sobota, 20 grudnia 2014

ROZDZIAŁ XIII

-Kastiel?!- zmierzył go wzrokiem od góry do dołu- Eleno, możesz mi to wytłumaczyć?- zwrócił się do mnie.
-Co ty tu robisz?- warknął ponownie.
-Chyba co TY tu robisz- popatrzył na niego i znów na mnie. Zasmucił się- Zresztą to nieistotne, muszę spadać.
-I dobrze- syknął czerwonowłosy i wszedł z powrotem do łazienki.
Blondyn ruszył w stronę drzwi, ale zatrzymałam go.
-Nat?- spytałam. Nie odpowiedział nic- Nat, to nie jest to co myślisz.
-Przychodzę do ciebie i zastaję Kastiela w samym ręczniku. To naprawdę nie to co myślę? I do tego nie było cię w szkole. Jego też nie.
-Ale nic między nami nie ma. Po prostu przyszedł mi pomóc. To wszystko. Przyjaciele powinni mieć do siebie zaufanie- w odpowiedzi usłyszałam tylko niewyraźny bełkot- No dobrze, a więc co chciałeś mi powiedzieć?
-Wiem co dyrektorka organizuje.
-Tak? Co takiego?
-Bal.
-Bal?
-Tak, co roku pod koniec maja szkoła organizuje bal tematyczny. Każdego roku jest inny temat.
-Jaki jest w tym?
-Tego jeszcze nie wiem, ale w poniedziałek wszystko będzie wiadome.
-Super, trzeba przychodzić w parach?
-N-nie, ale można…
-Świetnie!
-Cieszysz się?
-Tak, bal to przecież niezła sprawa! No dobrze, może chcesz zostać?
-Nie, nie mogę!- wypalił- Muszę pomóc Amber w pewniej sprawie. Pa!- rzucił i szybkim krokiem wyszedł z domu.
Powolnymi ruchami zamknęłam drzwi i zwróciłam się w stronę kuchni.
-Bu!- krzyknął, gdy tylko się odwróciłam. Odruchowo walnęłam Kastiela w twarz.
-Cholera! Co ty wyprawiasz?!
-Przepraszam! To taki odruch- skrzywiłam się- Dobrze, że przynajmniej się ubrałeś.
-Co ten dupek chciał?- zapytał.
-Nataniel. Chciał mnie poinformować o wydarzeniu, które dyrektorka organizuje.
-Znowu coś idiotycznego?
-Bal!
-Nie mów mi, że się cieszysz- powiedział z politowaniem.
-A dlaczego? To genialny pomysł! Można iść w parach, wiesz?- uśmiechnęłam się delikatnie.
-Liczysz na to, że cię zaproszę?- zaśmiał się- Nie jesteśmy razem.
-Nawet nie chciałabym z tobą iść- fuknęłam.
-Nic między nami nie ma, a ja nie mam zamiaru na to iść- powiedział.
-Okej- burknęłam- Wiesz, przypomniało mi się, że musisz sobie iść.
-Wyganiasz mnie?
-No w sumie tak. Muszę coś załatwić- skierowałam go do drzwi- Dzięki za pomoc- rzuciłam i zamknęłam mu drzwi przed nosem.


