czwartek, 28 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ XI

Nie, to nie może być on… To niemożliwe!
Stałam około dziesięciu metrów od niego. Zadzwonił do mnie. Mój dzwonek zabrzmiał. Wtedy chłopak się odwrócił. Zamarłam po raz wtóry.
-Elena?- zapytał machając telefonem. Skinęłam głową, nie mogąc wydusić z siebie ani jednego słowa- Hej!- uśmiechnął się i szybkim krokiem do mnie podszedł.
Dziesięć metrów ode mnie, pięć metrów ode mnie, dwa metry, pół metra. Stał teraz przede mną wyższy o głowę. Spojrzałam w jego czekoladowe oczy. Wszystkie wspomnienia powróciły. Powróciły chwile, które spędzaliśmy razem, nasze pocałunki, zabawy, a nawet kłótnie. Powrócił również najgorszy moment w moim życiu.
-Pójdziemy się przejść?- spytał.
-Po co tu przyjechałeś?- zapytałam cicho. Chłopak nic nie odpowiedział- Po cholerę tu przyjechałeś?!- powtórzyłam krzycząc.
-Chciałem cię zobaczyć.
-A może ja nie miałam na to ochoty?!
-Chcę ci wszystko wytłumaczyć!
-Co chcesz tłumaczyć? To jak zostawiłeś mnie niespełna trzy miesiące temu?! To w jaki sposób to zrobiłeś?! Cholera, Ethan! Przypominasz sobie o mnie dopiero teraz, przyjeżdżasz i myślisz, że wszystko będzie dobrze?! Otóż nie, grubo się mylisz! Nic już nie będzie jak dawniej! Zraniłeś mnie, rozumiesz to?!
-Proszę cię, nie krzycz tak! Ludzie patrzą- dodał łagodnie. Nienawidzę, gdy tak robił. Zawsze sprawiał, ze miałam do niego słabość. Ale nie tym razem!
-Nie uciszaj mnie. Zachowałeś sie jak skończony dupek- warknęłam.
-Wiem, potraktowałem cię jak... Źle cię potraktowałem, dlatego muszę ci to wszystko wytłumaczyć. Muszę...
-Ale tu nie ma nic do tłumaczenia. To co sie stało, już się nie odstanie- skrzywiłam się i odwróciłam z zamiarem powrotu do domu.
-Ale ja cie nadal kocham!- krzyknął.
Stanęłam zszokowana. Podszedł do mnie i położył rękę na moim ramieniu mówiąc- Nadal cie kocham Eleno... Nie mogę przestać o tobie myśleć...
W mojej głowie kłębiło się tysiące myśli. Co jeśli kłamie? Lub co gorsza... Co jeśli mówi prawdę?
-Proszę cię... Możemy porozmawiać?- odwróciłam się do niego twarzą.
-Pewnie- powiedziałam z bladym uśmiechem na twarzy.
Szliśmy w ciszy. Narastającej, stresującej ciszy. Doszliśmy do jednej z ławek.
-Chcesz usiąść?- zapytał, a ja skinęłam głowa- No więc... Nie wiem jak zacząć.
-Może od początku?- podsunęłam.
-No tak... Przepraszam. Przepraszam cie. Ale gdy powiedziałaś... Gdy powiedziałaś mi, że wyjeżdżasz... Nie mogłem znieść myśli, że będziesz daleko ode mnie, rozumiesz? Świadomość, że nie będzie cie tu, przy mnie, doprowadzała mnie do szaleństwa. Nie potrafiłem- jęknął- Po prostu nie. Wiem, jestem tchórzem i skończonym dupkiem. Ale proszę cię, wybacz mi... I... Myślisz, że może nam się znowu udać?- jego ostatnie zdanie zbiło mnie z tropu.
-Czy ty właśnie prosisz mnie o chodzenie?
-N-no tak.
-Czy ty siebie słyszysz człowieku?!- krzyknęłam wstając z ławki- Czy ty do cholery wiesz przez co ja przeszłam przez te trzy miesiące?! To jak ja się czuje, to już cie nie obchodziło! Miałeś to w dupie! Nie! A może ja mam kogoś? Kogoś kto mnie kocha... Kogoś kto cały czas jest przy mnie... Kogoś kto mnie nie rani- mówiąc te słowa, cały czas miałam przed oczyma obraz Kastiela.
-A masz kogoś?- spytał głosem pełnym smutku.
Nie odpowiedziałam. Chłopak wstał i mocno mnie przytulił. Zdziwiło mnie to bardzo.
Poczułam się jak kiedyś, kochana przez niego, taka bezpieczna w jego ramionach, poczułam się coś warta. W jednej chwili przypomniało mi się jak mnie potraktował. Odskoczyłam od niego jak poparzona ze łzami w oczach.
-Nie zbliżaj się do mnie więcej!- powiedziałam łamiącym się głosem i wybiegłam z parku. Usłyszałam za sobą tylko: "Nie odpuszczę!".
Nie czekając na dziewczyny, pognałam prosto do domu.


Zamknęłam drzwi i stojąc na środku korytarza, wrzasnęłam. Po dłuższej chwili wrzasków, udałam się do łazienki i ochlapałam swoją twarz lodowatą wodą. Powlekłam się do salon i zmęczona opadłam na poduszki. Leżałam i analizowałam całą tę sytuację, która miała niedawno miejsce. Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek do drzwi.
Tobby- pomyślałam i zerwałam się z miejsca.
-Witaj kochana!- przywitała się blondynka z jakimś szkrabem na rękach.
-Tobby?- spytałam, wpuszczając ich do środka i uśmiechając się do malca.
-Tak, tak- pogłaskała chłopczyka po włosach- Mogłabyś?- podała mi go- Tak więc, tutaj masz jego ubranka, pieluchy, zupki, chusteczki i tak dalej- położyła torbę na ziemi- Ach, zabawki też tam są Przepraszam, ale bardzo się z mężem spieszymy, więc proszę- dała mi kartkę- masz tutaj wszystko rozpisane, w razie potrzeb jest tu mój numer. Dzwoń zawsze kiedy będzie potrzeba! My wracamy w niedzielę wieczorem. Okej… Na pewno sobie poradzisz?
-Tak, na sto procent- uśmiechnęłam się.
-No dobrze… No to papa- ucałowała syna, pomachała i wyszła.
-Okej Tobby- zwróciłam się do dziecka, które teraz bawiło się moimi włosami- Teraz zajmie się tobą ciocia Elena- połaskotałam go po brzuchu.
Wzięłam torby z podłogi i zaniosłam je do salonu. Usiadłam na kanapie. Posadziłam malca na kolana i wzięłam listę do ręki.
-Okej, okej, co my tu…- przeczytałam całą listę dwa razy- No to co? Jemy?
Wstałam i wzięłam niebieskookiego blondyna na ręce. Chwyciłam torbę i poszłam do kuchni. Usadowiłam małego na dużym blacie, a torbę na stole. Otworzyłam ją.
-Co?- stałam i patrzyłam w głąb torby- To są jakieś żarty, prawda? Jak mogła zapomnieć o jedzeniu dla własnego dziecka…
Zajrzałam do lodówki. Pustka.
No tak, dzisiaj miałam zrobić zakupy- pomyślałam i palnęłam się w czoło. Zadzwonił mój telefon.
-Halo?
-Witaj Elenko, jak tam z Tobby’m? Nie płacze?
-Nie, jest grzeczny. Stało się coś?
-Nie, po prostu zapomniałam ci powiedzieć, że na tarasie zostawiliśmy spacerówkę Tobby’ego.
-Och, to super. Właśnie Care…
-Co jest? Coś nie tak?!
-Zapomniałaś spakować jego jedzenia- parsknęłam śmiechem- Jest wszystko, ubranka, pieluchy, chusteczki, zabawki, ale jedzenia brak.
