstawiaj się jako mój chłopak, proszę.
-Ale... Przecież nim jestem.
-Och, nie zrozum mnie źle, ale...
-Żartujesz sobie ze mnie, tak?- zaśmiał się.
-Nie. Jesteś dla mnie ważny, ale nie jestem gotowa na nowy związek.
-Przecież sama mówiłaś, że ja pomogę ci zapomnieć, że przy mnie jest inaczej.
-Tak, pomożesz, ale nie poprzez bycie razem.
-Elena, te żarty mnie nie bawią.
-Mnie taż ta cała sytuacja nie bawi- przeczesałam włosy rękoma.
-Czyli chcesz mi powiedzieć, że nie jesteśmy razem?
-Przykro mi...
-Zawiodłem się na tobie.
-Ethan...- jednak chłopak odszedł, pozostawiając mnie samą na korytarzu. Wyjęłam telefon i wybrałam numer.
-Halo?
-Hej Roza, chcecie wpaść i pogadać?
-Jasne- ucieszyła się.
-Obawiam się, że na trzeźwo nam się to nie uda.
-Nie ma sprawy, poproszę o to Leo- oznajmiła, po czym rozłączyła się, aby zadzwonić po Violettę.
Weszłam do windy. Wcisnęłam numer. Winda już miała ruszać, kiedy ktoś w ostatnim momencie ją zatrzymał. Do środka wszedł nikt inny, jak Melania.
-Co ty tutaj robisz?- zapytała.
-To chyba moja sprawa, tak?
-Niekoniecznie. Nie waż się zbliżać do Nataniela- drzwi windy zamknęły się. Zaczęłyśmy jechać na dół.
-Przepraszam?
-To co słyszałaś. Nie zbliżaj się do niego, bo pożałujesz.
-Dziewczyno, czy ty siebie słyszysz? Kim ty jesteś, żeby mi rozkazywać?
-Między mną a Natanielam jest teraz inaczej. Nie życzę sobie, żebyś się do niego odzywała.
Więcej się do niej nie odezwałam. Stałam z pytającym uśmiechem na ustach i wsłuchiwałam się w muzykę, która rozbrzmiewała. Fragmenty jazzowego utworu denerwowały mnie coraz bardziej. Znalazłyśmy się na parterze. Przejście zaczęło robić się coraz szersze. Melania zbierała się, aby zrobić krok, jednak jej przeszkodziłam, popychając ją trochę mocniej. Oparła się ramieniem o ścianę i krzyczała coś, jednak nie słuchałam jej. Do domu szłam przez targ, na którym kupiłam kilka owoców, słodycze i napoje. Weszłam i trzasnęłam drzwiami.
-Jestem!
-Elenka? Możesz przyjść do kuchni?- usłyszałam głos ciotki.
-Tak?- spytałam wchodząc i otwierając lodówkę.
-Dlaczego trzaskasz drzwiami?
-Sorry, nie chciałam. Przyjdą do mnie dziewczyny. Nie będzie problemu?
-Babski wieczór?!- podekscytowana zaczęła kręcić się na krześle.
-Można tak powiedzieć. Wiesz... Chyba zrobimy nocowanie i...
-I nie masz zamiaru iść jutro do szkoły?- spoważniała i uniosła brew do góry.
-Tego nie powiedziałam- stwierdziłam z głową w lodówce. Wzięłam do ręki sok.
-Ale pomyślałaś!- wskazała na mnie palcem.
-No...- zamknęłam lodówkę i oparłam się o jej drzwi.
-Elenka... Nie mogę ci na to pozwolić.
-I tak został ostatni miesiąc- popatrzyłam na nią błagalnie.
-Czy ty nie masz za dużo nieobecności?
-Nie! Poza tym, teraz w szkole będziemy wystawiać przedstawienie i...
-Przedstawienie?!- przerwała mi- I mówisz mi o tym dopiero teraz?! Wiesz, ja w twoim wieku grałam pierwsze role- uniosła kilkukrotnie brwi i ugryzła spory kawałek ciastka.
-Zupełnie jak matka- mruknęłam pod nosem i upiłam spory łyk z kartonu.
-Mów co chcesz, ale razem z Jenną mamy to we krwi- obruszyła się.
-Tak, tak, wierzę- zaśmiałam się.
-”Być albo nie być- oto jest pytanie.”- zaczęła recytować. Spojrzałam na nią zażenowana, więc przestała.
-Dzięki- ponownie parsknęłam śmiechem.
-Wiesz już jaką masz rolę?
-Nie, dopiero dzisiaj dostaliśmy tekst, którego mamy się nauczyć. Przesłuchania są w piątek.
-Piątek? Masz bardzo mało czasu.
-Wcale nie, cztery dni. Poza tym tekst nie jest długi.
-A co macie?
-Szczerze? Nawet nie wiem. Zaraz sprawdzę- wstałam i podeszłam do torby, którą zostawiłam na jednym z foteli. Wyjęłam złożoną kartkę i wróciłam do kuchni- Och- zaśmiałam się.
-Co?
-”Być albo nie być - oto jest pytanie.
Kto postępuje godniej: ten, kto biernie
Stoi pod gradem zajadłych strzał losu,
Czy ten, kto stawia opór morzu nieszczęść
I w walce kładzie im kres? Umrzeć - usnąć -
I nic poza tym - i przyjąć, że sen
Uśmierza boleść serca i tysiące
Tych wstrząsów, które dostają się ciału
W spadku natury. O tak, taki koniec
Byłby czymś upragnionym. Umrzeć - usnąć -
Spać - i śnić może? Ha, tu się pojawia
Przeszkoda: jakie mogą nas nawiedzić
Sny w drzemce śmierci, gdy ścichnie za nami
Doczesny zamęt? Niepewni, wolimy
Wstrzymać się chwilę. I z tych chwil urasta
Długie, potulnie przecierpiane życie. „- przeczytałam.
-Och, uwielbiam Hamleta!- zachwycała się- Będziecie go wystawiać?
-Hamleta? Nie sądzę.
-Może „Romeo i Julia”?
-Nie mam pojęcia. Pan Borys powiedział, że w piątek dowiemy się co przedstawiamy. Wydaje mi się, że nie mogą zdecydować się na jeden utwór- zaśmiałam się- Ale masz rację, Szekspir byłby bardzo dobry.
-Uwielbiam romanse- przymknęła oczy.
-Przypominam ci, że „Romeo i Julia” nie kończy się dobrze.
-Jak dla kogo- prychnęła.
-Jak dla kogo? Błagam, oni na końcu umierają. Powtarzam, UMIERAJĄ.
-Ale w imię miłości! To bardzo romantyczne.
-Powiedz to wtedy, gdy zdarzy się to naprawdę- zganiłam ją.
-Nie znasz się, w ogóle nie jesteś romantyczna- ponownie prychnęła.
-Ależ jestem!- oburzyłam się- Po prostu wolę happy end.
-Nieprawda! Ile razy jest gdzieś happy end, to narzekasz, że wreszcie mogłoby skończyć się tragiczne.
-Ale nie tutaj- jęknęłam.
-Marudzisz- zaczęła jeść kolejne ciastko.
-Być może... Daj jedno- sięgnęłam ręka, ale przysunęła pudełko w swoją stronę- Ej!
-Tobie już wystarczy- wyszczerzyła się i zabrała się za kolejną słodkość.
-Uważasz, że jestem gruba?- wstałam i podeszłam do lustra.
-Tego nie powiedziałam- zaśmiała się, aż z ust wypadło jej kilka okruszków.
-Wcale nie jestem gruba- przejrzałam się w lustrze.
-Przecież tylko żartuję- podała mi pudełko z wypiekami.
-Żartuj, żartuj, ale to ty zjadasz, nie wiem już, które ciastko. I to TY będziesz później narzekać- ugryzłam kawałek.
-Przestań!
-Ty zaczęłaś!
-Nieprawda!
-Widzę, że smakują wam moje ciastka- do kuchni wszedł Kentin.
-To ty je upiekłeś?- zdziwiłam się.
-No- zaczerwienił się- Bardzo dziwne?
-Ja tam lubię jak facet potrafi gotować- wtrąciła się Aghata.
-Do dobrego kucharza mi daleko- zaśmiał się.
-Ale ciastka robisz genialne- stwierdziłam- Pycha!