-Roza, co robisz dziś wieczorem?- zapytałam.
-Właściwie to nie mam niczego w planach, a co? Szykuje się jakaś imprezka?!
-Tak, czuj się zaproszona. Zgarnij Violę i widzimy się u mnie za godzinę. Wszystko przygotujemy.
-A co z zaproszeniami?
-Możesz się tym zająć. Zaproś wszystkich prócz Kastiela.
-Dlaczego? Pokłóciliście się?
-Nie, nie bardzo. Ale mam ochotę trochę się nim pobawić. Okej, to widzimy się u mnie za godzinę, pa!- rozłączyłam się.
Dziś, 20. u mnie w domu. Wpadaj jeśli masz czas, Elena.”- przeczytałam na głos treść sms'a- Okej, Ethan! I wyślij- dotknęłam palcem ekranu telefonu- Będzie niezła zabawa- zaśmiałam się.
Po 45 minutach, gdy posprzątałam cały dom, przyszły do mnie dziewczyny.
-Hej- wpuściłam je do środka- Roza, wszyscy zaproszeni?
-Wszyscy, prócz Kastiela. I wszyscy przyjdą- uśmiechnęła się- Nie zdenerwujesz się jak powiem, że niedługo ktoś przyjdzie?- widząc moje pytające spojrzenie, dodała- Lysander. W sumie miał nie przychodzić, bo jest trochę smutny, ale namówiłam go i zmienił zdanie. No i spytał się czy może przyjść już teraz, więc... Nie jesteś zła, prawda?
-Zła? Skądże! Pomoże nam- zaśmiałam się- A za ile ma być?
-Za jakieś pół godziny, mówił, że musi coś jeszcze załatwić.
-Okej, to zaczynamy przygotowania?- zapytała fioletowłosa- W ogóle co to ma być za impreza? Jak jakaś specjalna okazja?
-Może- odpowiedziałam tajemniczo i poszłam do kuchni. Dziewczyny poszły za mną.
-Może? I co to spojrzenie znaczy? Czy ty masz jakiś chytry plan?
-Ależ Rozalio! Czy ty uważasz, że mam zamiar zabawić się czyimiś uczuciami?- udałam oburzenie po czym wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem.
-No dobra, to co robimy?
-Trzeba zakupy zrobić... Właśnie Roza, którą godzinę podałaś?
-Dwudziestą, może być?
-Jest...- spojrzałam na zegarek, który wskazywał osiemnastą- Perfekcyjnie!
Zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Pójdę otworzyć!- podeszłam do drzwi, przekręciłam zamek i otworzyłam je szeroko. Ujrzałam wysoką postać stojącą pod słońce. Nie mogąc zobaczyć twarzy, przysłoniłam sobie oczy ręką.
-Witaj- uśmiechnął się.
-Hej Lysander, wchodź- wpuściłam go, zamykając za nim drzwi.
-Nie przeszkadzam?
-Skądże!- przytuliłam go na powitanie, na co zmieszał się i zarumienił.
-C-co ty robisz?
-Witam się- słysząc odpowiedź odwzajemnił niepewnie uścisk.
-Lysiu jak dobrze, że już jesteś- odezwała się białowłosa- pójdziesz razem z Eleną do sklepu po zakupy. Tu macie listę- wręczyła nam jakiś papierek- i szybko, szybko, mamy mało czasu!
Wzięliśmy siatki, pieniądze i wyszliśmy z domu. Chwilę szliśmy w ciszy, aż wreszcie Lysander ją przerwał:
-Z jakiej okazji ta impreza?
-Wiesz, chciałam po prostu trochę się zabawić.
-Zabawić?- zdziwił się.
-Tak, w gronie najbliższych osób.
-Z tego co słyszałem, to Roza zaprosiła więcej niż tylko najbliższe osoby...
-Bez przesady, całego miasta nie zaprosiła... Prawda?
-Nie wiem, ale z połowę na pewno- zaśmiał się.
-Nieważne. Ważne, że ty przyszedłeś- uśmiechnęłam się.
-C-co?- zmieszał się.
-Noo... Bardzo się cieszę, że chciałeś przyjść.
-Dla ciebie wszystko- powiedział cicho i niewyraźnie.
-Hm? Co mówiłeś?
-N-nic- zrobił się cały czerwony, a ja tylko zaśmiałam się pod nosem- O której to impreza się zaczyna?
-O dwudziestej- dlaczego ta rozmowa nam się nie klei?
-Bardzo ładnie wyglądasz- wypalił, po czym mało co nie zakrztusił się powietrzem.
-Wyglądam jak zawsze, ale dziękuję. To bardzo miłe- uśmiechnęłam się uwodzicielsko.
Całą dalszą drogę do sklepów pokonaliśmy w ciszy. Co chwila tylko spoglądałam raz na niego, raz na listę zakupów. Kątem oka widziałam, że on również mi się przygląda gdy nie patrzę. Nie powiem, czułam się trochę nieswojo. Nie wiem dlaczego, przecież się przyjaźnimy i w ogóle...
-Słyszałeś o balu, który dyrektorka organizuje?
-Tak, świetna sprawa. Nie wiem tylko jaki temat będzie.
-Czy ty też czujesz, że rozmowa nam się nie klei?
-Tak. To chyba moja wina, przepraszam.
-Ale nawet tak nie mów, to nie twoja wina. Trzeba się wyluzować trochę- zaśmiałam się, a on mi zawtórował.
Weszliśmy do sklepu w poszukiwaniu przekąsek z listy.
-Alkohol?- zdziwił się czytając ostatnią rzecz z kartki.
-Nie sprzedadzą nam. Nie ma szans.
-Nie?- uniósł jedną brew do góry- To patrz- nawrzucał do wózka najróżniejsze alkohole.
Trochę mnie to zdziwiło. Co ja gadam, ogromnie mnie to zdziwiło, nie spodziewałabym się tego po nim. Po Kasie tak, ale Lys? Rozumiem, że są najlepszymi przyjaciółmi, ale to i tak dziwne.
Normalnym krokiem podszedł do kasy, przy której stała jakaś młoda dziewczyna z blond włosami, około szesnastu, może siedemnastu lat. Podeszłam niepewnym krokiem i rzuciłam na taśmę paczkę gum. Od razu zauważyłam jak dziewczyna przygląda się Lysandrowi. Jej maślane oczy ją zdradziły. Widać, że on bardzo się jej podoba. Ciekawe tylko czy w drugą stronę też to tak działa.
Razem z Lysem zaczęliśmy wypakowywać zakupy na taśmę. Było tego sporo. Dziewczyna zaczęła wolno kasować każdą rzecz, patrząc cały czas na Lysandra. Nie spodobało mi się to.
-Lysander?- spojrzał na mnie pytającym wzrokiem- Mógłbyś sięgnąć tamtą paczkę dla mnie? Nie dosięgam.
-Pewnie!- powiedział i zaczął prężyć się, sięgając ręką do najwyższej półki.
Przez jego ramię spojrzałam na dziewczynę. Patrzyła na mnie jakby chciała mnie zabić. Uśmiechnęłam się do niej wrednie, pokazując kto tu rządzi.
-Dziękuję- powiedziałam i uśmiechnęłam się, gdy podał mi paczkę.
Blondynka skasowała już część rzeczy, a ja zaczęłam pakować je do siatek. Złapała ostatnią paczkę, po której był alkohol.
-Hej Nino, niedługo chyba gramy koncert wiesz?- zaczął, a dziewczyna spojrzała na niego nieśmiało.
-Naprawdę?- odezwała się cicho.
-Tak. Wiesz, jeśli chcesz to będziesz mogła przyjść- blondynka tak się w niego zapatrzyła, że nawet nie zwróciła uwagi na to co kasuje.
-Z przyjemnością przyjdę- uśmiechnęła się niewinnie.
Zapakowałam alkohol do toreb.
-Ile płacę?- zapytał po chwili.
-Em...- spojrzała na kasę- 250$- chłopak zrobił zmieszaną minę.
-Już daję- wtrąciłam się, wyjmując pieniądze z portfela i dając je dziewczynie.
-Dziękuję- powiedziała, patrząc na mnie z żalem i wściekłością.
-Dzięki- odebrałam paragon i zgarnęłam Lysandra.
-Do zobaczenia!- rzucił, biorąc siatki i wychodząc ze mną ze sklepu.
-Nieźle to zagrałeś- powiedziałam, gdy wyszliśmy.
-A jeśli nie udawałem?- zapytał patrząc gdzieś w daleki punkt.
-C-co?- oniemiałam- Ty tak naprawdę?
-Ale masz minę!- zaśmiał się.
-To nie było śmieszne!- skrzywiłam się, ale za chwilę mu zawtórowałam.
Prze całą drogę rozmawialiśmy o tej dziewczynie. Dowiedziałam się, że zna Lysandra z ich pierwszego koncertu, że się w nim zakochała i jest w ostatniej klasie gimnazjum.
-Często chodzisz tam do sklepu?
-Od czasu do czasu- odpowiedział szybko.
-A mi się wydaje, że trochę częściej niż od czasu do czasu- weszliśmy do domu.
-Bez przesady- sapnął, zamknąwszy za mną drzwi.
Poszliśmy do kuchni odstawić zakupy. Zaczęliśmy je rozpakowywać. Przyszły dziewczyny.
-No no, powiem ci, że masz całkiem niezłe ubrania!- zawołała Violetta.
-Tak, a co najważniejsze masz seksowną bieliznę!- krzyknęła białowłosa, biorąc puszkę coli z siatki.
-Rozalio!- upomniałam ją. Zobaczyłam całą czerwoną twarz Lysandra. Za chwilę zza rogu wyłonił się również czerwony Nataniel.
-Hej Eleno...
-Hej Nat, co tu robisz?
-Przyszedłem trochę szybciej, nie przeszkadza ci to?
-Nie skądże- spojrzałam na wściekłego białowłosego- mi nie. A teraz Rozalio, mogę cię prosić na stronę? Ciebie też Violu.
Zostawiłam chłopaków w kuchni i poleciłam im rozpakowanie wszystkich toreb. Z dziewczynami poszłam do salonu.
-Roza proszę, czy mogłabyś chociaż nie przy chłopakach?
-Przecież to nic takiego!- oburzyła się.
-Wiesz... Wydaje mi się, że Elena ma racje. To było trochę... nietaktowne.
-No dobra, już dobra! Ale nieważne! Jest ważniejsza sprawa!
-Jaka?- zapytałam.
-Kastiel- ucięła.
-Co?!
-Był tutaj. Chciał z tobą pogadać. Teoretycznie go spławiłyśmy, ale wydaje nam się, że chyba tu jeszcze przyjdzie...
-Ale o imprezie nic nie wie?
-Noo...
-Roza proszę cię!
-Powiedziałam tylko, że mamy piżama party! We trzy! No i... wydaje mi się, że przyjdzie.
-Oby nie- westchnęłam.
Zadzwonił dzwonek do drzwi.
_________________________________________________