-Boże! Przepraszam cię Elenko, przepraszam!
-Spokojnie, coś wymyślę. I tak miałam dziś zrobić zakupy, więc kupię tę zupki, tak?
-Tak, on je zupki, nawet sama możesz ugotować jakąś zupę, owoce, warzywa, chleb, bułki. On uwielbia jeść- zaśmiała się.
-Okej, to damy sobie radę.
-Na pewno? Pamiętaj, jakby coś się działo, to dzwoń.
-Na pewno. Tak, tak, pamiętam.
-No dobrze… To do usłyszenia. Papa!
-Paa!- rozłączyłam się- Okej, więc albo idziemy do sklepu albo oboje głodujemy?- mały popatrzył się na mnie, po czym się zaśmiał- Tak, je też wybieram sklep- również się zaśmiałam i wzięłam go na ręce.
Ruszyłam w stronę drzwi. Posadziłam małego na podłodze i szybko wprowadziłam wózek do domu. Oczywiście zanim to zrobiłam poobijałam się o wszystko co było możliwe.
Wzięłam powrotem chłopca na ręce.
-Masz ochotę na wyprawę do sklepu? Ja też nie, ale chyba nie chcemy się głodzić, nie? Dobra, ciocia zostawiła nam pieniążki- odsunęłam je od dziecka.
Ktoś zadzwonił dzwonkiem.
-A kto to przyszedł?- powiedziałam do chłopczyka. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je szeroko.
-Więc, mam film, piwo, zamówimy pizz… A co TO jest?
-Hej, całkiem niezłe powitanie, dzięki- blondyn zaczął się śmiać i wyciągać ręce w stronę chłopaka- Chyba cię polubił- zaśmiałam się.
-Nie mówiłaś, że masz dziecko- skrzywił się.
-Kastiel!- walnęłam go w ramię.
-Aaaaa, czyli to nie twoje?- zaśmiał się.
-Nie, nie mam dziecka i nie jestem w ciąży…
-A chciałabyś?- zapytał nadal się uśmiechając.
-Idiota! Czego chcesz?- fuknęłam.
-Na początku? Chciałbym, żebyś mnie wpuściła.
-A magiczne słowo?
-Abrakadabra?- zapytał z nadzieją w głosie.
-Wchodź- wpuściłam go do środka.
-Okej, więc mamy do wyboru komedię, horror, horror, komedię, jakiś badziewny dramat, melodramat, komedię romantyczną, horror, horror i jeszcze horror. Na co masz ochotę?- podniósł wzrok na mnie?
-Na nic?- wskazałam na dziecko.
-No co? Chyba nie wybierzesz tego- wskazał na małego- zamiast tego- wskazał na siebie, uśmiechając się szeroko.
-Czekaj, niech się zastanowię… Wybieram jego- spojrzałam na chłopczyka, który się zaśmiał i zaczął ciągnąć mnie za włosy.
-HAHAHA, jesteś pewna, że wybierasz jego? Jak on się w ogóle nazywa?
-Tobby- odsunęłam głowę od jego rąk- Chociaż… Możesz zostać, pomożesz nam.
-C-co?!- zakrztusił się powietrzem.
-Nie rób takich oczu! On już polubił wujka Kastiela.
-Ty tak na poważnie?
-A dlaczego nie?
-A co z tego będę miał?
-Satysfakcję, że nam pomożesz?- wyszczerzyłam się.
-Dorzuć coś jeszcze.
-Obejrzę z tobą jeden- popatrzył na mnie z litością- no dobra, dwa filmy.
-Okej, co to w ogóle za dziecko?
-Sąsiadki, Caroline.
-Aaa, ta. I na ile to coś tu zostaje?
-Do niedzieli wieczora, a co?
-No wiesz- zaśmiał się uwodzicielsko- Kazałaś mi pomóc, nie?- przytaknęłam- Czyli na noc też zostaję!- zaśmiał się i rzucił na kanapę.
-C-co?! Na noc możesz wracać do siebie!
-Mogę, ale nie muszę.
-Śpisz w wannie- burknęłam siadając koło niego.
-A ty razem ze mną?- zapytał unosząc jedną brew.
-Mieszasz sny z rzeczywistością. A teraz masz zadanie- uśmiechnęłam się.
-Jakie?- przybliżył się do mnie.
-Pójść na zakupy- zaśmiałam się w niebo głosy widząc jego minę. Tobby mi zawtórował.
-Chyba sobie żartujesz…
-Dlaczego miałabym żartować?
-Co mam kupić?
-Kupisz jakieś owoce, warzywa, coś do picia, jakieś chrupki kukurydziane, kup mi jakieś słodycze… Acha! No i zupki w słoiczku. Tak z sześć- parsknęłam śmiechem.
-Nie ma mowy- uciął.
-Tak? To dowidzenia- uśmiechnęłam się.
-Nienawidzę cię- jęknął.
-Masz tu pieniądze- wręczyłam mu gotówkę- I przychodź jak najszybciej- wyszczerzyłam się.
Kastiel wyszedł, a ja włączyłam Tobby’emu jakieś bajki. Sama zaczęłam wypakowywać rzeczy z torby i układać je na półce. Gdy skończyłam, usiadłam koło chłopca i razem z nim oglądałam bajkę. Po około dwudziestu minutach wrócił Kastiel.
-Co kupiłeś?
-Produkty spożywcze- warknął.
-Co masz takie świetny humor?
-Spojrzenia i komentarze tych starych bab, kiedy biorę te cholerne zupki dla tego bachora!- wrzasnął.
-Zamknij się! Jak masz zamiar się tak wydzierać, to wynocha na dwór. Tam możesz się drzeć do woli.
-Sory…
-Swoją drogą… To musiało naprawdę zabawnie wyglądać- parsknęłam śmiechem.
-Taaaaak, do tego jak gadają, że jakiś młody tatuś.
-Żartujesz…- powiedziałam poważnie, po czym mało co nie popłakałam się ze śmiechu.
-Tak, tak, śmiej się, a  pożałujesz.
-Mhmmm… No dobra- udałam, że wcieram łzę z oka- Co kupiłeś?
-Brokuła, marchewki, pomidory, ogórki, jabłka, banany, mandarynki, te cholerne zupki, chrupki, chipsy, popcorn, czekolady, piwo, soki, chleb i bułki.
-Łooooł! Piwo?
-No tak. Piwo.
-Mamy dziecko.
-My mamy?
-Dobrze wiesz o czym mówię- fuknęłam.
-Tylko się z tobą droczę. Właśnie… A co ze szkołą?
-Nie idę- odparłam, wypakowując rzeczy z torby.
-Wagary?
-Obowiązki domowe- zaśmiał się- Ty nie wiesz co to takiego nie?
-Jak to nie? A myślisz, że czemu tak często mnie nie ma?
-No wiesz, po tym co widziałam u ciebie w domu… Stwierdzam, że nie wiesz.
-Mam psa. To też tak jakby mieć dziecko- udał urażenie.
-Nie rozśmieszaj mnie! Dziecko, a pies to różnica.
-Jednym i drugim musisz się zajmować- powiedział podchodząc do mnie.
-Co robisz?- spytałam, gdy przegniótł mnie do szafki swoim ciałem.
-Stoję.
-I?
-I się opiekuję.
-Kim?
-Tobą- pocałował mnie delikatnie- Mogę się opiekować tobą całe życie- pocałował mnie po raz kolejny.
-Może- wyrwałam się z jego objęć- zamiast mnie, teraz zajmij się Tobby’m.
-To dziecko we wszystkim przeszkadza- jęknął.
-Zmienisz zdanie, jak będziesz miał swoje.
-Nie będę miał.
-Dlaczego?
-Bo nie chcę. Dzieci to same problemy.