-Cieszę się, że tak ci smakują- uśmiechnął się- Idę poćwiczyć u siebie w pokoju.
-Okej, do zobaczenia.
-Kiedy dziewczyny...- przerwał dzwonek do drzwi- Rozumiem.
-Idę!- krzyknęłam podchodząc do drzwi, jednak one nie czekały i weszły.
-Cześć dziewczyny- przywitała je ciotka.
-Dzień dobry- odpowiedziały.
-Dobra, chodźmy do mnie.
Zabrałam z kuchni zakupy i resztę ciastek, których Aghata nie zdążyła zjeść. Zamknęłyśmy drzwi i Rozalia wyjęła trzy butelki wina.
-Nie przesadzasz?- zdziwiłam się.
-Co ty!
-Violetto, nie poznaję cię- zaśmiałyśmy się.
-Wiesz, robimy nocowanie, pogaduchy, język musi nam się rozwiązać!
-A co ze szkołą, co?- założyłam ręce na piersi.
-Elena- jęknęła białowłosa- Jeden dzień nas nie zbawi!
-Spokojnie- zaśmiałam się- Już zadeklarowałam, że jutro zostaję w domu.
-Yes!
Pootwierałyśmy wszystkie przekąski i porozkładałyśmy je na stoliku przy oknie. Wymknęłam się po cichu do kuchni, w celu zabrania kieliszków do wina.
-Witaj- do kuchni wszedł Nick. Szybko schowałam trzy kieliszki za siebie i uśmiechnęłam się.
-Witam, witam- cały czas się szczerzyłam.
-Dobrze się czujesz?- spytał kierując się w stronę lodówki.
-W jak najlepszym- chciałam klepnąć go w ramie, jednak w porę zreflektowałam się, że jest to teraz niemożliwe. Znów dziwnie na mnie popatrzył i zajrzał do lodówki. W tym momencie przeszłam obok niego cicho. Niestety kieliszki zastukały. Chrząknęłam ,licząc na to, że nic nie usłyszał, po czym pognałam na górę.
-Masz?
-Tak, lej- podałam Rozalii szklane naczynia. Dziewczyna rozlała wino i podała nam. Siedziałyśmy na ziemi i już dłuższy czas zażarcie rozmawiałyśmy o chłopakach. O Natanielu, Leo oraz o Ethanie. Przedstawiłam całą sytuację z dawnych lat oraz teraźniejszą.
-I będziesz lekarzem?- czknęła Violetta.
-Czym?
-No tym co robi ciach ciach ludziom- pokazała rękoma nożyczki.
-Aaa, nie wiem- burknęłam.
-Będziesz ciachać serca chłopakom- zachichotała Rozalia. Muszę przyznać, że po dwóch butelkach byłyśmy już nieźle wstawione.
-Nie, nie, będę robić o tak- cmokałam w powietrze.
-Niee!- zaprzeczyły obie.
-Macie rację!- wzniosłam toast i wszystkie wypiłyśmy to co miałyśmy w kieliszkach.
-Wiecie co?- wstałam delikatnie chwiejąc się- Wyrecytuję wam Hamleta!
-Elena, chyba jesteś nieźle pijana- zauważyła Rozalia.
-Nie, mamy się tego nauczyć- chwyciłam i zaczęłam bełkotać tekst, który się na niej znajdował.
-Dosyć-Violetta przerwała mi, gdy byłam w środku tekstu- Nie męcz moich uszu.
-Dobra- prychnęłam- Jeszcze będziesz chciała mnie słuchać jak stanę się sławna.
-Na pewno- wszystkie zaczęłyśmy się głośniej śmiać. Przez dłuższą chwilę siedziałyśmy cicho na podłodze i jadłyśmy czipsy, ciastka, cukierki i żelki. Dobrze nam to zrobiło, ponieważ byłyśmy już nieco trzeźwe.
-Może do niego zadzwonię?
-Do którego?- spytała Roza.
-Do Nataniela- chwyciłam telefon, który wcześniej rzuciłam na łóżko.
-Nie!
-Dlaczego?
-No nie wiem...
W chwili naszej nieuwagi Violetta wyrwała mi telefon i zadzwoniła do Nataniela.
-Halo?- usłyszałyśmy jego głos.

_______________________________________

Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału ;/
Ale już jest, więc zachęcam do komentowania i głosowania! :3

wtorek, 9 sierpnia 2016

ROZDZIAŁ XXIV

-Dzień dobry...- odetchnęłam głęboko- Chciałabym zgłosić przestępstwo.
-W porządku?- odezwał się, gdy odłożyłam słuchawkę.
-Nie wiem... Mam wrażenie, że źle zrobiłam, że nie powinnam mieszać się w ich rodzinne sprawy.
-Dobrze zrobiłaś.
-Kiedyś widziałam jego plecy, ale te siniaki były wyblakłe- ciągnęłam nie zważając na słowa przyjaciela- Mówił, że tylko się wywrócił. Uwierzyłam mu, nie miałam podstaw, by tego nie robić.
-Ach, o tym nie wspominałaś.
-Nie chciałam tego rozpowiadać. Dalej nie chcę, więc...
-W porządku, nikomu nie powiem- otworzył drzwi od budki i mnie przepuścił.
-A co, jeśli on naprawdę tylko upadł? Co jeśli wszystko źle zinterpretowałam?- zatrzymałam się.
-Zgłosiłaś możliwość pobicia nieletniej osoby. Oni to sprawdzą. Jeśli nic takiego się nie wydarzyło, to trudno. Ale jeśli tak... Zapobiegłaś tragedii. Możesz być z siebie dumna, że to zrobiłaś.
-T-tak, masz rację. Dziękuję, dziękuję, że tu ze mną byłeś. Sama chyba nie miałabym odwagi- przytuliłam go. Zaskoczony odwzajemnił uścisk.
-Rozmawiałaś dziś z Kastielem?
-Nie, dlaczego?
-Dziwnie się ostatnio zachowuje, nie zauważyłaś?
-Nie, jakoś nie miałam okazji. Ale idziesz dziś do niego, tak?
-Ech, tak. Po prostu się o niego martwię.
-To zrozumiałe, w końcu to twój przyjaciel. Wiesz, muszę lecieć- uśmiechnęłam się przepraszająco- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję.
-Zawsze możesz na mnie liczyć- uśmiechnął się- Do zobaczenia jutro. Pożegnaliśmy się i ruszyłam w stronę domu. Mijając kafejkę skierowałam wzrok na nasz pusty stolik. Nie czekając, skręciłam w lewo. Szłam wolnym krokiem rozmyślając o wszystkich sytuacjach, które ostatnio się wydarzyły. Ethan... Dlaczego pojawił się właśnie teraz? Na co on liczy? Na to, że do siebie wrócimy? Nie, ja nie potrafię zapomnieć tego jak mnie potraktował. Zerwał, gdy miałam... Chwila, przecież ja zrobiłam to samo Natanielowi. Ale ze mnie hipokrytka. Kurwa. Ale przecież ja wróciłam, nie było mnie tylko tydzień. Tydzień! Z Ethanem przerodziło się to w trzy cholerne miesiące. A Kastiel? Kolejny, który zaprząta moją głowę. Też prosi o drugą szansę. A ja? Co mam zrobić? Nie mam najmniejszego pojęcia. Ethan... przy nim zawsze czułam się dobrze. Spędziliśmy ze sobą trzy piękne lata. Ale to nie z nim przeżyłam swój pierwszy raz. Cholera, dlaczego to tak zobowiązuje? Właśnie! Miałam udać się do lekarza. Tak bardzo boję się tej wizyty. To złamie Natanielowi serce. Nie chcę go ranić...
-Elena?- wpadłam na kogoś.
-K-Kastiel? Co ty tutaj robisz?
-Stoję. Demon!- gwizdnął na czworonoga, który podbiegł po chwili.
-Lysander się o ciebie martwi- palnęłam.
-Nie ma o co.
-Słuchaj... ostatnio jest ze mną nieciekawie.
-Wiem- zaśmiał się.
-W każdym razie...
-Tęskniłem za tobą- uciął.
-Tak?