Po długim czasie, ale jest! Mam nadzieję, że jutro dodam następny! <3

poniedziałek, 13 października 2014

ROZDZIAŁ XII

Chłopak zaśmiał się pod nosem i objął mnie ramieniem tak, że teraz moja głowa spoczywała na jego klatce piersiowej.
-Pograjmy w prawdę- zaproponowałam.
-Hm?- spojrzał na mnie unosząc jedną brew do góry.
-No pograjmy w prawdę.
-Jaką prawdę?
-No, ja zadaję tobie pytanie, na które odpowiadasz szczerze, a później ty zadajesz mi pytanie. I tak w kółko- skierowałam twarz w jego stronę.
-Przecież ja zawsze odpowiadam szczerze- powiedział niewinnie.
-Tak, tak. No więc jak? Gramy?- wyszczerzyłam się.
-Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
-To jest odpowiedź czy pytanie z podtekstem seksualnym?
-Zależy co wolisz- zaśmiał się.
-Głupi jesteś- skrzywiłam się.
-Nie sugeruję... Stwierdzam fakty- uśmiechnął się.
-Okeej, przyjmuję wyzwanie- zmierzyłam go wzrokiem.
-No dobra, to była odpowiedź.
-Sugerujesz, że mnie pokonasz?- zerwałam się do pozycji siedzącej.
-Ja to po prostu wiem. Zagnę cię jednym, jedynym pytaniem.
-Wątpię- uśmiechnęłam się i położyłam głowę na jego kolanach.
-Nie za wygodnie ci?- zaśmiał się.
-Nie, a co? Przeszkadzam ci?
-Ty? Nigdy. No dobra, to ja zaczynam?- kiwnęłam głową- Okej, lubisz mnie?
-Serio? Myślałam, że zadasz coś bardziej… intymnego?
-Spokojnie, wszystko w swoim czasie- ukazał swoje śnieżnobiałe zęby- No więc?
-Tak. Ile miałeś dziewczyn przede… Ile miałeś dziewczyn?
-Przed tobą? Nie wiem, nie liczyłem- parsknął śmiechem, na co ja prychnęłam- No dobra, podobam ci się?- zakrztusiłam się żelkiem, którego właśnie wsadziłam do buzi.
-Że co?- uspokoiłam się- Jesteś przystojny i w ogóle, ale nie masz tego czegoś. Wiesz…- chłopak nachylił się i pocałował mnie w usta. Zaczął delikatnie. Po chwili jego pocałunki stawały się głębsze i dziksze. Pogładziłam go dłonią po poliku. Przerwał pocałunek. Odsunął swoje usta od moich, tak, że ledwo się dotykały. Cała drżałam, krew buzowała mi w głowie, nie mogłam zebrać myśli w jednolitą całość.
-Kastiel- szepnęłam- Co właściwie jest między nami?
-Milimetry przerwy- sapnął i znów wpił się w moje usta. Objęłam go za szyję. On delikatnie uniósł mnie i posadził na swoich kolanach. Z największą precyzją oddawałam każdy, nawet najmniejszy pocałunek. Chłopak podniósł moją bluzkę, odsłaniając mój brzuch. Chłód przeszył moje ciało,  gdy Kastiel go dotknął. Cicho jęknęłam, a chłopak całkowicie zdjął mi bluzkę. Odsunął moje włosy na bok i powoli ustami zaczął przesuwać się w stronę mojej szyi.
-Kas…- powiedziałam odchylając głowę do tyłu, a chłopak mruknął zadowolony.
Przejechał palcami po moim nagim boku. Jęknęłam głośno.
-Podoba ci się to?- zapytał. Nie odpowiedziałam. Jednym ruchem zdarłam z niego koszulkę. Popatrzył na mnie zdziwiony, ale po chwili się uśmiechnął- Jesteś taka podniecająca- ukazał zęby w uśmiechu.
Zdałam sobie sprawę, że siedzę na nim w samym biustonoszu. Spuściłam wzrok na dół.
-Hej, co jest?- zapytał, unosząc moją brodę do góry.
-No bo… Co my robimy? Co właściwie jest między nami?- spytałam patrząc mu głęboko w oczy. Nie odpowiedział, ale przytulił mnie mocno do siebie. Czułam jak jego mięśnie są napięte. Zaczął gładzić moje włosy, a ja wtuliłam się w niego jeszcze bardziej.
Obudził mnie chłód przeszywający moje ciało. Przetarłam oczy i ujrzałam śpiącego Kastiela. Równocześnie zauważyłam, że mam na sobie tylko biustonosz, który i tak mało co nie spada. Poprawiłam go, zarzuciłam na siebie bluzkę, która leżała na kanapie i spojrzałam na śpiącego chłopaka.
-Kastiel- powiedziałam cicho- Kastieeeel- powtórzyłam raz jeszcze, ale nadal brak odpowiedzi dmuchnęłam chłopakowi delikatnie w twarz. Mruknął coś niewyraźnie przez sen i odwrócił głowę w drugą stronę.
Przeczesałam ręką swoje włosy. Spojrzałam na włosy Kastiela i wpadł mi do głowy genialny pomysł.
Siedząc dalej na chłopaku zaczęłam pleść mu warkoczyki na głowie. Nie potrzebowałam gumeczek, bo jego włosy dobrze trzymały się nawet bez nich. Po około dziesięciu minutach cała głowa czerwonowłosego była w warkoczykach. Niechcący wyrwałam chłopakowi jeden włos.
-Ała!- wrzasnął- Co ty robisz?
-Ja? Nic- powiedziałam udając, że nie wiem o co chodzi- Ja… Ja chyba muszę do łazienki!- krzyknęłam i zerwałam się z jego kolan. Kastiel w jednym momencie złapał się za włosy i pognał za mną. Niestety był szybszy i nim zamknęłam drzwi od łazienki, wbiegł do niej wściekły.
-Co ja ci zrobiłem?!- wycedził przez zęby, spoglądając raz na mnie, raz na swoje odbicie w lustrze.
-Ale wyglądasz uroczo- powiedziałam niewinnie, po czym zaczęłam się śmiać. Chłopak wykorzystał okazję i podszedł do mnie od tyłu, obejmując mnie w talii. Przerzucił mnie przez ramię. Zdezorientowana nie wiedziałam co się dzieje. W jednej chwili znalazłam się w wannie.
-Kastiel, co ty…- pomachał mi słuchawką przed twarzą, po czym odkręcił wodę. Lodowata woda oblała kolejno mój brzuch, nogi i głowę- Aaaaa! Kastiel!- wrzeszczałam.