-Też byłeś dzieckiem- palnęłam i od razu pożałowałam swoich słów- Nie, nie chodziło mi o to. Chodziło mi raczej, że i ty i ja i wszyscy…
-Dobra, czaję.
-Naprawdę przepraszam. Właściwie… To… Możesz podać mi jedną zupkę?- powiedziałam cicho i odwróciłam się do niego plecami.
-Masz- podał mi.
Ugrzałam zupkę i zaczęłam karmić Tobby’ego. Niestety po kilku łyżeczkach nie chciał jeść.
-Cholera, mógłbyś mi pomóc, a nie tylko stoisz i się gapisz- sapnęłam.
-Ja się świetnie bawię oglądając to widowisko!
-HAHA, jak mi zaraz nie pomożesz, to pożałujesz.
-Już się boję- ponownie się zaśmiał.
Wreszcie po wielu moich prośbach pomógł mi w karmieniu dziecka. Gdy zjadł, usnął momentalnie. Położyliśmy go na drugim końcu łóżka.
-To co? Oglądamy jakiś film?- zaproponował.
-Chętnie. Ty włącz, a ja idę po coś do jedzenia.
Wzięłam z kuchni trzy paczki chipsów, dwie paki popcornu i trzy soki.
-Kupiłem aż tyle?
-Nie, zapomniałam, że mam jeszcze „awaryjną szufladę”- zaśmiałam się.
-A gdzie moje piwo?
-O nie mój drogi, nie będziesz pił jak jest tutaj dziecko.
-A jak go tutaj nie będzie?- zaśmiał się psychopatycznie.
-Nawet o tym nie myśl.
-No dobra, dobra. Jak chcesz film?
-Mam ochotę na jakiś dramat romantyczny. Mówiłeś, że masz jakiś nie?
-Robisz mi to na złość?
-Nie, po prostu nie chcę obudzić Tobby’ego.
Kastiel włączył film, ja pootwierałam wszystko, zabierając przy tym całą jedną paczkę popcornu dla siebie.
-A ja to co?- oburzył się.
-Masz drugą… Chociaż nie, ja ubóstwiam popcorn!
-Wiesz, że to nie fair? Ale dobra, masz popcorn, a ja mam chipsy.
-Ej! Ale ja mam tylko dwie paczki, a ty aż trzy!
-Trudno…- wsadził jednego chipsa do buzi.
-No dobra, możesz- burknęłam i oparłam się o jego prawe ramię.
-Co robisz?- zapytał z uśmiechem.
-Nic. Oglądam film i opieram się o ciebie.
Chłopak zaśmiał się pod nosem i objął mnie ramieniem, tak, że teraz moja głowa spoczywała na jego klatce piersiowej.

czwartek, 21 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ X

Szykuj się Kastiel, będziesz miał swoją imprezę z małym dzieckiem- pomyślałam, uśmiechając się pod nosem.
Dochodziła godzina dwudziesta. Pomimo przespanej polowy dnia zrobiłam się bardzo zmęczona. Przeprosiłam Care i Agathę i poszłam do swojego pokoju. Włączyłam muzykę i zaczęłam zbierać rzeczy porozrzucane po pokoju. Sprawdziłam, czy aby na pewno na jutro nie ma żadnej pracy domowej. Jak na złość zadana jest matematyka. kto by się spodziewał? Nie mam nic do tego przedmiotu, o tyle, o ile nie jest on za często. Zrobiłam zadania w niecałe dwadzieścia minut. Spakowałam się i padłam zmęczona na łóżko.
Wstałam i spojrzałam na telefon. Zegar wskazywał godzinę 23.45.
-Świetnie, po prostu świetnie. Położyłam się na chwile, a jak wstaje, jest już za piętnaście północ? Dlatego właśnie nienawidzę drzemek- sapnęłam do siebie i zwlokłam się z łóżka.
Ale chwila, moment... Rzuciłam się na łóżko w celu chwycenia telefonu. Jak to ja, złapałam telefon, ale zaraz po tym spadłam na ziemie, robiąc przy tym nie mało hałasu. Szybko się pozbierałam i spojrzałam w telefon. 6 nieodebranych połączeń, 3 nieodebrane wiadomości.
  -Nieznany numer... Pedofil?- pomyślałam, ale zaraz opuściła mnie ta myśl.
Hm, jeśli się okaże, ze to jakiś przystojniak? W najgorszym wypadku jest to ciocia albo rodzice... Ale, skoro to nieznany numer… W każdym razie warto spróbować.
Odczytałam wiadomości. Pierwsza brzmiała: "Hej Eleno, musimy porozmawiać.". Druga była bardzo podobna, natomiast trzecia trochę zbiła mnie z tropu: "Wiem, ze mnie nienawidzisz, ale naprawdę muszę z Tobą porozmawiać. Proszę odbierz..."
Okej, okej. Czyli to ktoś kogo znam... Nataniel! No tak, pewnie nie czuje się najlepiej, po tym jak mi nakłamał. Wcale mnie to nie dziwi. Może jednak nie powinnam z nim gadać? Nie teraz.
Mimo to, odpisałam: "Spokojnie, wiem, ze pewnie nie jest Ci z tym najlepiej, ale nie ma sprawy. Mimo tego, że bardzo mnie to zabolało, to jednak Ci wybaczam. Sorki, ale nie mogę rozmawiać. Możemy popisać jeśli chcesz."
-Jednak ci wybaczam?- przeczytałam na głos, to co wysłałam- Boże Elena, jesteś kretynka.
Nie czekając na odpowiedź udałam się do łazienki. Wzięłam gorący prysznic, przebrałam się i wróciłam do pokoju. Kolejna wiadomość: "Wydaje mi sie, ze to nie jest rozmowa na telefon. Możemy się spotkać?"
"Em, pewnie. Ale chyba nie teraz?"
"Nie. Pasuje Ci jutro? Jak skończysz lekcje, o 16 w parku?"
"16? Nie może być 14.30? I właściwie dlaczego w parku?"
"Nie będzie tam nieproszonych gości. Chciałbym porozmawiać z Tobą na osobności. Pasuje mi każda godzina."
"Okej, wiec spotkamy się o 14.30 w parku."
"Będę czekał. Słodkich snów :*"
-Słodkich co?- zdziwiłam się na tę wiadomość- Nataniel chyba stał się bardziej odważny- skrzywiłam się.
Wyłączyłam muzykę, zgasiłam światło i wgramoliłam się do łóżka. Momentalnie odpłynęłam.
Stukot obcasów, jakieś huknięcia, puknięcia, stuknięcia… Spojrzałam na zegarek na ścianie. 6.25.
-Dzięki ciociu!- jęknęłam.
Wstałam i wzięłam szybki, orzeźwiający prysznic. Owinęłam się ręcznikiem. Otworzyłam szafę i usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Czym prędzej, odziana w skąpy materiał, pobiegłam na dół.
-Co się dzie…- stanęłam jak wryta.
Zobaczyłam w kuchni Nicka bez koszulki. Popatrzył na mnie. Ja popatrzyłam na niego. Nie powiem, jest ideałem mężczyzny. Opalony, umięśniony i zadbany Włoch.
Jego dwudniowy zarost dodaje mu męskości- pomyślałam.
Nie! Jeny! Ja tu stoję w samym ręczniku, który mi się zaraz zsunie!
-Prze-prze-przepraszam- wydukałam.
-Nie, to ja przepraszam. Po prostu talerz wypadł mi z rąk…
-Okej, to ja może…- wskazałam palcem na górę.
-Pewnie… Idź.
Powoli ruszyłam z powrotem na górę Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, ręcznik spadł na ziemię.
-Cholera!- syknęłam i szybko go podniosłam.
W ekspresowym tempie założyłam ciemnojeansowe spodenki i czerwoną koszulkę. Zeszłam na dół na śniadanie. Tym razem w kuchni zastałam ciocię.