-Bardzo- musnął wargami mój policzek- Bardzo- pocałował moją szyję- Bardzo- wpił się w moje usta. Po chwili zaskoczenia zaczęłam oddawać pocałunki. Przylgnął do mnie jeszcze bliżej, a jego pieszczoty stawały się coraz bardziej namiętne.
-Poczekaj- oderwałam się od niego.
-Co znowu? Pan gospodarz, Lysander, ten chłoptaś, który się do ciebie przyczepił?- zapytał wzburzony.
-Nie. Po prostu wolałabym, abyśmy poszli w jakiś spokojniejsze miejsce.
-Rozumiem- uśmiechnął się znacząco. Chyba jednak nie rozumiesz- Możemy pójść do mnie.
-A Lysander?
-Mamy jeszcze co najmniej dwie godziny- wyszczerzył się. Czy on myśli, że dojdzie do czegoś między nami? Nie, nie, nie.
-Nie sądzę, żebyśmy potrzebowali tyle czasu, zresztą to chyba nie jest dobry pomysł...
-Przestań, chodź- zawołał psa i pociągnął mnie za nadgarstek.
Nie mieliśmy daleko. Szliśmy szybkim krokiem około pięciu minut. Zdarzało się, że musiałam podbiegać, aby dogonić chłopaka. Wreszcie znaleźliśmy się przed jego domem. Wpuścił mnie do środka pierwszą. Zamknął drzwi na zamek. Nim zdążyłam się odwrócić, byłam przygnieciona do ściany. Nie patyczkował się. Jego pocałunki nie były delikatne. Wręcz przeciwnie, były brutalne. Chłopak całując mnie, przygryzał moje wargi, język. Jego dłonie błądziły po całym moim ciele. Zaczął zsuwać spodnie z moich bioder. Byłam zszokowana. Brakowało mi powietrza. Czułam, że czerwonowłosy jest agresywny w tym co właśnie robi. Przez chwile stałam zamurowana. Dobrał się do mojej szyi, na której zostawił kilka bardzo widocznych malinek. Co chwila odchylałam głowę do tyłu i pojękiwałam.
-Pragnę cię- mruknął mi prosto do ucha. Wtedy oprzytomniałam.
-Nie Kastiel- nie słuchał- Kastiel- próbowałam go odsunąć, jednak bezskutecznie.
-Ciii- uciszył mnie kolejnym namiętnym pocałunkiem.
-Kurwa, Kastiel!- odepchnęłam go z całych sił i poprawiłam swoje spodnie. Dopiero wtedy popatrzył na mnie jak na wariatkę.
-O co ci chodzi?- sapnął zdyszany.
-Nie przyszłam tu...- popatrzył na mnie pytająco- Przyszłam tu porozmawiać.
-Ale...
-Nie, chcę po prostu porozmawiać. Proszę.
-No... w porządku. Chcesz się czegoś napić?
-Nie, dziękuję- udałam się do salonu i usiadłam na kanapie. Przyszedł Demon i uwalił się na moich nogach. Zaczęłam go głaskać, a Kastiel przypatrywał mi się, stojąc w kuchni. Idąc w moją stronę otworzył butelkę piwa i upił z niej spory łyk. Popatrzyłam na niego wyczekująco, jednak on spojrzał na mnie beznamiętnie i usiadł, zachowując między nami sporą odległość.
-O czym chciałaś pogadać?- przestałam zajmować się zwierzakiem i usiadłam prosto.
-O nas.
-Co masz na myśli?- ożywił się.
-Nie- podniosłam prawą dłoń do góry.
-Co?
-Wiem czego ode mnie oczekujesz, ale nie dostaniesz tego, przykro mi.
-Ja od ciebie?- zaśmiał się sztucznie.
-Kastiel, twoje zachowanie mówi samo za siebie.
-Myślisz, że mnie odrzucasz? Dobry żart- prychnął i wstał z kanapy.
-Nie robię tego specjalnie.
-Skarbie, nie oczekuję od ciebie niczego- znów napił się trunku.
-Czyżby?
-A co? Myślałaś, że będziemy razem?
-No- zaśmiałam się nerwowo i podążyłam wzrokiem za jego sylwetką, która zatrzymała się teraz koło okna- Myślałam, że właśnie tego chciałeś.
-Czasami jesteś naprawdę głupia- zaśmiał się głośniej.
-Rozumiem- wstałam i przejechałam dłońmi po spodniach- Nic tu po mnie- udałam się w stronę drzwi.
-Czekaj...
-Nie Kastiel- odwróciłam się w jego stronę- Ja mam już dosyć czekania. Denerwujesz mnie i to bardzo. Liczysz tylko na niezobowiązującą zabawę, seks i tym podobne. Ja tego nie chcę, chcę stałego związku, rozumiesz? Chcę poczucia bezpieczeństwa, chcę, żeby ktoś się mną zajmował, troszczył się o mnie. Namiętność? Owszem, ale nie chcę, żeby związek na tym się opierał. Zrozumienie, wsparcie... Ja chcę STABILNOŚCI- podkreśliłam ostatnie słowo.
-I myślisz, że ja ci tego nie dam?
-Myślę, że nie. Czy odkąd przyjechałam zapytałeś chociaż raz o to jak się czuję? O to czy byłam u lekarza? Czy nie potrzebuję pomocy? Nie. Nie odezwałeś się na ten temat ani słowem. Nie tego od ciebie oczekiwałam- oczy mi się zaszkliły.
-Byłaś u lekarza?
-Przestań.
-Chciałaś, więc pytam- uśmiechnął się złośliwie.
-Widzisz, nie tego chcę. Nie potrafisz być poważny. Tylko zabawy ci w głowie.
-Nieprawda!- obruszył się.
-Moja odpowiedź brzmi nie.
-Co? -Na twoje pytanie. Nie dam nam szansy Kastiel, przepraszam.
-Jasne!- krzyknął rzucając butelką o podłogę, która stłukła się na malutkie kawałki- Jasne, kurwa! Igraj z moimi uczuciami. Przecież to takie zabawne- zaśmiał się teatralnie.
-Nie igram z twoimi uczuciami! Sam się o to prosisz!
-Ja?!
-Tak ty- odpowiedziałam ze spokojem- Wmieszałeś się w moje życie, mimo tego, że byłam w szczęśliwym związku. Dobrze wiedziałeś jak to się skończy.
-A skąd mogłem wiedzieć, że wybierzesz tego biednego gospodarzyka? Gdyby nie istniał wszystko byłoby łatwiejsze!- w tym momencie nie wytrzymałam. Szybkim krokiem podeszłam do czerwonowłosego i wymierzyłam mu siarczystego polika. Przez chwilę, z nienawiścią, popatrzyłam w jego oczy. Zaraz zmieniły się one w obojętność. Wtedy bez słowa wyszłam, zamykając delikatnie drzwi. Nie czekałam, tylko pobiegłam do siebie do domu. Zamknęłam za sobą drzwi na wszystkie możliwe zamki, jakby w obawie, że buntownik za mną przybędzie. Spojrzałam jeszcze raz przez wizjer i oparłam czoło o drzwi
 -Masz ochotę na jakiś film?- wystraszona odwróciłam się w stronę dobiegającego głosu.
-Och, Kentin. Nie, chyba nie mam humoru...
-No weź, zamówimy pizzę, będzie fajnie- uśmiechnął się serdecznie.
-No... może- z trudnością odwzajemniłam uśmiech.
-Chodź- objął mnie ramieniem i zaprowadził na kanapę. W tym samym momencie ktoś energicznie zapukał do drzwi. Wzdrygnęłam się. Bałam się, ze to Kastiel. Jednocześnie widziałam, że jeśli to on, to Kentin skutecznie go spławi.
-Pójdziesz?- spytałam.