-Odechce ci się robienia mi jakichś warkoczyków na głowie- zaśmiał się i znów oblał mnie całą. Po skończonym „prysznicu” wstałam i wyszłam z wanny. Chciałam sięgnąć po ręcznik, który leżał obok, ale chłopak złapał mnie za nadgarstek- Oto przed państwem miss mokrego podkoszulka!- zarechotał i zaczął bić brawo.
-Haha, bardzo śmieszne- zgromiłam go wzrokiem i zaczęłam się wycierać.
-No już nie rób takiej miny, to było zabawne!
-Dla ciebie- ucięłam krótko, dalej gromiąc go wzrokiem.
-Dobra, a teraz mi to rozplącz- powiedział, łapiąc się za włosy.
-Słucham?- spojrzałam na niego jak na idiotę- Za to co mi zrobiłeś? Nie ma mowy.
-Ty to zrobiłaś i ty masz to rozplątać.
-Ty mnie oblałeś, ale jakoś to ja się wycieram- sapnęłam.
-A chcesz, żebym zrobił to za ciebie?- spytał, podchodząc z ogromnym uśmiechem na ustach.
-Nie, dziękuję. Poradzę sobie- wydęłam usta w geście niezadowolenia.
-Więcej nie będziesz miała takiej okazji- uniósł kilkakrotnie brwi.
-Bardzo się cieszę- rzuciłam, wychodząc z łazienki- Idę się przebrać, a ty zajmij się dzieckiem.
-Ale dostanę za to nagrodę?- uśmiechnął się.
-Tak, dodatkowy czas do spędzenia z Tobby’m- uśmiechnęłam się i zniknęłam na górze.
Weszłam do pokoju, przebrałam się w jakieś spodenki i luźną bluzkę i zeszłam z powrotem na dół. Widok, jaki ujrzałam, rozbawił mnie do łez. Zrezygnowany Kastiel, który z trudem odgania ręce małego dziecka, łapiącego non stop jego włosy, był naprawdę komiczny.
-Proszę cię weź to…
-Spędziłeś z nim niecałe pięć minut i już masz dosyć?- zaśmiałam się.
-Tak, dzieci są okropne.
-A teraz pomyśl co przeżywa kobieta, jak zostaje całymi dniami w domu i zajmuje się dziećmi- burknęłam i wzięłam dziecko na ręce.
-Ale wy się do tego nadajecie. To wasza rola, jesteście do tego stworzone- zaśmiał się.
-Sugerujesz, że kobieta ma siedzieć tylko w domu i opiekować się dziećmi i swoim kochanym mężem?
-No chyba tak- zaśmiał się.
-Jesteś idiotą. No i dlatego nie zamierzam mieć dzieci- ucięłam.
-Jasne, jasne- rechotał dalej- W każdym razie, ktoś do ciebie dzwonił jak byłaś na górze- podał mi telefon.
-Kurcze, Care dzwoniła, potrzymaj go- znów dałam dziecko Kastielowi, który niechętnie go wziął- Muszę oddzwonić.
Odeszłam na chwilę.
-Możesz zacząć pakować małego- powiedziałam, skończywszy rozmowę.
-Hm?
-Caroline zadzwoniła, że jego babcia bardzo chciałaby się nim zająć przez ten czas, więc Tobby idzie z nią- uśmiechnęłam się.
-Kiedy będzie?
-Niedługo. Godzina, dwie.
-Czyli wieczorem imprezka? Super!
-O nie! Żadnej imprezy. Mówiłam, u siebie rób ile chcesz, ja pasuję.
-Zdziwisz się- powiedział oddając mi dziecko.
-Nawet o tym nie myśl, nie wpuszczam tu nikogo.
-Ty nie, ja tak- parsknął śmiechem.
-Tylko spróbuj- syknęłam.
Po godzinie mały został oddelegowany babci, a my mieliśmy cały dom dla siebie.
-Jest po 13, na co masz ochotę?- zapytał mnie, przygniatając do ściany.
-Na pizzę- powiedziałam beznamiętnie- Na pizzę i sen. Porządny sen- skrzywiłam się.
-Chodzi mi raczej o coś bardziej przyjemnego- dalej trzymał mnie ciężarem swojego ciała.
-Kastiel- sapnęłam- Proszę cię…
-Nie musisz prosić- szepnął i pocałował mnie w usta. W jednym momencie objęłam go za szyję i przycisnęłam mocniej do siebie. Całował każdy skrawek moich ust, a ja bawiłam się jego rozplątanymi już włosami. Zaczął delikatnie pieścić moją szyję. Przeszedł mnie niewyobrażalny dreszcz podniecenia. Odchyliłam głowę do tyłu, udostępniając chłopakowi odstęp do szyi. Delikatnie ją pocałował, aby później zacząć ją delikatnie ssać i muskać wilgotnym językiem. Jęknęłam. Było tak cudownie. Już miałam przejąć inicjatywę, gdy nagle zadzwonił mój telefon. Odskoczyłam od chłopaka jak poparzona.
-Halo?- odebrałam oddychając nierówno.
-Elenko? Co się stało dlaczego tak dziwnie oddychasz?
-Hej Agatho, zbiegałam po schodach, to dlatego. Wszystko okej u was?
-Tak, chciałam cię tylko poinformować, że z Nickiem wracamy jakoś w poniedziałek lub wtorek. Jest tu po prostu cudownie!- Kastiel pokazał, że idzie wziąć prysznic- Następnym razem jedziesz z nami. Koniecznie!
-No dobrze- zaśmiałam się- A co właściwie…
-Oj Elenko- przerwała mi- Niestety muszę kończyć, bo Nick mnie woła. Przygotował jakąś niespodziankę dla mnie. Ale u ciebie wszystko w porządku?
-Tak, w jak najlepszym. No dobrze, więc ja ci już nie przeszkadzam. Ach, koniecznie pozdrów Nicka! Pa!- rozłączyłam się i usiadłam w kuchni przy blacie. Patrzyłam na drzwi łazienki, w której przebywał teraz czerwonowłosy.
-Co tak właściwie jest między nami?- spytałam samą siebie.
Ktoś zapukał do drzwi. Z niechęcią wstałam i podeszłam do drzwi. Spojrzałam przez wizjer. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi.
-Witaj Nat- przywitałam się.
-Hej… Mogę wejść?
-Tak, pewnie, proszę. Napijesz się czegoś?
-Soku jeśli można.
-Pewnie, siadaj, ja już nalewam.
Idąc z Natanielem do kuchni z łazienki wynurzył się czerwonowłosy, owinięty tylko ręcznikiem w pasie.
-Gdzie masz… A ten idiota co tutaj robi?- warknął.
-Kastiel?!- zmierzył go wzrokiem od góry do dołu- Eleno, możesz mi to wytłumaczyć?- zwrócił się do mnie.