-Hej- powiedziałam krótko.
-Cześć skarbeńku, jak się spało?
-Spało? Całkiem dobrze, jedynie pobudka była nie taka jakiej oczekiwałam- skrzywiłam się i usiadłam na krześle- A gdzie Nick?
-Poszedł do sklepu po bułki- wyszczerzyła zęby- Jest taki kochany! Nie mogę się doczekać, aż pojedziemy do niego! Będziemy wreszcie sami i będziemy mogli…
-RODZICE!- przerwałam jej- Będą jego rodzice Agatho… Nie sądzę, żebyście mogli… No wiesz- skrzywiłam się po raz kolejny.
-No dobra, dobra. Ale jak pojedziemy do Włoch…
-Do Włoch?!
-Rzecz jasne, że nie teraz. Ale kiedyś… W niedalekiej przyszłości- rozmarzyła się.
-Dobra, dobra. Chyba nawdychała się jakichś oparów.
-Wiesz co! Nie chciałabyś polecieć do Włoch? A no tak, już byłaś. Ale wiesz, to Chicago trochę mi się przejadło…
-No chciałabym, bo jest tam pięknie. Ale zaraz, zaraz… Jak to ci się przejadło? Nie masz zamiaru chyba tam zamieszkać, prawda?!
-No nie wiem… Wiesz, jeśli ja z Nickiem weźmiemy ślub…
-A co ze mną?!
-Spokojnie kochanie, teraz jedziemy tylko do Miami, do rodziców Nicka. Nie pobraliśmy się jeszcze i nie wyjeżdżamy. A nawet jeśli mielibyśmy wyjeżdżać, to nie podjęlibyśmy tej decyzji, nie uwzględniając ciebie- pocałowała mnie w czoło. Trochę mnie to uspokoiło.
-Ale właściwie dlaczego rodzice Nicka nie mieszkają we Włoszech, tylko w Miami?
-Zapewne potrzebowali jakiejś odskoczni. Wiesz, inny klimat, inni ludzi. Pewnie musieli odpocząć. Chcesz może kakao?
-Możliwe…- powiedziałam w zamyśleniu.
-Eleno?
-…
-Eleno?
-Słucham?
-Pytałam się, czy chcesz kakao. O czym tak myślisz?
-Tak, poproszę. Tak się zastanawiam… Jeśli weźmiecie ślub, to raczej przeprowadzicie się… przeprowadzimy się do Włoch. A jeśli moi rodzice szybciej wrócą, to znów wrócę do Nowego Jorku… Więc tak, czy siak- wzięłam głęboki oddech- Nie zostanę tu.
-Już ci mówiłam kochanie, że nie podejmiemy decyzji bez ciebie. A jeśli Jenna i Will wrócą szybciej… To będziesz mogła tu zostać tyle ile chcesz!
-Naprawdę?
-Naprawdę- uśmiechnęła się- Nick!
Myśli o kolejnej przeprowadzce rozwiały się z prędkością światła, a na ich miejsce wskoczył wspomnienia z dzisiejszego poranka. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam szatyna. Miał tak samo zmieszaną minę jak ja. Znów atmosfera stałą się dziwna. Przeszedł koło mnie, nie tracąc ze mną kontaktu wzrokowego. Chrząknęłam, a on wręczył Agathcie papierową torbę.
-Proszę kochanie, jeszcze ciepłe- dał jej całusa w polik.
-Mmmmm, cieplutkie!- położyła torbę na blacie i odwróciła się po masło.
Daliśmy sobie do zrozumienia z Nickiem, że wszystko gra, żeby zapomnieć o tym co było rano W końcu to nic takiego.
Jadłam, a raczej maltretowałam moją bułkę, popijając ją kakao i przysłuchiwałam się co jakiś czas rozmowie o podróży. Spojrzałam na zegarek, 7.30. Odłożyłam na talerz moją nieskończoną bułkę.
-Ja będę się chyba zbierać- wstałam z krzesła.
Ubrałam czerwone, krótkie trampki. Wstąpiłam jeszcze raz do kuchni, aby się pożegnać.
-No, więc pieniądze zostawię na blacie, będę dzwonić codziennie…- ciocia nawijała już chyba dziesięć minut.
-Dobrze Agatho. Wszystko pojęłam- przytuliłam się do niej. Uściskałam jeszcze Nicka- I bawcie się dobrze!- krzyknęłam i wyszłam.
Szłam wolno po chodniku, rozmyślając o wszystkim. Nagle zabrzmiał dzwonek mojego telefonu.
-Halo?
-Hej córuś! Mam dla ciebie dobrą nowiną.
-Hej mamuś. Co to za nowina?- spytałam, kopiąc przy tym kamyk.
-Wracamy!
-CO?!- stanęłam- Ale jak to wracacie?!
-No, jeszcze nie teraz, ale na wakacje chyba uda nam się wrócić. Nie cieszysz się?- spytała smutno.
-Pewnie, że cieszę… Ale, nie będziemy musieli wracać do Nowego Jorku?
-No coś ty! Jeśli Agatha się zgodzi, to zamieszkamy u niej ten miesiąc lub dwa.
-To cudownie!- ulżyło mi.
-O nie, znowu wołają- jęknęła- No dobrze, niedługo znowu zadzwonię. Paaa!- cmoknęła i się rozłączyła.
Po około piętnastu minutach spaceru doszłam pod bramy szkoły. Wchodząc na dziedziniec, usłyszałam za sobą swoje imię. Odwróciłam się.
-Hej Eleno… Przepraszam- zaczął.
-Nataniel? Cześć, spokojnie, już ci napisałam, że ci wybaczyłam.
-Napisałaś? Ale gdzie?
-Noo sms. Napisałeś do mnie, tak?
-Nie… Ja nawet nie mam twojego numeru…
-Czyli to nie byłeś ty?!
-No nie, nie pisałem do ciebie!
-Jeśli to są twoje kolejne żarty, to daruj sobie!- wrzasnęłam.
-Nie! Przysięgam! Dlaczego miałbym żartować?
-Bo żartowałeś sobie, mówiąc źle o Kastielu- ucięłam.
-Bo się o ciebie martwię Eleno… On nie jest… Zasługujesz na kogoś lepszego.
-Dobra, dobra. Nie będziesz mi wybierał znajomych, okej? Ale to mnie teraz nie interesuje. Znasz może ten numer?
-632896732… Nie, przykro mi.
-Kurcze, no dobra. Dzięki- rzuciłam niedbale i poszłam do szkoły.
Po ósmej, Rozalia dawno powinna tu być- pomyślałam.
-Hej Eleno!
-Cześć Violu- przywitałam się- Znasz może ten numer?
-632896732? Niestety, a kto to?
-No właśnie nie wiem… Myślałam, że to Nataniel.
-Cześć dziewczyny!
-Hej Roza, znasz może ten numer?
-632896732… Tak! A nie, jest 6732? Nie 6723?- zaprzeczyłam- No to nie, sorki. A kto to?
-Nie wiem! Sęk w tym, że nie wiem…
-Dzwonił do ciebie?- spytała fioletowłosa.
-Tak- pokazałam dziewczynom sms’y.
-I co? Chcesz się z nim spotkać?
-No nie wiem. Wiecie, gość, którego nie znam…
-Nooo, teoretycznie to go znasz.
-Teoretycznie, teoretycznie. A co mnie teoretycznie, ja chcę praktycznie! Co jeśli to jakiś pedofil?- zaśmiałyśmy się.
-Bez przesady. Pójdziemy z tobą.
-No co ty Rozalio. Widziałaś co napisał. Chce, żeby byli sami.
-Mi tam pasuje, żebyście ze mną poszły!
-Nie. Możemy się kręcić gdzieś koło parku jeśli chcesz- uśmiechnęła się.