-Tak, to pewnie pizza, którą już zamówiłem- ulżyło mi. Ułożyłam się wygodnie na kanapie i przykryłam kocem. Za chwilę do salonu wszedł Kentin, trzymając w ręku ogromne pudło, z którego aromatyczna woń była tak silna, że od razu zrobiłam się głodna. Chwyciłam jeden kawałek. Chłopak włączył komedię i zrobił to samo. Nie bardzo skupiałam się na filmie, lecz na sprawach, które muszę załatwić w miarę szybko. Na pierwszym miejscu znajdowała się wizyta, której tak bardzo się bałam. Następnie odzyskanie Nataniela. Tak cholernie mi na nim zależy. Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez niego... Jednak Ethan za dużo miesza. Im dłużej o nim myślę, tym bardziej zaczynam wracać do przeszłości. Boję się, że moje uczucia wobec niego się odrodzą. To skomplikowałoby wszystko, co do tej pory udało mi się względnie uporządkować. Nim się spostrzegłam, jadłam już czwarty kawałek pizzy. Chłopak patrzył na mnie ze zdziwieniem, ale było widać, że bawi go ta sytuacja. Mniej więcej w połowie filmu zadzwonił dzwonek do drzwi. Mimowolnie zerwałam się z sofy i pognałam do drzwi. Poprawiłam włosy i pociągnęłam za klamkę.
-Hej- wyszczerzył się.
-Cześć- odwzajemniłam uśmiech- Wchodź- zaprosiłam chłopaka- Idź na górę, do mnie do pokoju. Mam nadzieję, że trafisz. Muszę tylko porozmawiać z Kentinem.
-Siema- rzucił i machnął ręką, gdy wchodził po schodach. Wyglądał bosko. Miał na sobie znoszone jasne jeansy, biały t-shirt i czarną, skórzaną kurtkę. Jego włosy jak zawsze były w idealnym nieładzie.
-Wybacz, że nie obejrzę z tobą filmu do końca, ale sam rozumiesz- uśmiechnęłam się przepraszająco. -Spoko- puścił mi oczko. Wbiegłam po schodach i weszłam do swojego pokoju. Szatyn stał przy komodach i oglądał zdjęcia, które na niej stały.
-To Rozalia i Violetta?- wskazał na nasze wspólne zdjęcie.
-Odwrotnie- uśmiechnęłam się.
-No tak- zaśmiał się.
-Chcesz się czegoś napić?
-Nie, dziękuję. Masz bardzo ładny widok z okna.
-Tak, też go bardzo lubię- spojrzałam na krajobraz.
-Więc mam dla ciebie propozycję- zaczął, a ja jęknęłam w duszy.
-Tak? A jaką?
-Mogę załatwić ci pracę w szpitalu- powiedział i przeszedł do tablicy korkowej, na której znajdowało się jeszcze więcej zdjęć.
-Jak to?
-No, mówiłem ci, że tam pracuję, prawda?- przytaknęłam- Ordynator bardzo mnie lubi, więc nie sądzę, aby było to problemem. Wiesz, początkowo będą to praktyki, pielęgniarka i tak dalej. Ale z czasem kto wie?- puścił mi oczko.
-Żartujesz. Przecież nie przyjmie nikogo ot tak.
-Ot tak nie, ale poszukuje nowych pielęgniarek, a ja ręczę za ciebie. Elena, nadajesz się na lekarza.
-No nie wiem...
-Jeśli nadal jesteś tak dobra z biologii i chemii jak kiedyś, to zapewniam, że tak.
-No, wydaje mi się, że tak.
-Widzisz! Zresztą, od razu nie idziesz na lekarza. Nie masz się czego obawiać- odwrócił się twarzą do mnie- To jak?
-A szkoła?
-Och, został ostatni miesiąc szkoły, wakacje. Zawsze będziesz mogła zrezygnować.
-No cóż... Więc chyba się zgadzam
 -Naprawdę?- zapytał z ogromem nadziei w głosie.
-Tak. Tak!- rzuciłam mu się na szyję.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę!- powiedział przytulając mnie mocno. Wsadził swoją twarz pomiędzy moje włosy. Wciągnął zapach- Nadal pięknie pachną. Zupełnie tak jak kiedyś- szczelniej zacisnął ramiona wokół mnie. Nagle poczułam ścisk w żołądku. To dziwne uczucie, które towarzyszyło mi tylko raz w życiu. Wtedy, kiedy poznałam Ethana pierwszy raz.
-Słuchaj... Czy ty czegoś ode mnie oczekujesz?
-Dlaczego o to pytasz?
-Bo zjawiasz się tak nagle i...
-To czego od ciebie oczekuję...- przerwał mi- Wiem, że tego nie chcesz, a ja nie będę cię do niczego zmuszał- odparł poważnie.
-To nie tak, że nie chcę...
-Co to znaczy?
-Ostatnio moje sprawy bardzo się skomplikowały.
-Możesz mi o tym powiedzieć. Pomogę ci jak tylko umiem.
-Sama nie wiem- usiadłam na łóżku.
-Czy kiedykolwiek cię zawiodłem?- spojrzałam na niego jak na idiotę- No tak- złapał się na szyję zakłopotany- Prócz tego jednego razu.
-Nie.
-Więc pozwól sobie pomóc- usiadł obok mnie i położył mi rękę na kolanie. Westchnęłam głośno i opowiedziałam mu o tym co zrobiłam, gdy wyjeżdżałam, o sytuacji z Natanielem, o tym, że zawiadomiłam policję. Jednak nie wspomniałam o wizycie Kastiela i możliwej ciąży.
-Och, rozumiem, że teraz bardzo cierpisz.
-Zdałam sobie sprawę z mojej głupoty.
-Głupoty?
-Zerwałam z nim, gdy wyjeżdżałam, bo stwierdziłam, że związek na odległość nie ma sensu, prawda?
-Tak, ale to zrozumiałe.
-W naszym przypadku było tak samo- wbiłam wzrok w podłogę. Nastała krępująca cisza- Chciałam prosić Nataniela o zrozumienie, może drugą szansę, a tobie jej nie dałam.
Chłopak nadal milczał, co męczyło mnie bardzo.
-Powiedz coś...
-Cóż mam powiedzieć?- przytuliłam go- Co ty robisz?
-Chyba proszę cię o kolejną szansę.
-Ale to ja zawiniłem.
-A ja nie chciałam cię zrozumieć.
-A co z Natanielem?
-Muszę odpocząć od wszystkiego. Jestem pewna, że mi w tym pomożesz. Przy tobie się odnajdę, Ethan.
-Nie chcę być zastępczym. Nie mogę stać między wami- poczułam jak jego mięśnie się napinają.
-Nie jesteś zastępczy. Jesteś pierwszy.
-Nadal nie jestem pewien czy to dobry pomysł.
-Och, t-tak, rozumiem. Głupie było cię o to prosić- wstałam i podeszłam do okna. Położyłam dłonie na zimnym parapecie i patrzyłam jak nabierają czerwonej barwy.
-Posłuchaj- podszedł i dotknął moich ramion. Wbiłam wzrok w zachodzące słońce.
-Nie, masz rację, że to bezsensu.
-Nie to miałem na myśli- odwróciłam głowę w jego stronę- Boję się, że tak szybko odejdziesz, że nie pokochasz mnie tak jak kiedyś. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Nasze twarze zbliżały się do siebie powoli, aż wreszcie zostało między nimi kilka centymetrów. Chłopak nachylił się nade mną i musnął moje wargi. Przymknęłam oczy. W moim brzuchu motyle zaczęły wariować. Coraz bardziej i bardziej. Delikatne promienie słońca opadały na nasze twarze. Całowaliśmy się jeszcze przez jakiś czas, aż chłopak mruknął, że musi iść do szpitala.
-Pójdę z tobą. Tylko daj mi dziesięć minut- cmoknęłam go w polik i zniknęłam za drzwiami łazienki. Wzięłam ekspresowy prysznic i przebrałam się w zwiewną sukienkę. Wyszłam, a chłopak popatrzył na mnie pytającym wzrokiem.
-No co? Muszę ładnie wyglądać- uśmiechnęłam się zalotnie.
-Zawsze ładnie wyglądasz- odwzajemnił uśmiech.
-Przestań, bo spąsowieję- zaśmialiśmy się oboje. Chwyciłam torebkę i zbiegliśmy na dół. Powiadomiłam Kentina, że odprowadzam Ethana i niedługo wrócę.
-W porządku. Powiem Aghacie i przygotuję kolację- puścił mi oczko.
Droga do szpitala minęła nam przyjemnie. Chłopak obejmował mnie w talii, żartowaliśmy i wspominaliśmy dawne czasy. Wreszcie doszliśmy pod szklane drzwi i dopadł mnie ogromny stres, a w żołądku zaczęło mnie ściskać. Jednak nie był to przyjemny ścisk, wręcz przeciwnie. Moje dłonie zrobiły się lodowate.