___________________________________________________

Jezu, przepraszam bardzo, bardzo mocno, że rozdziału nie było tak długo, ale wiecie... szkoła. No ale już jest i mam nadzieję, że się podoba XD

poniedziałek, 8 września 2014

Hej, hej! Przepraszam, że rozdziału kolejnego jeszcze nie ma, ale wiecie szkoła i te sprawy... Masakra!
Ale mam nadzieję, że w ten weekend uda mi się coś dodać :)

czwartek, 28 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ XI

Nie, to nie może być on… To niemożliwe!
Stałam około dziesięciu metrów od niego. Zadzwonił do mnie. Mój dzwonek zabrzmiał. Wtedy chłopak się odwrócił. Zamarłam po raz wtóry.
-Elena?- zapytał machając telefonem. Skinęłam głową, nie mogąc wydusić z siebie ani jednego słowa- Hej!- uśmiechnął się i szybkim krokiem do mnie podszedł.
Dziesięć metrów ode mnie, pięć metrów ode mnie, dwa metry, pół metra. Stał teraz przede mną wyższy o głowę. Spojrzałam w jego czekoladowe oczy. Wszystkie wspomnienia powróciły. Powróciły chwile, które spędzaliśmy razem, nasze pocałunki, zabawy, a nawet kłótnie. Powrócił również najgorszy moment w moim życiu.
-Pójdziemy się przejść?- spytał.
-Po co tu przyjechałeś?- zapytałam cicho. Chłopak nic nie odpowiedział- Po cholerę tu przyjechałeś?!- powtórzyłam krzycząc.
-Chciałem cię zobaczyć.
-A może ja nie miałam na to ochoty?!
-Chcę ci wszystko wytłumaczyć!
-Co chcesz tłumaczyć? To jak zostawiłeś mnie niespełna trzy miesiące temu?! To w jaki sposób to zrobiłeś?! Cholera, Ethan! Przypominasz sobie o mnie dopiero teraz, przyjeżdżasz i myślisz, że wszystko będzie dobrze?! Otóż nie, grubo się mylisz! Nic już nie będzie jak dawniej! Zraniłeś mnie, rozumiesz to?!
-Proszę cię, nie krzycz tak! Ludzie patrzą- dodał łagodnie. Nienawidzę, gdy tak robił. Zawsze sprawiał, ze miałam do niego słabość. Ale nie tym razem!
-Nie uciszaj mnie. Zachowałeś sie jak skończony dupek- warknęłam.
-Wiem, potraktowałem cię jak... Źle cię potraktowałem, dlatego muszę ci to wszystko wytłumaczyć. Muszę...
-Ale tu nie ma nic do tłumaczenia. To co sie stało, już się nie odstanie- skrzywiłam się i odwróciłam z zamiarem powrotu do domu.
-Ale ja cie nadal kocham!- krzyknął.
Stanęłam zszokowana. Podszedł do mnie i położył rękę na moim ramieniu mówiąc- Nadal cie kocham Eleno... Nie mogę przestać o tobie myśleć...
W mojej głowie kłębiło się tysiące myśli. Co jeśli kłamie? Lub co gorsza... Co jeśli mówi prawdę?
-Proszę cię... Możemy porozmawiać?- odwróciłam się do niego twarzą.
-Pewnie- powiedziałam z bladym uśmiechem na twarzy.
Szliśmy w ciszy. Narastającej, stresującej ciszy. Doszliśmy do jednej z ławek.
-Chcesz usiąść?- zapytał, a ja skinęłam głowa- No więc... Nie wiem jak zacząć.
-Może od początku?- podsunęłam.
-No tak... Przepraszam. Przepraszam cie. Ale gdy powiedziałaś... Gdy powiedziałaś mi, że wyjeżdżasz... Nie mogłem znieść myśli, że będziesz daleko ode mnie, rozumiesz? Świadomość, że nie będzie cie tu, przy mnie, doprowadzała mnie do szaleństwa. Nie potrafiłem- jęknął- Po prostu nie. Wiem, jestem tchórzem i skończonym dupkiem. Ale proszę cię, wybacz mi... I... Myślisz, że może nam się znowu udać?- jego ostatnie zdanie zbiło mnie z tropu.
-Czy ty właśnie prosisz mnie o chodzenie?
-N-no tak.
-Czy ty siebie słyszysz człowieku?!- krzyknęłam wstając z ławki- Czy ty do cholery wiesz przez co ja przeszłam przez te trzy miesiące?! To jak ja się czuje, to już cie nie obchodziło! Miałeś to w dupie! Nie! A może ja mam kogoś? Kogoś kto mnie kocha... Kogoś kto cały czas jest przy mnie... Kogoś kto mnie nie rani- mówiąc te słowa, cały czas miałam przed oczyma obraz Kastiela.
-A masz kogoś?- spytał głosem pełnym smutku.
Nie odpowiedziałam. Chłopak wstał i mocno mnie przytulił. Zdziwiło mnie to bardzo.
Poczułam się jak kiedyś, kochana przez niego, taka bezpieczna w jego ramionach, poczułam się coś warta. W jednej chwili przypomniało mi się jak mnie potraktował. Odskoczyłam od niego jak poparzona ze łzami w oczach.
-Nie zbliżaj się do mnie więcej!- powiedziałam łamiącym się głosem i wybiegłam z parku. Usłyszałam za sobą tylko: "Nie odpuszczę!".
Nie czekając na dziewczyny, pognałam prosto do domu.