-Violetto… Dziękuję ci- położyłam rękę na jej ramieniu.
Porozmawiałyśmy jeszcze trochę o babskich sprawach, zanim doszedł do nas Lysander.
-Eleno, Kastiel cię szukał. Mówi, że musi z tobą porozmawiać- wymieniłyśmy z dziewczynami porozumiewawcze spojrzenia.
-Znasz może jego numer na pamięć?- palnęłam.
-Nie. Dlaczego pytasz?
-A, nieważne. Gdzie jest?
-Był na dziedzińcu, ale teraz…
-Dzięki!- wbiegłam ze szkoły.
Rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie nie ujrzałam czerwonej czupryny.
-Bu!- ktoś krzyknął za moimi plecami. Wystraszona, odwróciłam się, machnąwszy ręką. No tak, ktoś kto próbował mnie wystraszyć, teraz trzyma się za obolałą szczękę.
-Dzięki,  miłe powitanie. Lubię kontakt z twarzą, ale niekoniecznie ręką, wiesz?
-Sorki, podobno mnie szukałeś?
-Ta, chciałem ci tylko powiedzieć, że wpadnę po osiemnastej.
-Dziś?
-Dziś.
-W czwartek?
-Tak. Dziś. W czwartek.
-Będziesz się WSPANIALE bawił…- zaśmiałam się.
-No ja myślę- puścił oczko i odszedł nadal trzymając się na szczękę.
-…wśród pieluch- powiedziałam do siebie.
Wróciłam do grupki przyjaciół. Porozmawialiśmy jeszcze, po czym weszliśmy do klasy. Nie interesowałam się żadną lekcją. Siedziałam w ostatniej ławce i cały czas głowiłam się, kto to może być.
Skończyła się ostatnia lekcja. Godzina 14. Rany, mam pół godziny do spotkania z nieznajomym, którego niby znam… Trochę to podejrzane…
-Panno Moore!- zawołał mnie nauczyciel. No tak, już dawno po dzwonku, a ja dalej siedzę w ławce.
-Przepraszam- wrzuciłam wszystkie rzeczy do torby i wybiegłam na dziedziniec.
Dziewczyny już na mnie czekały. Ustaliłyśmy, że w połowie drogi, one skręcą w boczną uliczkę, prowadzącą na bazar, a ja pójdę do parku. Po jakichś dziesięciu minutach, one będą obserwować mnie i mojego towarzysza koło bramy wejściowej.
Tak jak ustaliłyśmy, tak zrobiłyśmy. Dziewczyny skręciły, a ja weszłam do parku.
No to kaplica- pomyślałam, gdy przekroczyłam bramę- Już nie ma odwrotu.
Spojrzałam w telefon. Zegar wskazywał 14.28. Obok widniała jedna nieodebrana wiadomość: „Będę przy fontannie.”
Świetnie. Ruszyłam w stronę fontanny. Zobaczyłam tam jakiegoś chłopaka stojącego tyłem. Ta bluza… Coś mi to mówi. Szara bluza z kapturem, brązowe włosy… Końcówka numeru… 6732… Nie, to nie może być on… To niemożliwe!

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ IX

-Ookej, tylko spokojnie Elena, tylko spokojnie- powiedziałam sama do siebie idąc w stronę zdenerwowanego chłopaka- Chcesz się czegoś napić?
-Masz jakiś sok?
-Tak, może być jabłkowy?- kiwnął głową.
Wyciągnęłam sok z lodówki i postawiłam na blacie. Odwróciłam się po szklankę, po czym spojrzałam na chłopaka.
-Wiesz Kastiel… My- pokazałam na siebie- ludzie cywilizowani zazwyczaj pijemy ze szklanek, a nie z kartonów. Szczególne jak nie jesteśmy u siebie- skrzywiłam się.
-Sory- burknął i odstawił sok. Czy tylko mi się wydaje, że zachowuje się dzisiaj jak neandertalczyk?
-Jesteś głodny?
-Nie.
-No dobra… Więc co cię do mnie sprowadza?- usiadłam naprzeciw czerwonowłosego. Od razu zauważyłam, że bezczelnie się na mnie gapi. No tak, w końcu dalej mam na sobie krótkie spodenki i bluzkę. Bluzkę, która mimo tego, że jest za duża, ma dość głęboki dekolt. Skarciłam się w myślach i zgarnęłam swoje włosy do przodu, aby cokolwiek zakrywały.
-Dziewczyny mi powiedziały.
-Ale co ci powiedziały?
-Dobrze wiesz.
-Ech… nie? Może mnie oświecisz?
-To co nagadał ci ten idiota.
-Mówisz o Natanielu?
-No przecież mówię o tym idiocie.
-No dobra. Ale co ci powiedziały konkretnie?
-Słowo w słowo- popatrzyłam na niego z wyczekiwaniem- Już nie będzie gadać głupot.
-Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że się z nim znowu biłeś?!- wstałam energicznie z miejsca.
-Cholera Elena!- wreszcie wrócił dawny Kastiel- Najpierw gada ci głupoty, odsuwając cię ode mnie, później udaje niewiniątko i myślisz, że mu popuszczę?!
-Skąd mogę mieć pewność, że mówisz naprawdę?
-A dlaczego miałbym kłamać?- wstał i podszedł do mnie przyciskając mnie do blatu.
-No wiesz, znam cię dopiero trzeci dzień…
-Znasz mnie tak samo długo, co jego. A jemu uwierzyłaś- warknął.
-On był taki jakiś… wiarygodny?
-A ja nie jestem?- spytał z ogromnym uśmiechem na ustach.
-No nie wiem, nie wiem- uśmiechnęłam się.
-Chcesz się przekonać jak bardzo wiarygodny jestem?- nie czekając na odpowiedź zaczął mnie całować.
Zaskoczona całą tą sytuacją stałam jak sparaliżowana. Dopiero po chwili zaczęłam oddawać jego pocałunki, które z minuty na minutę stawały się coraz głębsze. Zarzuciłam swoje ręce na jego ramiona. Kastiel podniósł mnie i posadził na blacie. Przyciągnęłam go mocniej do siebie i oplotłam swoje ręce wokół jego szyi. Zaczął delikatnie błądzić rękoma po moich plecach. Przeszedł mnie dreszcz podniecenia. Zaczęłam zdejmować jego ramoneskę. W jednej chwili zrzucił ją z siebie. Moje ręce również wylądowały na jego plecach. Chłopak podniósł do góry moją koszulkę, odsłaniając przy tym brzuch. Delikatnie dotykał moich nagich boków, sprawiając, że moje całe ciało drżało. Jego ręce zmierzały coraz wyżej. Nagle usłyszeliśmy zgrzyt zamka. Czerwonowłosy odskoczył ode mnie jak poparzony. Chwycił swoją kurtkę, która leżała na ziemi i założył ją z powrotem na siebie. Ja szybko zeskoczyłam z blatu i poprawiłam swoją koszulkę.
-Hahaha, tak! I wtedy ją wylał!- ciocia Agatha weszła do domu rozmawiając przez telefon- No, no dobrze Jenna, do zobaczenia- rozłączyła się.
-Hej cio… Agatho!- przywitałam się i wzięłam od niej torby z zakupami.
-Dzień dobry.
-O, cześć Kastiel- przywitała go- Jesteś głodny? Tak? To bardzo dobrze. Zdejmij tę kurtkę, siadaj, ja zaraz przygotuję obiad. I nie ma żadnego „ale”!- krzyknęła myjąc ręce w łazience.
-No, najwidoczniej musisz zostać- uśmiechnęłam się do niego- Siadaj na kanapie, ja zaraz wrócę.
Pobiegłam na górę. Założyłam bieliznę, krótkie jeansowe spodenki i pomarańczową bluzkę na ramiączka.