-Hej, wszystko w porządku?
-Tak, w jak najlepszym- uśmiechnęłam się.
Odprowadzając chłopaka zapamiętałam gdzie znajduje się gabinet ginekologiczny. Pożegnałam się i schodząc po schodach skręciłam w lewy korytarz. „Godziny przyjęć: 10-19”. Tak, mam jeszcze pół godziny!- z tą myślą zbiegłam na dół do rejestracji.
-Dzień dobry- przywitałam się- Chciałabym zarejestrować się do ginekologa.
-Imię i nazwisko?- recepcjonistka podniosła na mnie wzrok. Wyglądała na bardzo surową.
-Elena Moore- przełknęłam ślinę.
-Dobrze, zapraszamy pod salę numer 42, doktor Steele- uśmiechnęła się ciepło- Czy wie pani gdzie to jest?
-Tak, dziękuję.
Poszłam pod wskazane miejsce. Stanęłam przed drzwiami. Wzięłam kilka głębokich oddechów i zapukałam.
-Proszę!
-Dzień dobry- odezwałam się pierwsza.
-Dzień dobry- powitała mnie, na oko, czterdziestoletnia kobieta. Była wysoka i miała piękne kasztanowe włosy, związane w niski kucyk- Proszę, siadaj- wskazała na krzesło i zrobiła to samo.
-Dziękuję- szepnęłam jakby do siebie.
-Więc co cię do mnie sprowadza?- uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Ja... Chyba jestem w ciąży- w tym momencie do sali weszła pielęgniarka z dołu i wręczyła lekarce moją kartę. Uśmiechnęła się do mnie i wyszła.
-Elena, tak?- przytaknęłam- Dlaczego myślisz, że jesteś?
-Już dłuższy czas nie mam okresu.
-A kiedy miałaś ostatni raz?
-Miesiąc i półtora tygodnia temu.
-Mhm- zanotowała coś na kartce- A kiedy miało miejsce ostatnie współżycie?
-Tydzień temu.
-Czy używaliście jakiegoś zabezpieczenia?
-Nie- spuściłam wzrok- Znaczy... Miałam przepisane tabletki antykoncepcyjne.
-Ach tak, są- przewróciła kartkę.
-Tylko, że tego jednego dnia zapomniałam ich wziąć i wtedy to się stało.
-Miałaś jakieś nudności?
-Tak, zdarzyło się.
-Rozumiem, że testu jeszcze nie robiłaś?
-Nie.
-Dobrze. Jak mówiłaś, minął już tydzień, więc możemy zrobić test, a później badania, w porządku?- skinęłam głową- Okej, lepsze będzie badanie krwi. Przygotuj się, a ja zaraz przyjdę.
Poszła do drugiego gabinetu, który przedsionkiem był połączony z tym. W jednej chwili się rozluźniłam. Wybijałam rytm palcami na udach, czekając, aż pani Steele mnie zawoła. Stukałam palcami, aż wreszcie to zrobiła. Poszłam do niej, aby pobrała mi krew. Następnie skierowała mnie za parawan, aby się przygotowała do badania, a sama oddała próbki swojej koleżance, która się tam znajdowała. Badanie potrwało piętnaście minut i nie było aż tak straszne. Sama lekarka była delikatna i prowadziła ze mną przyjemną rozmowę, abym się nie stresowała i rozluźniła. Zdarzyło się, że nawet żartowałyśmy. Wreszcie mogłam doprowadzić się do porządku i znów usiadłam naprzeciwko lekarki, która w ręku trzymała już wyniki.
-Nie było tak źle, prawda?- spytała uśmiechając się.
-Przyznam, że było całkiem przyjemnie- zaśmiałam się. Przez dłuższy czas patrzyła na mnie ciepłym wzrokiem, aż areszcie jej błękitne oczy posmutniały- Proszę mi powiedzieć i nie trzymać mnie dłużej w niepewności...
-Przykro mi- odpowiedziała ginekolog.

________________________________

Tak więc jest, ha!
Zapraszam do komentowania i głosowania! :3

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

ROZDZIAŁ XXIII

-Elena!- krzyknął, gdy uciekłam do domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Pobiegłam do siebie do pokoju i szlochając, rzuciłam się na łóżko. Leżałam tak przez dłuższą chwilę, łykając słone łzy. Usłyszałam pukanie do drzwi.
-Elena, wszystko w porządku?- spytała ciotka.
-T-tak, po prostu jestem zmęczona.
-Jesteś pewna, słyszałam jak płakałaś.
-Tak, coś wpadło mi do oka.
-Rozalia do mnie dzwoniła. Chcesz o tym pogadać?
-Nie- głos mi się załamał- Chcę ciszy i spokoju.
-W porządku- powiedziała i po chwili odeszła od drzwi.
-Co się ze mną dzieje- powiedziałam do siebie. Przewróciłam się na plecy i wpatrywałam się w sufit. Byłam na siebie wściekła, że tak łatwo oddałam się Kastielowi. Brakowało mi bliskości drugiej osoby. Bliskości, czułości, romantyczności. Niby przed wyjazdem zerwałam z Natanielem, jednak czułam, że to co robię jest złe. Bardzo. W końcu moja miłość do niego nie osłabła. Jednak do Kastiela też nie. Wręcz przeciwnie, coraz częściej o nim myślałam i nie mogłam wyrzucić go z pamięci. A co jeśli tylko wykorzystuje sytuację? Ale... skąd by wiedział co się stało? Chyba negatywnie go oceniam.
-Przecież przeżyłam z nim swój pierwszy raz- znów gorzko zapłakałam. Marzyłam, aby zrobić to z Natanielem. Czy żałuję? Skądże, sama tego chciałam. A jeśli Nataniel się dowie? A co jeśli już nigdy sobie o mnie nie przypomni? Z tą myślą zapadłam w głęboki sen.
*
Na moście zobaczyłam Nataniela. Podbiegłam, wtulając się w jego plecy.
-Czego chcesz?- nawet nie drgnął. Na swoim palcu zauważyłam złotą obrączkę.
-Skarbie...
-Skarbie? Skarbie?! Kim ty właściwie jesteś?!- wrzasnął ściskając mnie mocno za nadgarstki- Odpowiedz!- potrząsnął mną.
-Twoją żoną... Będziemy mieli dziecko- spojrzałam na swój brzuch.
-Moją żoną?! Moja żona nigdy nie puściłaby się z innym. Nigdy nie urodziłaby bękarta.
-Co ty mówisz...- szepnęłam zakrywając usta dłońmi.
-Nienawidzę cię! Jesteś zwykłą, puszczalską suką, która musi zdechnąć!- warknął i zaczął mnie dusić. Usiłowałam uwolnić się z uścisku, jednak nie byłam w stanie. Spojrzałam mu w oczy. Przeraziłam się widząc w nich chęć zemsty i satysfakcję z tego, że nie jestem już w stanie oddychać. Padłam martwa na ziemię.
*
Obudziłam się zrywając się po pozycji siedzącej i z trudnością łapałam powietrze. Odruchowo dotknęłam rękoma szyi i poczułam ból. Byłam cała spocona i przestraszona. Po kilku głębszych wdechach, gdy mój oddech w miarę się unormował, wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Odsunęłam zasłonę i spojrzałam w krajobraz za szybą. Padał rzęsisty deszcz, a daleko za miastem szalała burza, która zbliżała się do nas. Zasłoniłam okno z powrotem i podeszłam do biurka. Stała tam butelka wody niegazowanej, z której upiłam spory łyk. Połknęłam go i odetchnęłam. Wyjęłam telefon z kieszeni spodni i zostawiłam go koło wody. Odwróciłam się w stronę zegarka, który wskazywał 3:40. Byłam bardzo zmęczona, jednak bałam się iść do łóżka i znów zasnąć. Mimo to, zdjęłam z siebie ubrania, w których zasnęłam i naga położyłam się do łóżka. Okryłam się kołdrą i wbiłam wzrok w jakieś zdjęcie wiszące na ścianie. Los chciał, że padło na nasze wspólne zdjęcie. Moje i Nataniela. Przypomniałam sobie to zdarzenie. Zrobiliśmy sobie małą wycieczkę do ogrodu botanicznego. Było w nim tak pięknie, tak kolorowo. Rozmarzyłam się i przemknęłam oczy, co nie było dobrym pomysłem. W jednej chwili, przed oczyma stanął mi obraz Nataniela, próbującego mnie udusić. Krzyknęłam i otworzyłam oczy szeroko. Nie myśląc wiele nałożyłam na siebie za dużą, męską koszulkę i po cichu wyszłam z pokoju. Po raz pierwszy w życiu, ciemność, która panowała w całym domu, zaczęła mnie przerażać. Skierowałam się w stronę pokoju, w którym spał Kentin. Zapukałam delikatnie. Po chwili powtórzyłam czynność, tym razem głośniej. Drzwi otworzyły się i ujrzałam zaspanego chłopaka, przecierającego sobie twarz dłonią.