Zamknęłam drzwi i stojąc na środku korytarza, wrzasnęłam. Po dłuższej chwili wrzasków, udałam się do łazienki i ochlapałam swoją twarz lodowatą wodą. Powlekłam się do salon i zmęczona opadłam na poduszki. Leżałam i analizowałam całą tę sytuację, która miała niedawno miejsce. Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek do drzwi.
Tobby- pomyślałam i zerwałam się z miejsca.
-Witaj kochana!- przywitała się blondynka z jakimś szkrabem na rękach.
-Tobby?- spytałam, wpuszczając ich do środka i uśmiechając się do malca.
-Tak, tak- pogłaskała chłopczyka po włosach- Mogłabyś?- podała mi go- Tak więc, tutaj masz jego ubranka, pieluchy, zupki, chusteczki i tak dalej- położyła torbę na ziemi- Ach, zabawki też tam są Przepraszam, ale bardzo się z mężem spieszymy, więc proszę- dała mi kartkę- masz tutaj wszystko rozpisane, w razie potrzeb jest tu mój numer. Dzwoń zawsze kiedy będzie potrzeba! My wracamy w niedzielę wieczorem. Okej… Na pewno sobie poradzisz?
-Tak, na sto procent- uśmiechnęłam się.
-No dobrze… No to papa- ucałowała syna, pomachała i wyszła.
-Okej Tobby- zwróciłam się do dziecka, które teraz bawiło się moimi włosami- Teraz zajmie się tobą ciocia Elena- połaskotałam go po brzuchu.
Wzięłam torby z podłogi i zaniosłam je do salonu. Usiadłam na kanapie. Posadziłam malca na kolana i wzięłam listę do ręki.
-Okej, okej, co my tu…- przeczytałam całą listę dwa razy- No to co? Jemy?
Wstałam i wzięłam niebieskookiego blondyna na ręce. Chwyciłam torbę i poszłam do kuchni. Usadowiłam małego na dużym blacie, a torbę na stole. Otworzyłam ją.
-Co?- stałam i patrzyłam w głąb torby- To są jakieś żarty, prawda? Jak mogła zapomnieć o jedzeniu dla własnego dziecka…
Zajrzałam do lodówki. Pustka.
No tak, dzisiaj miałam zrobić zakupy- pomyślałam i palnęłam się w czoło. Zadzwonił mój telefon.
-Halo?
-Witaj Elenko, jak tam z Tobby’m? Nie płacze?
-Nie, jest grzeczny. Stało się coś?
-Nie, po prostu zapomniałam ci powiedzieć, że na tarasie zostawiliśmy spacerówkę Tobby’ego.
-Och, to super. Właśnie Care…
-Co jest? Coś nie tak?!
-Zapomniałaś spakować jego jedzenia- parsknęłam śmiechem- Jest wszystko, ubranka, pieluchy, chusteczki, zabawki, ale jedzenia brak.
-Boże! Przepraszam cię Elenko, przepraszam!
-Spokojnie, coś wymyślę. I tak miałam dziś zrobić zakupy, więc kupię tę zupki, tak?
-Tak, on je zupki, nawet sama możesz ugotować jakąś zupę, owoce, warzywa, chleb, bułki. On uwielbia jeść- zaśmiała się.
-Okej, to damy sobie radę.
-Na pewno? Pamiętaj, jakby coś się działo, to dzwoń.
-Na pewno. Tak, tak, pamiętam.
-No dobrze… To do usłyszenia. Papa!
-Paa!- rozłączyłam się- Okej, więc albo idziemy do sklepu albo oboje głodujemy?- mały popatrzył się na mnie, po czym się zaśmiał- Tak, je też wybieram sklep- również się zaśmiałam i wzięłam go na ręce.
Ruszyłam w stronę drzwi. Posadziłam małego na podłodze i szybko wprowadziłam wózek do domu. Oczywiście zanim to zrobiłam poobijałam się o wszystko co było możliwe.
Wzięłam powrotem chłopca na ręce.
-Masz ochotę na wyprawę do sklepu? Ja też nie, ale chyba nie chcemy się głodzić, nie? Dobra, ciocia zostawiła nam pieniążki- odsunęłam je od dziecka.
Ktoś zadzwonił dzwonkiem.
-A kto to przyszedł?- powiedziałam do chłopczyka. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je szeroko.
-Więc, mam film, piwo, zamówimy pizz… A co TO jest?
-Hej, całkiem niezłe powitanie, dzięki- blondyn zaczął się śmiać i wyciągać ręce w stronę chłopaka- Chyba cię polubił- zaśmiałam się.
-Nie mówiłaś, że masz dziecko- skrzywił się.
-Kastiel!- walnęłam go w ramię.
-Aaaaa, czyli to nie twoje?- zaśmiał się.
-Nie, nie mam dziecka i nie jestem w ciąży…
-A chciałabyś?- zapytał nadal się uśmiechając.
-Idiota! Czego chcesz?- fuknęłam.
-Na początku? Chciałbym, żebyś mnie wpuściła.
-A magiczne słowo?
-Abrakadabra?- zapytał z nadzieją w głosie.
-Wchodź- wpuściłam go do środka.
-Okej, więc mamy do wyboru komedię, horror, horror, komedię, jakiś badziewny dramat, melodramat, komedię romantyczną, horror, horror i jeszcze horror. Na co masz ochotę?- podniósł wzrok na mnie?
-Na nic?- wskazałam na dziecko.
-No co? Chyba nie wybierzesz tego- wskazał na małego- zamiast tego- wskazał na siebie, uśmiechając się szeroko.
-Czekaj, niech się zastanowię… Wybieram jego- spojrzałam na chłopczyka, który się zaśmiał i zaczął ciągnąć mnie za włosy.
-HAHAHA, jesteś pewna, że wybierasz jego? Jak on się w ogóle nazywa?
-Tobby- odsunęłam głowę od jego rąk- Chociaż… Możesz zostać, pomożesz nam.
-C-co?!- zakrztusił się powietrzem.
-Nie rób takich oczu! On już polubił wujka Kastiela.
-Ty tak na poważnie?
-A dlaczego nie?
-A co z tego będę miał?
-Satysfakcję, że nam pomożesz?- wyszczerzyłam się.
-Dorzuć coś jeszcze.
-Obejrzę z tobą jeden- popatrzył na mnie z litością- no dobra, dwa filmy.
-Okej, co to w ogóle za dziecko?
-Sąsiadki, Caroline.
-Aaa, ta. I na ile to coś tu zostaje?
-Do niedzieli wieczora, a co?
-No wiesz- zaśmiał się uwodzicielsko- Kazałaś mi pomóc, nie?- przytaknęłam- Czyli na noc też zostaję!- zaśmiał się i rzucił na kanapę.
-C-co?! Na noc możesz wracać do siebie!
-Mogę, ale nie muszę.
-Śpisz w wannie- burknęłam siadając koło niego.
-A ty razem ze mną?- zapytał unosząc jedną brew.
-Mieszasz sny z rzeczywistością. A teraz masz zadanie- uśmiechnęłam się.
-Jakie?- przybliżył się do mnie.
-Pójść na zakupy- zaśmiałam się w niebo głosy widząc jego minę. Tobby mi zawtórował.
-Chyba sobie żartujesz…
-Dlaczego miałabym żartować?
-Co mam kupić?
-Kupisz jakieś owoce, warzywa, coś do picia, jakieś chrupki kukurydziane, kup mi jakieś słodycze… Acha! No i zupki w słoiczku. Tak z sześć- parsknęłam śmiechem.
-Nie ma mowy- uciął.
-Tak? To dowidzenia- uśmiechnęłam się.
-Nienawidzę cię- jęknął.
-Masz tu pieniądze- wręczyłam mu gotówkę- I przychodź jak najszybciej- wyszczerzyłam się.
Kastiel wyszedł, a ja włączyłam Tobby’emu jakieś bajki. Sama zaczęłam wypakowywać rzeczy z torby i układać je na półce. Gdy skończyłam, usiadłam koło chłopca i razem z nim oglądałam bajkę. Po około dwudziestu minutach wrócił Kastiel.
-Co kupiłeś?
-Produkty spożywcze- warknął.
-Co masz takie świetny humor?
-Spojrzenia i komentarze tych starych bab, kiedy biorę te cholerne zupki dla tego bachora!- wrzasnął.
-Zamknij się! Jak masz zamiar się tak wydzierać, to wynocha na dwór. Tam możesz się drzeć do woli.
-Sory…
-Swoją drogą… To musiało naprawdę zabawnie wyglądać- parsknęłam śmiechem.
-Taaaaak, do tego jak gadają, że jakiś młody tatuś.
-Żartujesz…- powiedziałam poważnie, po czym mało co nie popłakałam się ze śmiechu.
-Tak, tak, śmiej się, a  pożałujesz.
-Mhmmm… No dobra- udałam, że wcieram łzę z oka- Co kupiłeś?
-Brokuła, marchewki, pomidory, ogórki, jabłka, banany, mandarynki, te cholerne zupki, chrupki, chipsy, popcorn, czekolady, piwo, soki, chleb i bułki.
-Łooooł! Piwo?
-No tak. Piwo.
-Mamy dziecko.
-My mamy?
-Dobrze wiesz o czym mówię- fuknęłam.
-Tylko się z tobą droczę. Właśnie… A co ze szkołą?
-Nie idę- odparłam, wypakowując rzeczy z torby.
-Wagary?
-Obowiązki domowe- zaśmiał się- Ty nie wiesz co to takiego nie?
-Jak to nie? A myślisz, że czemu tak często mnie nie ma?
-No wiesz, po tym co widziałam u ciebie w domu… Stwierdzam, że nie wiesz.
-Mam psa. To też tak jakby mieć dziecko- udał urażenie.
-Nie rozśmieszaj mnie! Dziecko, a pies to różnica.
-Jednym i drugim musisz się zajmować- powiedział podchodząc do mnie.
-Co robisz?- spytałam, gdy przegniótł mnie do szafki swoim ciałem.
-Stoję.
-I?
-I się opiekuję.
-Kim?
-Tobą- pocałował mnie delikatnie- Mogę się opiekować tobą całe życie- pocałował mnie po raz kolejny.
-Może- wyrwałam się z jego objęć- zamiast mnie, teraz zajmij się Tobby’m.
-To dziecko we wszystkim przeszkadza- jęknął.
-Zmienisz zdanie, jak będziesz miał swoje.
-Nie będę miał.
-Dlaczego?
-Bo nie chcę. Dzieci to same problemy.
-Też byłeś dzieckiem- palnęłam i od razu pożałowałam swoich słów- Nie, nie chodziło mi o to. Chodziło mi raczej, że i ty i ja i wszyscy…
-Dobra, czaję.
-Naprawdę przepraszam. Właściwie… To… Możesz podać mi jedną zupkę?- powiedziałam cicho i odwróciłam się do niego plecami.
-Masz- podał mi.
Ugrzałam zupkę i zaczęłam karmić Tobby’ego. Niestety po kilku łyżeczkach nie chciał jeść.
-Cholera, mógłbyś mi pomóc, a nie tylko stoisz i się gapisz- sapnęłam.
-Ja się świetnie bawię oglądając to widowisko!
-HAHA, jak mi zaraz nie pomożesz, to pożałujesz.
-Już się boję- ponownie się zaśmiał.
Wreszcie po wielu moich prośbach pomógł mi w karmieniu dziecka. Gdy zjadł, usnął momentalnie. Położyliśmy go na drugim końcu łóżka.
-To co? Oglądamy jakiś film?- zaproponował.
-Chętnie. Ty włącz, a ja idę po coś do jedzenia.
Wzięłam z kuchni trzy paczki chipsów, dwie paki popcornu i trzy soki.
-Kupiłem aż tyle?
-Nie, zapomniałam, że mam jeszcze „awaryjną szufladę”- zaśmiałam się.
-A gdzie moje piwo?
-O nie mój drogi, nie będziesz pił jak jest tutaj dziecko.
-A jak go tutaj nie będzie?- zaśmiał się psychopatycznie.
-Nawet o tym nie myśl.
-No dobra, dobra. Jak chcesz film?
-Mam ochotę na jakiś dramat romantyczny. Mówiłeś, że masz jakiś nie?
-Robisz mi to na złość?
-Nie, po prostu nie chcę obudzić Tobby’ego.
Kastiel włączył film, ja pootwierałam wszystko, zabierając przy tym całą jedną paczkę popcornu dla siebie.
-A ja to co?- oburzył się.
-Masz drugą… Chociaż nie, ja ubóstwiam popcorn!
-Wiesz, że to nie fair? Ale dobra, masz popcorn, a ja mam chipsy.
-Ej! Ale ja mam tylko dwie paczki, a ty aż trzy!
-Trudno…- wsadził jednego chipsa do buzi.
-No dobra, możesz- burknęłam i oparłam się o jego prawe ramię.
-Co robisz?- zapytał z uśmiechem.
-Nic. Oglądam film i opieram się o ciebie.
Chłopak zaśmiał się pod nosem i objął mnie ramieniem, tak, że teraz moja głowa spoczywała na jego klatce piersiowej.