-Cholera, byłam praktycznie naga…- powiedziałam do siebie, wychodząc z pokoju.
W kuchni ciocia już się krzątała. Po zapachu wyczułam, że robi spaghetti. Mmmm, uwielbiam spaghetti.
-Jak tam w pracy?- zapytałam.
-Bardzo dobrze! Adam, ten co ma firmę, która z nami współpracuje, wreszcie wylał tę Maggie! Jak ja jej nie znoszę, myśli, że jest taka super, piękna, idealna, a nie jest! Pamiętam jak raz na bankiecie…- na migi dałam Kastielowi do zrozumienia, żeby nie przejmować się teraz Agathą.
-Pogada, pogada i przestanie, zobaczysz.
Po około dziesięciu minutach kobieta zawołała nas na obiad.
-Mówiłam!- zaśmiałam się.
-Ale co mówiłaś?- spytała.
-Nie, nic cio… Agatho- uśmiechnęłam się.
Usiadłam obok cioci, a Kastiel naprzeciw nas. Dostaliśmy pełne talerze makaronu z sosem i startym serem.
-Nooo… To smacznego- parsknęłam ponownie śmiechem. Nie powiem, sytuacja była trochę krępująca. Co jakiś czas wymieniałam z Kastielem porozumiewawcze spojrzenia, a ciocia była podejrzanie szczęśliwa.
-No, a jak tam miedzy wami dzieciaki?- chłopak mało co nie zakrztusił się jedzeniem.
-Między nami?- spytałam- Nie ma żadnych nas!
-No… No, że w szkole. Chyba, że jest coś o czym nie wiem- dała mi kuksańca w bok.
-Agatho!- oburzyłam się.
-Oj dobrze, dobrze- zaśmiała się pod nosem.
-No właśnie ciociu- zaczęłam, naciskając na ostatnie słowo- O której wyjeżdżacie?- Kastiel popatrzył na mnie uśmiechając się pod nosem.
-Jakoś po dziewiątej, a co?
-Nie, nic- uśmiechnęłam się.
-Mam nadzieję, że nie chcesz mi roznieść domu- pogroziła palcem.
-No co ty ciociu!
-No! Kastiel- machnęła widelcem w stronę chłopaka- Masz jej pilnować!- wybałuszyłam oczy. Czy ty ciociu mówisz to na poważnie?! Kastiel ma mnie PILNOWAĆ?! Jeśli tak się stanie, to ten dom na pewno nie będzie w jednym kawałku, gdy wrócicie…
-C-co?- był zdezorientowany nie mniej niż ja.
-Żartowałam- zaśmiała się i wstała odnieść talerz- Nie, ale tak na poważnie Elenko, proszę cie, nie roznieś domu, dobrze?
-Pewnie- sapnęłam, wydymając brzuch i opierając się niechlujnie o krzesło- Więc?
-Więc co?
-O której wyjeżdżacie?
-Po dziesiątej wychodzimy. Będziesz już w szkole prawda?
-Tak, tak. W szkole- parsknęłam śmiechem patrząc na Kastiela. Wyglądał, jakby chciał zabić tę ogromną porcję spaghetti.
-Spoko, nie musisz jeść tego do końca- zaśmiałam się.
-Dzięki…- sapnął.
To prawda, że dla mężczyzn ciocia zawsze nakłada gigantycze porcje, których i tak nikt do końca nie je. Oczywiście nie obejdzie się później narzekania cioci, że jej jedzenie nikomu nie smakuje…
Zabrałam swój i Kastiela talerz i zaniosłam do zlewu.
-To co? Deserek?- zaproponowała.
-NIE!- wrzasnęliśmy oboje.
-No dobra, dobra- oburzyła się- Idę się spakować.
-Może ci pomóc?- spytałam.
-Mogłabyś?! A nie, masz gościa…
-Właściwie- chłopak wstał- To ja już muszę iść. Dziękuję za pyszny obiad i do widzenia.
-Do widzenia!- rzuciła ciocia, wchodząc na górę.
-Pożegnam Kastiela i już do ciebie idę Agatho!- krzyknęłam.
Ruszyłam z nim przez korytarz.
-To co? Impreza w czwartek, piątek, czy sobotę? A może od razu 3?
-Chyba śnisz. Chcesz to rób imprezę u siebie, ja nie zamierzam ich tu robić- sapnęłam.
-No weź… Nie daj się prosić- uśmiechnął się nonszalancko.
-Nie dam, bo i tak jej nie zrobię.
-Nie zdziw się. Acha, no i… Pamiętaj o czwartku- puścił mi oczko i wyszedł bez słowa?
Czwartek… Czwartek? O co mu chodzi z czwartkiem… CZWARTEK! Miał przyjść… Wie, że cioci nie będzie… No to nie żyję- pomyślałam i zamknąwszy drzwi udałam się na górę w celu pomocy cioci.
-I jak się miedzy wami układa?- spytała, gdy tylko przekroczyłam próg jej sypialni.
-Nie ma żadnych nas.
-Wiesz, że to nieładnie kłamać- oburzyła się.
-Kurczę, ja nie kłamię!
-Własną ciotkę okłamywać?! A masz!- rzuciła we mnie wielką poduszką, która wylądowała wprost na mojej twarzy.
-O nie!- rzuciłam się na nią i tak oto rozpętała się wojna na poduszki.
Walczyłyśmy dobre pół godziny, zanosząc się gromkim śmiechem. Wreszcie musiałyśmy przerwać, żeby trochę odsapnąć.
-No, teraz to chyba spaliłyśmy cały obiad- zaśmiałam się.
-HAHA, masz rację kochana! Czy mi się zdaje, czy ktoś dzwoni do drzwi?
-Tak… Otworzę!- zerwałam się z łóżka i mało nie zabijając się na schodach, otworzyłam drzwi.
-Dobry wieczór pani Jenkins- powitałam naszą sąsiadkę i najlepszą przyjaciółkę cioci.
-Witaj kochanie, jest może Agatha?
-Tak, proszę- wpuściłam ją do środka- Niech się pani rozgości, a ja pójdę po ciocię.
Wysoka, szczupła blondynka udała się do salonu, a ja ruszyłam na górę po Agathę.
-Hej Care!- uściskały się- Co tam u ciebie?- usiadły i zaczęły plotkować.
-Przepraszam pani Jenkins…
-Eleno, proszę cię, mów mi po imieniu, dobra?- uśmiechnęła się.
-No dobrze… A więc, Caroline chcesz herbaty lub kawy?
-Poproszę kawę.
-I mi też możesz zrobić kochanie- odezwała się Agatha.
Poszłam do kuchni i wstawiłam wodę. Otworzyłam lodówkę na oścież i patrzyłam w głąb w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Jak na złość, nie znalazłam nic na co miałabym ochotę. Nasypałam więc kawę do filiżanek i zalałam wodą. Powoli przyniosłam je do salonu, za chwilę doniosłam cukier i usiadłam na jednym z foteli obok. Przysłuchiwałam się ich plotkom, włączając się czasem do rozmowy.
-Właśnie Agatho, jesteś wolna w czwartek i piątek wieczorem?
-Nie, przykro mi. Mówiłam ci, że jutro wyjeżdżamy z Nickiem.
-Och, no tak. Zapomniałam- zasmuciła się.
-A co? Może mogę ci jakoś pomóc?
-Nie sądzę, wjeżdżamy jutro wieczorem z Robertem i nie mam z kim zostawić Tobby'ego.
-Care- zaczęłam- Jeśli chcesz… To ja mogę się nim zająć- zaproponowałam.
-Naprawdę?!- ucieszyła się.
-No nie wiem, nie wiem… Masz szkołę Elenko- wtrąciła się ciocia.
-Mogę chyba raz nie iść do szkoły co?- zaśmiałam się.