-El...- nie dałam mu dokończyć i weszłam do pokoju- ...ena- dokończył zamykając za mną drzwi.
-Mogę z tobą spać?- zapytałam bez ogródek.
-Stało się coś?- w jego głosie było słychać troskę.
-Miałam koszmar. Boję się spać sama- powiedziałam i wbiłam swój wzrok w podłogę.
-Och, pewnie- wydał się być rozbawiony tą sytuacją.
Oboje udaliśmy się do łóżka. Chłopak położył się po mojej lewej stronie i już zasypiał. Przekręciłam się na lewy bok.
-Śpisz?
-Jeszcze nie.
-Czy... przytulisz mnie?
-Chodź- chłopak uśmiechnął się delikatnie, po czym zbliżył się do mnie i objął mnie ramionami. Gdy poczułam jego ciepło, od razu zrobiłam się spokojniejsza, aż po chwili zasnęłam spokojnym snem.
Przetarłam oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej. Miejsce obok mnie było puste. Usłyszałam cichnące dźwięki, które dochodziły z łazienki. Zanim zdążyłam wstać, do pokoju wszedł Kentin. W samym ręczniku.
-Kentin!
-Co?- dopiero po chwili zreflektował się, że prócz ręcznika, nie ma na sobie nic- Nie podobam ci się?- uniósł brwi uśmiechając się szeroko.
-Wiesz... Ja może pójdę już do siebie- zaśmiałam się i wstałam z łóżka. 
-No ej, nie chcesz popatrzeć?- zapytał poważnie, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-Chyba podziękuję- skwitowałam i wyszłam z pokoju. To było dla mnie dziwne. Przyjaźnimy się, to fakt, ale odkąd wrócił ze szkoły wojskowej, zrobił się bardziej odważny. Czasami aż za bardzo.
Weszłam do swojego pokoju i udałam się do łazienki. Zdjęłam z siebie ubranie.
-Kurwa- załamałam się. Zobaczyłam, że miałam na sobie TYLKO koszulkę. Mam nadzieję, że o tym nie wie, a jego zachowanie nie jest tym spowodowane.
Weszłam pod prysznic i odkręciłam wodę. Umyłam się dość szybko, ponieważ w trakcie, straciłam zupełnie humor. Wczorajsze wydarzenia znów zaczynały zaprzątać mi głowę. Czułam, że przez długi czas nie dadzą mi spokoju.
Założyłam komplet czarnych ubrań. Nie miałam nawet siły się umalować, więc po prostu wzięłam torbę zeszłam na dół.
-Och, wstałaś.
-Spodziewałaś się, że tego nie zrobię?- zdziwiłam się.
-No wiesz...- zaczęła, a ja spojrzałam na nią jak na idiotkę- No co?- oburzyła się.
-Przecież nic takiego się nie stało.
-Rozalia do mnie dzwoniła.
-Po co?- burknęłam siadając przy stole i biorąc do ręki tosta.
-Wstałaś dzisiaj lewą nogą czy co?
-Po prostu jestem zmęczona- westchnęłam głęboko i odłożyłam jedzenie na talerz.
-Może chcesz zostać dziś w domu?
-Nie! Nie. To mnie nie dotyczy. Muszę iść do szkoły i dowiedzieć się co dyrektorka zorganizowała. Zostało mało czasu.
-Jesteś pewna?
-Tak- ugryzłam tosta z dżemem.
-Twój stój mówi co innego- zrobiła to samo, a ja popatrzyłam na nią pytającym wzrokiem- Czarne spodnie, czarna bluzka, czarna bluza, czarne buty. Czarne, czarne, czarne, wszystko czarne.
-Lubię czarny- odparłam beznamiętnie.
-Przypomniała mi się sytuacja, gdy miałaś swój pierwszy dzień w szkole.
-Co w związku z tym?- ugryzłam pieczywo po raz kolejny.
-Byłaś taka szczęśliwa. Miałaś na sobie więcej kolorów!
-Z tego co pamiętam, miałam czerwoną koszulę w kratę, a reszta była czarna- zaśmiałam się.
-Ale to już coś! Martwię się. Już od dłuższego czasu wydaje mi się, że stało się coś, co bardzo cię trapi. I nie, nie mówię teraz o Natanielu.
-Może...- wzięłam łyk soku.
-Wiesz, że zawsze możesz mi wszystko powiedzieć?
-Tak, wiem. Dziękuję- uśmiechnęłam się. Tym razem szczerze.
-No i to mi się podoba- powiedział Kentin, który właśnie wszedł do kuchni- uśmiechnęłam się szerzej.
-Będziesz zła, jeśli nie pójdziemy dzisiaj razem do szkoły?
-Hm? Nie, w porządku.
-Na pewno?
-Tak, Kentin. Wszystko jest okej.
Porozmawialiśmy jeszcze dłuższą chwilę, po czym wyszłam z domu. Zarzuciłam kaptur na głowę i z wolna ruszyłam przed siebie. Zaczęłam zastanawiać się nad słowami ciotki. Miała rację. Kiedyś nie przejmowałam się praktycznie niczym, nie miałam problemów. Byłam optymistką, wiecznie szczęśliwą. A teraz? Nataniel, Kastiel, dziecko... Gdzie zrobiłam błąd? Kiedyś byłam twarda i odpowiadało mi to. A teraz? Teraz z byle powodu potrafię się rozpłakać... Mam nadzieję, że to nie są ciążowe humorki. Nie, nie mogę być w ciąży. To nie tak miało być! Wszystko się układało, dopóki nie zaczęłam spędzać coraz więcej czasu z Natanielem...
Zatrzymałam się przed automatem z napojami. Wyjęłam z kieszeni monetę i wsadziłam ją w wyznaczone miejsce. Wybrałam gorący napój, niestety automat zdecydował się zbuntować zacinając się.
-No chyba nie- burknęłam i wcisnęłam przycisk raz jeszcze. Następnie znów i znów- Kurwa.
-Potrzebujesz pomocy?- odwróciłam się i ujrzałam moją dawną miłość.
-Nie, dzięki- automat dalej nie reagował.
-Chyba jednak tak- podszedł, prawą pięścią uderzył w bok maszyny, która od razu się odblokowała.
-Dzięki- chwyciłam ciepły kubek i ruszyłam w stronę szkoły.
-Hej, czekaj- podbiegł za mną.
-Czego jeszcze chcesz?
-Długo się nie widzieliśmy, wyjechałaś gdzieś?
-Tak.
-W środku roku?
-Tak.
-Możesz chociaż trochę rozwijać swoje odpowiedzi?
-Nie.
-Taka sama jak zawsze- zaśmiał się, po czym głośno westchnął.
-Jezu, Ethan, czego chcesz?
-Chciałem porozmawiać.
-Już rozmawialiśmy.
-Tak, raz tutaj- wskazał na fontannę, którą mijaliśmy- i na twojej imprezie.
-Och, nie przypominaj mi tego. Dalej boli mnie oko- mimowolnie się zaśmiałam.
-Naprawdę?- zapytał z troską.
-Nie- pokręciłam głową. Na ustach nadal miałam uśmiech- Jak ty to robisz?
-Ale co?
-To, że jestem na ciebie wściekła, ale w jednej chwili przestaję.
-Wiesz, to mój urok- wyszczerzył się.
-Właściwie co ty tutaj robisz?
-Mieszkam- odparł.
-Mieszkasz? Od kiedy?
-Od kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy. Czyli już jakiś czas.
-Dlaczego nie widziałam cię w szkole?