czwartek, 21 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ X

Szykuj się Kastiel, będziesz miał swoją imprezę z małym dzieckiem- pomyślałam, uśmiechając się pod nosem.
Dochodziła godzina dwudziesta. Pomimo przespanej polowy dnia zrobiłam się bardzo zmęczona. Przeprosiłam Care i Agathę i poszłam do swojego pokoju. Włączyłam muzykę i zaczęłam zbierać rzeczy porozrzucane po pokoju. Sprawdziłam, czy aby na pewno na jutro nie ma żadnej pracy domowej. Jak na złość zadana jest matematyka. kto by się spodziewał? Nie mam nic do tego przedmiotu, o tyle, o ile nie jest on za często. Zrobiłam zadania w niecałe dwadzieścia minut. Spakowałam się i padłam zmęczona na łóżko.
Wstałam i spojrzałam na telefon. Zegar wskazywał godzinę 23.45.
-Świetnie, po prostu świetnie. Położyłam się na chwile, a jak wstaje, jest już za piętnaście północ? Dlatego właśnie nienawidzę drzemek- sapnęłam do siebie i zwlokłam się z łóżka.
Ale chwila, moment... Rzuciłam się na łóżko w celu chwycenia telefonu. Jak to ja, złapałam telefon, ale zaraz po tym spadłam na ziemie, robiąc przy tym nie mało hałasu. Szybko się pozbierałam i spojrzałam w telefon. 6 nieodebranych połączeń, 3 nieodebrane wiadomości.
  -Nieznany numer... Pedofil?- pomyślałam, ale zaraz opuściła mnie ta myśl.
Hm, jeśli się okaże, ze to jakiś przystojniak? W najgorszym wypadku jest to ciocia albo rodzice... Ale, skoro to nieznany numer… W każdym razie warto spróbować.
Odczytałam wiadomości. Pierwsza brzmiała: "Hej Eleno, musimy porozmawiać.". Druga była bardzo podobna, natomiast trzecia trochę zbiła mnie z tropu: "Wiem, ze mnie nienawidzisz, ale naprawdę muszę z Tobą porozmawiać. Proszę odbierz..."
Okej, okej. Czyli to ktoś kogo znam... Nataniel! No tak, pewnie nie czuje się najlepiej, po tym jak mi nakłamał. Wcale mnie to nie dziwi. Może jednak nie powinnam z nim gadać? Nie teraz.
Mimo to, odpisałam: "Spokojnie, wiem, ze pewnie nie jest Ci z tym najlepiej, ale nie ma sprawy. Mimo tego, że bardzo mnie to zabolało, to jednak Ci wybaczam. Sorki, ale nie mogę rozmawiać. Możemy popisać jeśli chcesz."
-Jednak ci wybaczam?- przeczytałam na głos, to co wysłałam- Boże Elena, jesteś kretynka.
Nie czekając na odpowiedź udałam się do łazienki. Wzięłam gorący prysznic, przebrałam się i wróciłam do pokoju. Kolejna wiadomość: "Wydaje mi sie, ze to nie jest rozmowa na telefon. Możemy się spotkać?"
"Em, pewnie. Ale chyba nie teraz?"
"Nie. Pasuje Ci jutro? Jak skończysz lekcje, o 16 w parku?"
"16? Nie może być 14.30? I właściwie dlaczego w parku?"
"Nie będzie tam nieproszonych gości. Chciałbym porozmawiać z Tobą na osobności. Pasuje mi każda godzina."
"Okej, wiec spotkamy się o 14.30 w parku."
"Będę czekał. Słodkich snów :*"
-Słodkich co?- zdziwiłam się na tę wiadomość- Nataniel chyba stał się bardziej odważny- skrzywiłam się.
Wyłączyłam muzykę, zgasiłam światło i wgramoliłam się do łóżka. Momentalnie odpłynęłam.
Stukot obcasów, jakieś huknięcia, puknięcia, stuknięcia… Spojrzałam na zegarek na ścianie. 6.25.
-Dzięki ciociu!- jęknęłam.
Wstałam i wzięłam szybki, orzeźwiający prysznic. Owinęłam się ręcznikiem. Otworzyłam szafę i usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Czym prędzej, odziana w skąpy materiał, pobiegłam na dół.
-Co się dzie…- stanęłam jak wryta.
Zobaczyłam w kuchni Nicka bez koszulki. Popatrzył na mnie. Ja popatrzyłam na niego. Nie powiem, jest ideałem mężczyzny. Opalony, umięśniony i zadbany Włoch.
Jego dwudniowy zarost dodaje mu męskości- pomyślałam.
Nie! Jeny! Ja tu stoję w samym ręczniku, który mi się zaraz zsunie!
-Prze-prze-przepraszam- wydukałam.
-Nie, to ja przepraszam. Po prostu talerz wypadł mi z rąk…
-Okej, to ja może…- wskazałam palcem na górę.
-Pewnie… Idź.
Powoli ruszyłam z powrotem na górę Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, ręcznik spadł na ziemię.
-Cholera!- syknęłam i szybko go podniosłam.
W ekspresowym tempie założyłam ciemnojeansowe spodenki i czerwoną koszulkę. Zeszłam na dół na śniadanie. Tym razem w kuchni zastałam ciocię.
-Hej- powiedziałam krótko.
-Cześć skarbeńku, jak się spało?
-Spało? Całkiem dobrze, jedynie pobudka była nie taka jakiej oczekiwałam- skrzywiłam się i usiadłam na krześle- A gdzie Nick?
-Poszedł do sklepu po bułki- wyszczerzyła zęby- Jest taki kochany! Nie mogę się doczekać, aż pojedziemy do niego! Będziemy wreszcie sami i będziemy mogli…
-RODZICE!- przerwałam jej- Będą jego rodzice Agatho… Nie sądzę, żebyście mogli… No wiesz- skrzywiłam się po raz kolejny.
-No dobra, dobra. Ale jak pojedziemy do Włoch…
-Do Włoch?!
-Rzecz jasne, że nie teraz. Ale kiedyś… W niedalekiej przyszłości- rozmarzyła się.
-Dobra, dobra. Chyba nawdychała się jakichś oparów.
-Wiesz co! Nie chciałabyś polecieć do Włoch? A no tak, już byłaś. Ale wiesz, to Chicago trochę mi się przejadło…
-No chciałabym, bo jest tam pięknie. Ale zaraz, zaraz… Jak to ci się przejadło? Nie masz zamiaru chyba tam zamieszkać, prawda?!
-No nie wiem… Wiesz, jeśli ja z Nickiem weźmiemy ślub…
-A co ze mną?!
-Spokojnie kochanie, teraz jedziemy tylko do Miami, do rodziców Nicka. Nie pobraliśmy się jeszcze i nie wyjeżdżamy. A nawet jeśli mielibyśmy wyjeżdżać, to nie podjęlibyśmy tej decyzji, nie uwzględniając ciebie- pocałowała mnie w czoło. Trochę mnie to uspokoiło.
-Ale właściwie dlaczego rodzice Nicka nie mieszkają we Włoszech, tylko w Miami?
-Zapewne potrzebowali jakiejś odskoczni. Wiesz, inny klimat, inni ludzi. Pewnie musieli odpocząć. Chcesz może kakao?
-Możliwe…- powiedziałam w zamyśleniu.
-Eleno?
-…
-Eleno?
-Słucham?
-Pytałam się, czy chcesz kakao. O czym tak myślisz?
-Tak, poproszę. Tak się zastanawiam… Jeśli weźmiecie ślub, to raczej przeprowadzicie się… przeprowadzimy się do Włoch. A jeśli moi rodzice szybciej wrócą, to znów wrócę do Nowego Jorku… Więc tak, czy siak- wzięłam głęboki oddech- Nie zostanę tu.
-Już ci mówiłam kochanie, że nie podejmiemy decyzji bez ciebie. A jeśli Jenna i Will wrócą szybciej… To będziesz mogła tu zostać tyle ile chcesz!