-Raz?- popatrzyła na mnie z politowanie- A dziś to co?
-No, ale dobrze się uczę i…- zastanowiłam się chwilę- I nie można zostawić sąsiadki w potrzebie- wyszczerzyłam się.
-Ech, jeśli chcesz i czujesz się na tyle odpowiedzialna…
-Wspaniale!- klasnęła w ręce- Jutro przyjdę i wszystko ci wytłumaczę okej?
-Pewnie! A właściwie… Ile Tobby ma lat?
-Dziesięć miesięcy. Dasz sobie radę kochanie?
-Pewnie! Uwielbiam dzieci!
Kobiety znów zaczęła rozmawiać o pracy, facetach, kosmetykach i tak dalej. Odłączyłam się.
Szykuj się Kastiel, będziesz miał swoją imprezę z małym dzieckiem- pomyślałam, uśmiechając się pod nosem.

piątek, 15 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ VIII

Przekręciłam zamek w tym samym momencie, w którym chłopak złapał za klamkę.
-Elena otwórz! Proszę…
-Odejdź stąd
-Nie,  najpierw pogadamy.
-Nie mamy o czym. Ile razy mam ci to tłumaczyć?
-Cholera wpuść mnie wreszcie!- kopnął w drzwi.
-Ej, jak ja cię zaraz kopnę, to pożałujesz!
-Już się boję- zakpił.
-A powinieneś.
-Słuchaj, nie byłoby lepiej, jakbyś mnie wpuściła i pogadalibyśmy jak normalni, cywilizowani ludzie, a nie przez te drzwi?
-Ale czy ty nie potrafisz zrozumieć, że nie chcę mieć z tobą nic do czynienia?!- wrzasnęłam i ruszyłam w stronę kuchni.
-Elena?- usłyszałam swoje imię będąc w kuchni i przyrządzając sobie naleśniki. Zignorowałam to i włączyłam muzykę. Cały czas słyszałam pukanie do drzwi, więc pogłośniłam muzykę jeszcze bardziej. Skończyłam smażyć naleśniki i zauważyłam, że mam 8 nieodebranych połączeń od cioci. Szybko ściszyłam muzykę i zadzwoniłam.
-Halo? Elena? Dlaczego nie odbierałaś? Coś się stało?!
-Nie, nie, po prostu nie słyszałam telefonu. Robiłam naleśniki- dodałam.
-No dobrze. Chciałam cię tylko poinformować, że mamy urwanie głowy w pracy, więc wrócę dopiero jutro.
-Ale jak to jutro?
-No bo zapewne skończę pracę około pierwszej i pójdę do Nicka- zaśmiała się.
-Okej, okej. Rozumiem, bawcie się dobrze- również się zaśmiałam sięgając do szafki po czekoladę.
-No, tylko nie siedź do późna!
-Okej, okej. Pa- rozłączyłam się. Odwróciłam się i wrzasnęłam.
-Co ty tutaj robisz?!- przede mną stał Kastiel.
-Stoję i czekam na- wziął ode mnie słoik- czekoladę.
-WYNOCHA! Wiesz jak to się nazywa?! Włamanie!
-Nie trzeba było zostawiać klucza pod wycieraczką- skrzywił się.
-Po pierwsze, nie ja go tam zostawiłam, tylko Agat… Hej! Grzebałeś mi koło domu?!
-Nie- powiedział niewinnie.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je na oścież.
-Wyjdź- powiedziałam beznamiętnie.
Popatrzył na mnie jak na idiotkę. Podeszłam, złapałam go za kurtkę i pociągnęłam za sobą. Wypchnęłam go na zewnątrz zatrzaskując drzwi. Zamknęłam drzwi na dwa zamki. Tak dla bezpieczeństwa.
-Cholera Elena!- wrzasnął wściekły.
-Jak zaraz sobie stąd nie poleziesz, to dzwonie na policję!
-HAHAHA! I co im powiesz?
-Że mnie nachodzisz, że jesteś jakimś pedofilem!
-Jesteś w moim wieku skarbie.
-Zboczeniec- syknęłam i udałam się z powrotem do kuchni nie zważając na jego komentarze.
Przełożyłam naleśniki czekoladą i udekorowałam je bitą śmietaną. Wzięłam jedzenie i poszłam do salonu. Usiadłam na kanapie i włączyłam jakąś komedię. Delektowałam się naleśnikami słuchając jak czerwonowłosy próbuje dostać się do środka. Kastiel i film doprowadziły mnie do takiego stanu, że leżałam na ziemi i śmiałam się w niebo głosy. Po chwili uspokoiłam się. Nikt nie pukał do drzwi, Nikt nie krzyczał, nie przeklinał  i nie wymawiał w kółko mojego imienia. Podeszłam cicho do drzwi i popatrzyłam przez wizjer.
-Długo tu będziesz siedział?- zapytałam.
-A co?
-No nic. Po prostu siedzisz na tej wycieraczce i wyglądasz jak idiota.
-Gdybyś mnie wpuściła to nie wyglądałbym jak idiota.
-To chyba wolę, żebyś dalej tak wyglądał- usiadłam na ziemi oparta plecami o drzwi.
-Ale ja nie wolę.
-Ale to twój problem- skrzywiłam się.
-Mój, ale mam go przez ciebie.
-Nie pójdziesz sobie stąd, no nie?
-Nie.
W jednej chwili zakręciło mi się w głowie. Zrobiło mi się słabo i niedobrze. Zerwałam się na równe nogi i chwiejąc się pobiegłam do łazienki, która była niedaleko kuchni po prawej stronie.
-Elena co się dzieje?!- usłyszałam krzyk za drzwiami.
Nie! Nie! Nie! Tylko nie to!- pomyślałam. A jednak. Moje przepyszne naleśniki ujrzały światło dzienne. Świetnie, po prostu świetnie. Uwielbiam leżeć na zimnych kafelkach z toalecie z twarzą nad sedesem i najzwyczajniej w świecie umierać…
Po jakiejś pół godzinie wyszłam z łazienki. Mimo zużytej pół tubki pasty do zębów dalej czułam ten obrzydliwy posmak w ustach. Powoli poszłam do kuchni zaparzyć sobie mięty. Na sam widok naleśników, które zostały na blacie, znów zrobiło mi się niedobrze. Chyba przesadziłam z ilością tej czekolady i bitej śmietany… Spojrzałam na puszkę. No tak, bita śmietana jest przeterminowana.  Od razu wyrzuciłam ją do śmieci, a razem z nią resztę niedojedzonych naleśników. Wzięłam kubek z gorącym napojem i położyłam się na kanapie. Wzięłam pilot do ręki i skacząc po kanałach przysłuchiwałam się ciągłemu waleniu w drzwi. Trafiłam na jakiś program kulinarny. Poszłam na górę i przebrałam się w dresowe spodnie i jakąś za dużą koszulkę. Chwyciłam moją piżamę, poduszkę, koc i zeszłam ponownie na dół. Godzina 18.30. Położyłam się wygodnie i oglądałam program. Okazało się, że to jakiś maraton tego programu i skończyłam go oglądać jakoś po północy.
-Ups... A jutro, raczej dzisiaj szkoła. Chyba nie pójdę- zaśmiałam się.
Udałam się do łazienki. Napuściłam gorącą wodę do wanny, wlewając do niej przeróżne olejki zapachowe.
Taaaak, kąpiel to to co kocham- pomyślałam wchodząc do wanny.
Gorąca woda sprawiłam, że po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz. Moje myśli krążyły tylko wokół Kastiela. Nie mogę pojąć do czego on zmierza. Może teraz tylko udaje, że się martwi… Chociaż nie wyglądało no to, żeby tylko udawał. Co tak naprawdę do mnie czuje… Czuje? Nie, to niedorzeczne, żeby cokolwiek do mnie czuł. Ale z drugiej strony… Nowo poznane osoby nie całują się ze sobą od razu… Cholera! To jest za trudne!