-Nie chodzę tam gdzie ty. Są tutaj jeszcze inne, ciekawe szkoły.
-Myślałam, że przybyłeś tu dla mnie- palnęłam.
-Ach, no tak- zaśmiał się.
-Nie, nie to miałam na myśli.
-Jasne- poklepał mnie po ramieniu. Zgromiłam go wzrokiem, więc szybko zabrał rękę.
-W mieście też cię nie widziałam.
-Miałem dużo zajęć, musiałem pozaliczać większość przedmiotów, chodziłem do pracy. Zresztą... Dałaś mi do zrozumienia, że już więcej nie chcesz się ze mną widzieć.
-Więc dlaczego teraz mnie śledzisz?
-Nie śledzę cię- zwolnił kroku- Dokąd się tak śpieszysz?
-Do szkoły- spojrzałam na zegarek.
-Jest dopiero piętnaście po siódmej, chyba mamy trochę czasu?
-Zależy na co- uniosłam brwi do góry.
-Póki co rozmowę.
-Póki co?- uniosłam brwi jeszcze szerzej.
-Żartuję. Siadamy?
-Znów ta ławka- zauważyłam.
-To chyba znak!
-Nie sądzę.
-W każdym razie- usiedliśmy- Postanowiłem jednak się z tobą spotkać, bo widziałem cię w szpitalu.
-C-co?- zakrztusiłam się, a chłopak poklepał mnie po plecach- Kiedy?
-Wczoraj. 
-Chyba ci się wydawało.
-Nie. Jeszcze nie jest ze mną źle, rozpoznaję swoją dziewczynę.
-Proszę?
-To znaczy... byłą dziewczynę, oczywiście. Zresztą, twoja reakcja jednoznacznie potwierdza moje słowa.
-Okej, ale co ty tam robiłeś?
-Mówiłem ci, że pracuję.
-W szpitalu?!
-Szok, prawda?- zaśmiał się.
-Tak...
-Kiedyś to były nasz plany- oparł się o ławkę.
-Kiedyś było zupełnie inaczej- powiedziałam zamyślona.
-To znaczy?
-Byliśmy młodsi. Mieliśmy głupie marzenia, które i tak nigdy...
-Nie!- przerwał mi- Nawet tak nie mów. Już kiedyś to przerabialiśmy, pamiętasz? Marzenia zawsze się spełniają.
-Może twoje...
-Nie do końca... Ale twoje też mogą. Wiem, że zawsze marzyłaś o zawodzie lekarza.
-Tak, ale to było kiedyś.
-Już nie chcę... chyba.
-Jak to?
-Wszystko się pozmieniało, Ethan.
-Nie rozumiem cię.
-Ja też nie.
-Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko.
-No właśnie nie mogę- odstawiłam kubek na ławkę i ukryłam twarz w dłoniach. Chłopak objął mnie ramieniem- Muszę już iść- zerwałam się z miejsca.
-Odprowadzę cię- również wstał i podał mi kubek. Wzięłam do od niego.
-Nie, trafię sama.
-Ech, Elena?
-Tak?- odwróciłam się.
-Spotkamy się jeszcze?
-Może.
-Czy to znaczy „tak”?
-Nie.
-Czy to znaczy „nie”?
-Nie.
-Będę czekał pod szkołą- krzyknął, a ja skręciłam w lewo.
Dlaczego spotkałam go akurat dziś, akurat teraz?
-Może to ma być znak z góry?
-Że powinnaś dać nam szansę?- przed bramą stanął czerwonowłosy. Jęknęłam w myślach.
-Na szczęście nie- uśmiechnęłam się wrednie.
-A tak na poważnie, przemyślałaś moją propozycję?- zapytał ostrożnie.
-Nie, nie miałam czasu.
-To chyba nie jest drugorzędna sprawa, no nie?
-No chyba jednak jest- syknęłam i weszłam do szkoły. Skierowałam się do otwartej sali, w której siedziały Violetta z Rozalią i zaciekle o czymś dyskutowały.
-Hej- podeszłam do nich.
-Elena!- zerwała się pierwsza i mocno mnie przytuliła- Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
-T-tak- wreszcie mogłam odetchnąć. Usiadłam w ławce przed nimi i odwróciłam się do nich twarzami.
-Ej, nie wyglądasz tak, jakby wszystko miało być dobrze- zauważyła białowłosa- Opowiedziała wszystko Violi, ale dalej nie wiemy co się wstało, kiedy wyszłam.
-No...- zaczęłam, a do klasy wszedł pan Frazowski.
-Co wy tutaj robicie?
-Czekamy na lekcję.
-Dziś mamy zebranie z panią dyrektor, nie sądzę, aby lekcje się odbyły. Nikt was nie poinformował?
-Nie.
-No dobrze, w każdym razie, po dzwonku mamcie stawić się w sali gimnastycznej. Możecie tu zostać, ale zamknijcie drzwi.
-Dobrze, dziękujemy- powiedziałam.
-Tylko się nie spóźnijcie!- powiedział i wyszedł.
-No, a teraz mów!
-No więc... Zasnęłam- obie palnęły się w czoła- Ale obudziła mnie Amber. Zaprowadziła mnie do niego, ale... On mnie nie pamięta- uśmiechnęłam się nie wiedząc co robić- Ale to i tak nic!- opowiedziałam im wszystko, co później się wydarzyło, łącznie z Lysanderm i Kastielem- A w nocy poszłam spać do Kentina- dodałam bez namysłu.
-Dlaczego?
-Bo się bałam- wzruszyłam ramionami- Śniło mi się, że Nataniel chciał mnie zabić, to było straszne!
-Ale czekaj- zaczęła Violetta- przecież jego matka wyznała ci całą prawdę, tak?
-Nataniela?- kiwnęła głową- No tak. Ale co z tego. Coś mi tu śmierdzi i to bardzo- w tym momencie do sali weszła Melania.
-Nie wiecie gdzie jest Nataniel?- zapytała. Wymieniłyśmy się spojrzeniami i pokręciłyśmy przecząco głowami.
-Nikt nie wie?- szepnęłam.
-Chyba nie- odparły. Zadzwonił dzwonek.
-Dobra, chodźcie- wstałyśmy, zamknęłyśmy za sobą drzwi i ruszyłyśmy w stronę sali gimnastycznej.
-A co masz zamiar zrobić?
-Nie wiem. Nie chcę tego tak zostawiać, nie mogę, prawda?
Idąc po korytarzu, dołączył do nas Lysander.
-Witaj Eleno, wszystko w porządku?
-Tak, czy... czy Kastiel oddał ci płaszcz?
-Widziałaś się z nim?- spytał, a dziewczyny dyskretnie odeszły parę kroków dalej.
-Tak. Od razu, gdy za tobą wybiegłam, ale ciebie nie było.
-Ach, racja. Poszedł skrótem.
-Rozumiem. Czyli jeszcze ci nie oddał?
-Nie. Ale dziś się z nim spotykam, więc go odbiorę, nie martw się.
-Dzięki. Wiesz, musimy iść na spotkanie z dyrektorką. Chodź z nami- chwyciłam go za ramię i pociągnęłam za sobą. Gdy tylko weszliśmy do pomieszczenia, Lysander przeprosił nas i poszedł do swojego przyjaciela, który bacznie mi się przyglądał.
-Muszę powiedzieć wam coś jeszcze- szepnęłam, gdy dyrektorka wreszcie się pojawiła.
-Cisza! Mamy dla was niespodziankę, którą zorganizowało grono pedagogiczne. Jest to powiązane z Dniem Sztuki. Mianowicie przygotujemy, a raczej wy przygotujecie przedstawienie- nastąpiły szmery w całym pomieszczeniu- Ale to nie wszystko! Do naszej szkoły przyjedzie wielkiej sławy artysta Pierrick. Pewnie wielu z was o nim słyszała. Jednakowoż, mimo tego, że lekcji nie będzie przez około tydzień, obecność jest obowiązkowa- zawiesiła wzrok na Kastielu- A teraz przekażę głos panu Borysowi.
-Dziękuję pani dyrektor. A więc, o tytule przedstawienia zastaniecie poinformowani jutro, a dziś dostaniecie tekst, którego będziecie musieli nauczyć się na przesłuchanie. Tak, tak. Przecież nie wybierzemy nikogo losowo- zaśmiał się.
-Dobrze- tym razem głos zabrał pan Frazowski- Teraz każdy podejdzie do mnie, weźmie tekst i podpisze się na liście. Gdy go odbierzecie, jesteście zwolnieni do domu. W całej sali zrobiło się jedno wielkie zamieszanie. Każdy chciał jako pierwszy odebrać tekst i iść do domu.
-Pamiętajcie, przesłuchanie jest już w ten piątek! TEN PIĄTEK!- Borys krzyczał przez mikrofon, aby wszyscy go usłyszeli. Poczekałyśmy z dziewczynami, aż tłum się zmniejszy. Dopiero wtedy odebrałyśmy kwestie do nauczenia, złożyłyśmy podpisy i wyszłyśmy na dziedziniec.
-Co chciałaś nam powiedzieć?- zapytała jedna z dziewczyn.
-Nie zgadniecie kogo spotkałam- westchnęłam i zamarłam.
-Elena?- pomachały mi dłoniami przed twarzą- Kogo spotkałaś?
-Jego- kiwnęłam głową w stronę chłopaka, który stał pod bramą szkoły. Przełknęłam ślinę. Chciałam zawrócić, ale zauważył mnie i ruszył w naszą stronę- Ethan- odezwałam się, gdy już podszedł.
-Cześć, mieliśmy się spotkać- uśmiechnął się ciepło.
-T-tak. Dziewczyny, to jest Ethan. Ethan, to Violetta i Rozalia- przedstawiłam ich sobie.
-A Ethan to?- spytała białowłosa.
-Dawny przyja...
-Chłopak Eleny- przerwał mi, a dziewczyny wytrzeszczyły oczy- Były chłopak- sprostował. Dlaczego za każdym razem mówi to w ten sam sposób?- Miło mi was poznać.
-Nam również- powiedziała Violetta.
-A więc- zwrócił się do mnie- Masz czas?
-Um... wiesz, nie bardzo. Nie dziś.
-Dlaczego?- w jego głosie dało się wyczuć smutek.
-Mam do załatwienia parę spraw, dodatkowo muszę nauczyć się tekstu i wiesz, no tak jakoś wyszło- uśmiechnęłam się sztucznie.
-Możemy nauczyć się razem- nie dawał za wygraną.
-No... A możemy spotkać się około siedemnastej? Wiesz, naprawdę muszę załatwić coś z dziewczynami- zanim cokolwiek zdążyły powiedzieć, posłałam im mordercze spojrzenie.
-W porządku. Wpadnę do ciebie- puścił oczko i poszedł.
Odwróciłam się w stronę dziewczyn.
-Możesz nam to wyjaśnić?- wykrzyczały z zarzutem.
-Ciszej! Tak, wyjaśnię, ale... Możemy iść w jakieś ustronne miejsce?
-Kafejka?
-Ustronne, Rozalio.
-W sumie nie ma tam zbyt wielu ludzi o tej porze.
-No dobra, chodźmy.
Przechodząc koło sali gimnastycznej usłyszałyśmy głośny śmiech. Zadecydowałam, że pójdziemy i sprawdzimy co się tam dzieje. Wychyliłyśmy się delikatnie zza rogu i ujrzałyśmy Amber z koleżankami.
-A najlepsze jest to, że to wszystko było podstawione- zaśmiały się wszystkie trzy.
-Podstawione?- szepnęłam. Li odwróciła się w naszą stronę, ale byłyśmy szybsze i uciekłyśmy stamtąd. Pobiegłyśmy w stronę kafejki. Usiadłyśmy i zamówiłyśmy sobie soki.
-Słyszałyście co mówiła?
-Co było podstawione? Wypadek?
-Nie, to na pewno nie było podstawione, widziałam to na własne oczy. Zresztą, nie podstawiliby ratowników, policji- zawiesiłam głos- A co jeśli tak?
-Czy to nie jest...?- razem z Rozalią podążyłyśmy za wzrokiem Violetty.
-To ojciec Nataniela!
-Ale co on tutaj robi?- rzuciłam- Muszę to sprawdzić...
-Musimy!- sprostowały. Naprawdę się cieszę, że mam takie przyjaciółki.
-Chodźcie, podejdziemy trochę bliżej- wyszłyśmy z tarasu kafejki i podeszłyśmy do stoiska z pamiątkami, koło którego stał ojciec Nataniela z jakimś innym mężczyzną. Zaczęłyśmy udawać, że oglądamy jakieś breloczki.
-Czy wczoraj nie było u ciebie przypadkiem policji?
-Nie- zaśmiał się- To tylko stary kolega przyjechał mnie odwiedzić. Był akurat na służbie.
-Krążą plotki, że pobiłeś swojego syna i zabrała cię policja- odpowiedział chłodno jego towarzysz.
-Pleciesz głupstwa! Kto w ogóle śmie rozpowiadać takie głupoty?! Nataniel spadł ze schodów. To tylko zbieg okoliczności.
-Na pewno?
-Tak. Nigdy bym cię nie okłamał, przyjacielu.
-No dobrze. A jak on się czuje?
-Patricia była u niego. Podobno miał delikatny wstrząs mózgu.
-Nic więcej?
-Nie. Na początku mówili o złamanej ręce i żebrach, ale jednak wszystko w porządku. Jeśli wszystko będzie dobrze, to jutro go wypiszą. Już nie mogę się doczekać jak wróci do domu- zaśmiał się sztucznie.
-No dobrze, Rupercie. Miło mi się z tobą rozmawiało, ale muszę już wracać, żona będzie się niecierpliwić. Do zobaczenia w pracy- rozeszli się każdy w swoją stronę.
-Słyszałyście?!- byłam w niemałym szoku. Dziewczyny również.
-To... co to w ogóle było?- usiadłyśmy z powrotem na swoje miejsca.
-Może Nataniel naprawdę spadł.
-Myślisz?
-Nie wiem, ale jego ojciec brzmiał naprawdę przekonująco.
-Niby tak... A ty Eleno co o tym sądzisz?- nie słuchałam ich.
-Chyba wiem...- zakryłam usta dłonią, a oczy miałam jak pięciozłotówki. Popatrzyły na mnie pytająco- Patrzcie. Pan Johnson mówił, że odwiedził go jego przyjaciel policjant, prawda? Wypierał się tego, że cokolwiek zrobił Natanielowi i go nie zamknęli, tak?
-No tak- przytaknęły.
-A co jeśli naprawdę go nie przymknęli? Jeśli ten policjant był podstawiony? Może o tym Amber mówiła!
-Myślisz...?
-Nie wiem.
-Ale po co mieliby udawać coś takiego?
-Amber do mnie zadzwoniła. Może dlatego. Ale cholera, jej zachowanie też jest dziwne. Wtedy wyglądała na roztrzęsioną, a teraz? Nie rozumiem tego.
-Może da się to jakoś wyjaśnić?- Rozalia próbowała myśleć trzeźwo. Niedaleko przechodził Lysander.
-Muszę coś załatwić, nie czekajcie na mnie!- powiedziałam i pobiegłam w stronę białowłosego.
-Lysander!- dogoniłam chłopaka.
-Tak?- odwrócił się.
-Lysander- dyszałam- Musisz mi pomóc.
-Co się stało?- zrobił zatroskaną minę. Opowiedziałam mu czego z dziewczynami  się dziś dowiedziałyśmy i o moich teoriach.
-Dlatego muszę mu pomóc.
-Myślę, że to najlepsze decyzja, jaką możesz podjąć.
-Naprawdę tak uważasz?
-Tak, jeśli wszystko na to wskazuje, to lepiej zainterweniować- posłał mi ciepły uśmiech.
-Masz rację. Ale.. nie chcę, żeby wiedzieli, że to ja zadzwoniłam.
-Możemy zadzwonić z budki telefonicznej.
-Tak, tak zrobimy.
Lysander zaprowadził mnie do pobliskiej budki i wszedł razem ze mną. Wykręciłam numer.
-Spokojnie- położył dłonie na moich ramionach, abym się uspokoiła. Wtedy usłyszałam głos w słuchawce.
-Tak, słucham?
-Dzień dobry...- odetchnęłam głęboko- Chciałabym zgłosić przestępstwo.

_______________________________

Zachęcam do komentowania :3