-Naprawdę?
-Naprawdę- uśmiechnęła się- Nick!
Myśli o kolejnej przeprowadzce rozwiały się z prędkością światła, a na ich miejsce wskoczył wspomnienia z dzisiejszego poranka. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam szatyna. Miał tak samo zmieszaną minę jak ja. Znów atmosfera stałą się dziwna. Przeszedł koło mnie, nie tracąc ze mną kontaktu wzrokowego. Chrząknęłam, a on wręczył Agathcie papierową torbę.
-Proszę kochanie, jeszcze ciepłe- dał jej całusa w polik.
-Mmmmm, cieplutkie!- położyła torbę na blacie i odwróciła się po masło.
Daliśmy sobie do zrozumienia z Nickiem, że wszystko gra, żeby zapomnieć o tym co było rano W końcu to nic takiego.
Jadłam, a raczej maltretowałam moją bułkę, popijając ją kakao i przysłuchiwałam się co jakiś czas rozmowie o podróży. Spojrzałam na zegarek, 7.30. Odłożyłam na talerz moją nieskończoną bułkę.
-Ja będę się chyba zbierać- wstałam z krzesła.
Ubrałam czerwone, krótkie trampki. Wstąpiłam jeszcze raz do kuchni, aby się pożegnać.
-No, więc pieniądze zostawię na blacie, będę dzwonić codziennie…- ciocia nawijała już chyba dziesięć minut.
-Dobrze Agatho. Wszystko pojęłam- przytuliłam się do niej. Uściskałam jeszcze Nicka- I bawcie się dobrze!- krzyknęłam i wyszłam.
Szłam wolno po chodniku, rozmyślając o wszystkim. Nagle zabrzmiał dzwonek mojego telefonu.
-Halo?
-Hej córuś! Mam dla ciebie dobrą nowiną.
-Hej mamuś. Co to za nowina?- spytałam, kopiąc przy tym kamyk.
-Wracamy!
-CO?!- stanęłam- Ale jak to wracacie?!
-No, jeszcze nie teraz, ale na wakacje chyba uda nam się wrócić. Nie cieszysz się?- spytała smutno.
-Pewnie, że cieszę… Ale, nie będziemy musieli wracać do Nowego Jorku?
-No coś ty! Jeśli Agatha się zgodzi, to zamieszkamy u niej ten miesiąc lub dwa.
-To cudownie!- ulżyło mi.
-O nie, znowu wołają- jęknęła- No dobrze, niedługo znowu zadzwonię. Paaa!- cmoknęła i się rozłączyła.
Po około piętnastu minutach spaceru doszłam pod bramy szkoły. Wchodząc na dziedziniec, usłyszałam za sobą swoje imię. Odwróciłam się.
-Hej Eleno… Przepraszam- zaczął.
-Nataniel? Cześć, spokojnie, już ci napisałam, że ci wybaczyłam.
-Napisałaś? Ale gdzie?
-Noo sms. Napisałeś do mnie, tak?
-Nie… Ja nawet nie mam twojego numeru…
-Czyli to nie byłeś ty?!
-No nie, nie pisałem do ciebie!
-Jeśli to są twoje kolejne żarty, to daruj sobie!- wrzasnęłam.
-Nie! Przysięgam! Dlaczego miałbym żartować?
-Bo żartowałeś sobie, mówiąc źle o Kastielu- ucięłam.
-Bo się o ciebie martwię Eleno… On nie jest… Zasługujesz na kogoś lepszego.
-Dobra, dobra. Nie będziesz mi wybierał znajomych, okej? Ale to mnie teraz nie interesuje. Znasz może ten numer?
-632896732… Nie, przykro mi.
-Kurcze, no dobra. Dzięki- rzuciłam niedbale i poszłam do szkoły.
Po ósmej, Rozalia dawno powinna tu być- pomyślałam.
-Hej Eleno!
-Cześć Violu- przywitałam się- Znasz może ten numer?
-632896732? Niestety, a kto to?
-No właśnie nie wiem… Myślałam, że to Nataniel.
-Cześć dziewczyny!
-Hej Roza, znasz może ten numer?
-632896732… Tak! A nie, jest 6732? Nie 6723?- zaprzeczyłam- No to nie, sorki. A kto to?
-Nie wiem! Sęk w tym, że nie wiem…
-Dzwonił do ciebie?- spytała fioletowłosa.
-Tak- pokazałam dziewczynom sms’y.
-I co? Chcesz się z nim spotkać?
-No nie wiem. Wiecie, gość, którego nie znam…
-Nooo, teoretycznie to go znasz.
-Teoretycznie, teoretycznie. A co mnie teoretycznie, ja chcę praktycznie! Co jeśli to jakiś pedofil?- zaśmiałyśmy się.
-Bez przesady. Pójdziemy z tobą.
-No co ty Rozalio. Widziałaś co napisał. Chce, żeby byli sami.
-Mi tam pasuje, żebyście ze mną poszły!
-Nie. Możemy się kręcić gdzieś koło parku jeśli chcesz- uśmiechnęła się.
-Violetto… Dziękuję ci- położyłam rękę na jej ramieniu.
Porozmawiałyśmy jeszcze trochę o babskich sprawach, zanim doszedł do nas Lysander.
-Eleno, Kastiel cię szukał. Mówi, że musi z tobą porozmawiać- wymieniłyśmy z dziewczynami porozumiewawcze spojrzenia.
-Znasz może jego numer na pamięć?- palnęłam.
-Nie. Dlaczego pytasz?
-A, nieważne. Gdzie jest?
-Był na dziedzińcu, ale teraz…
-Dzięki!- wbiegłam ze szkoły.
Rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie nie ujrzałam czerwonej czupryny.
-Bu!- ktoś krzyknął za moimi plecami. Wystraszona, odwróciłam się, machnąwszy ręką. No tak, ktoś kto próbował mnie wystraszyć, teraz trzyma się za obolałą szczękę.
-Dzięki,  miłe powitanie. Lubię kontakt z twarzą, ale niekoniecznie ręką, wiesz?
-Sorki, podobno mnie szukałeś?
-Ta, chciałem ci tylko powiedzieć, że wpadnę po osiemnastej.
-Dziś?
-Dziś.
-W czwartek?
-Tak. Dziś. W czwartek.
-Będziesz się WSPANIALE bawił…- zaśmiałam się.
-No ja myślę- puścił oczko i odszedł nadal trzymając się na szczękę.
-…wśród pieluch- powiedziałam do siebie.
Wróciłam do grupki przyjaciół. Porozmawialiśmy jeszcze, po czym weszliśmy do klasy. Nie interesowałam się żadną lekcją. Siedziałam w ostatniej ławce i cały czas głowiłam się, kto to może być.
Skończyła się ostatnia lekcja. Godzina 14. Rany, mam pół godziny do spotkania z nieznajomym, którego niby znam… Trochę to podejrzane…
-Panno Moore!- zawołał mnie nauczyciel. No tak, już dawno po dzwonku, a ja dalej siedzę w ławce.
-Przepraszam- wrzuciłam wszystkie rzeczy do torby i wybiegłam na dziedziniec.
Dziewczyny już na mnie czekały. Ustaliłyśmy, że w połowie drogi, one skręcą w boczną uliczkę, prowadzącą na bazar, a ja pójdę do parku. Po jakichś dziesięciu minutach, one będą obserwować mnie i mojego towarzysza koło bramy wejściowej.
Tak jak ustaliłyśmy, tak zrobiłyśmy. Dziewczyny skręciły, a ja weszłam do parku.
No to kaplica- pomyślałam, gdy przekroczyłam bramę- Już nie ma odwrotu.
Spojrzałam w telefon. Zegar wskazywał 14.28. Obok widniała jedna nieodebrana wiadomość: „Będę przy fontannie.”
Świetnie. Ruszyłam w stronę fontanny. Zobaczyłam tam jakiegoś chłopaka stojącego tyłem. Ta bluza… Coś mi to mówi. Szara bluza z kapturem, brązowe włosy… Końcówka numeru… 6732… Nie, to nie może być on… To niemożliwe!