-Dobra, starczy. Teraz chcę się zrelaksować…- zamknęłam oczy.
Zrelaksować… Zrelaksować… Zrelaksować na kocu, razem z moimi dawnymi przyjaciółmi i ich rodzicami. No tak… Ciekawe co u nich. Jak sprawy toczą się w tamtym liceum. Tamto liceum, tamto miasto, dom, rodzice… Rodzice!
-Halo?- usłyszałam głos w słuchawce.
-Hej mamuś- przywitałam się.
-Och, Elenka! Jak u ciebie? Wszystko w porządku? Jak liceum? Dobrze? Jak ciocia? Dogadujecie się? Dobrze się czujesz? Przepraszam, że nie zadzwoniliśmy wcześniej, ale wiesz jakie mamy urwanie głowy- zmartwiła się.
-Tak, wiem… No więc, u mnie jak na razie wszystko dobrze. Liceum jest naprawdę niesamowite! Znalazłam już sobie znajomych, można powiedzieć, że nawet przyjaciółki. Ciocia? Agatha mamo- zaśmiałam się- Wiesz, że zawsze miałam z nią bardzo dobry kontakt, nic się nie zmieniło, jest super! Czy dobrze się czuję? Nie za bardzo, wiesz… Zjadłam naleśniki z bitą śmietaną… Przeterminowaną bitą śmietaną- skrzywiłam się.
-Córeczko- zaśmiała się- Dalej masz bzika na punkcie swoich naleśników? No dobrze, ale nie zatrułaś się?
-Nooooo…
-Zaparzyłaś sobie mięty?
-Tak- wyszczerzyłam zęby- Jesteś ze mnie dumna?
-Z ciebie? Zawsze!- zaśmiałyśmy się obie- A co teraz robisz?
-Biorę kąpiel, ale chyba zaraz pójdę spać, bo dochodzi 1.30
-Elenka! Jutro szkoła…
-Wiem, ale nie najlepiej się czuję… Właśnie, nie spytałam się. Jak u was?
-No cóż, interes się kręci, można rzec, że lepiej nie było nigdy. Mamy bardzo dobrych pracowników. Naprawdę, sumienni, perfekcyjni, lepiej nie mogło nam się trafić!
-Cieszę się! A gdzie tata?
-Tata? Tata musiał zostać dłużej w biurze, o nie, znowu mnie wołają- jęknęła.
-Dobrze, to może leć załatwić wszystkie sprawy i pogadamy innym razem? Jak będzie tata?
-Na pewno? Mogą przecież poradzić sobie beze mnie…
-Na pewno mamo! Pozdrów tatę!
-Dobrze, do usłyszenia córeczko. Kocham cię.
-Ja ciebie też. Tęsknie…
-Ja bardziej, papa- cmoknęła w słuchawkę i się rozłączyła.
Wyszłam z wanny, dokładnie się wytarłam i spuściłam wodę z wanny. Owinęłam się ręcznikiem i wszyłam z łazienki. Poszłam do salonu i przebrałam się w piżamę. Wróciłam do łazienki, żeby powiesić ręcznik i zabrać swoje rzeczy. Zahaczyłam po drodze lustro i nakremowałam sobie twarz.
Zaparzyłam sobie jeszcze mięty, pozasłaniałam okna i położyłam się na sofie. Przez połowę nocy nie mogłam zasnąć z powodu nudności i bólu głowy. Z tego co pamiętam, zasnęłam grubo po 4.
O godzinie 7.30 zadzwonił budzik. Po dłuższej chwili wstałam dość energicznie, co nie było zbyt dobrym pomysłem. Jak poprzedniego dnia znajdowałam się teraz nad muszlą klozetową. Dochodziła godzina 8.
-Lekcje na 9- sapnęłam- Chyba nie dam rady.
Po mękach, które przeszłam z samego rana, nieco się odświeżyłam i powolnym krokiem skierowałam się do kuchni w celu zaparzenie sobie kolejnego kubka mięty. Wlewając wrzątek do kubka, poczułam jaka jestem zmęczona No tak, po dwóch i pół godzinie snu, człowiek ma prawo być zmęczony. Napiłam się i usiadłam na kanapie. Popatrzyłam w telefon. „1 nieodebrana wiadomość”.
-Cześć Elenko, jak już mówiłam, nocowałam u Nicka. Poszłam od razu do pracy. Będę po 16, buziaczki- przeczytałam treść SMS’a.
Odłożyłam telefon i zastanawiałam się, czy iść do szkoły. Miałam wstawać, gdy mój ból głowy stał się silniejszy. Opadłam z powrotem na koc.
-Nie ma mowy. Nigdzie dzisiaj nie wychodzę- pokręciłam delikatnie głową.
Sięgnęłam torbę i wyciągnęłam z niej tabletki. Łyknęłam dwie, popiłam i ponownie się położyłam. W przeciągu paru minut zasnęłam. Tak dobrze mi się spało. Aż nagle mój telefon zadzwonił. Nie patrząc kto to, po prostu odebrałam.
-Tak?
-Elena? Czy ty jeszcze śpisz? Dlaczego cię nie ma? Coś się stało?
-Nie Roza, wszystko w porządku- odpowiedziałam niewyraźnie.
-No więc dlaczego cię  nie ma?
-Po prostu źle się czuję, otrułam się czymś… Jutro będę.
-No na pewno jutro będziesz! Po szkole wpadniemy do ciebie z Violą, paaa!- rozłączyła się, ponieważ zadzwonił dzwonek.
-Pa- odpowiedziałam sama sobie i rzuciłam się zmęczona na poduszki.
Nagle rozległo się walenie do drzwi. Niechętnie wstałam i poszłam otworzyć drzwi. Oczywiście po drodze uderzyłam się w małego palca o kant szafy w przedpokoju. Syknęłam z bólu. Otworzyłam drzwi trzymając się za stopę. Gdy ból nieco minął, a dziewczyny usadowiły się w kuchni prze blacie, poczułam, że nudności i ból głowy minął.
A wystarczyło się porządnie wyspać- zaśmiałam się.
-Co?- zapytała białowłosa.
-Nie, nic- usiadłam naprzeciw nich- I co tam ciekawego w szkole?
-Dyrektorka coś organizuje.
-Co?
-Tego nikt nie wie… Peggy się dowiedziała, ale nie dowiedziała co konkretnie…
-Mam nadzieje, że to coś wystrzałowego!- oczy mi się zaświeciły- Może wycieczka!
-Ooooo, to byłoby super!
-Prawda? Jest coś konkretnego zadane?
-Tak, jakiś esej na historię.
-No to całkiem nieźle…
-Tak, tak, dobra Violka, zbieraj się, idziemy.
-Co? Ale dlaczego?
-No wiesz, jest już przed 15, ja muszę się spotkać z Leo, a Viola, a Viola musi wyprowadzić psa!- Rozalia pociągnęła dziewczynę do wyjścia.
-Psa? Violetta nie ma psa!- wybiegłam za nimi na dwór.
-Pa!- machnęła do mnie i szybko skręciły w inną uliczkę.
-Elena!- czerwono włosy szybkim krokiem zmierzał w moją stronę- Nawet nie waż się zamknąć mi drzwi przed nosem!
A więc one to zaplanowały?- pomyślałam- Zabije je…
-Cześć- przywitałam go- Chcesz wej…- chłopak nie czekając nie dalszą część po prostu wszedł do mieszkania.
-Okej, tylko spokojnie Elena. Tylko spokojnie- powiedziałam sama do siebie, idąc w stronę zdenerwowanego chłopaka.

_______________________________________________________

No więc rozdział jest...mam nadzieję, że udany c: