OTO I JESTEM! Wiem, że nie było mnie bardzo długi czas i bardzo, bardzo, bardzo Was przepraszam! Nie chcę się już usprawiedliwiać, tylko poinformować, że mam zamiar wrócić tu już na stałe i W MIARĘ REGULARNIE dodawać rozdziały. Jak wiadomo, problemy nadal są, ale, w związku z maturą, mam więcej wolnego czasu, który chcę poświęcić na pisanie tego bloga. Tak więc bez przedłużania... zapraszam!
Oczywiście zachęcam Was do wyrażania swojej opinii, sugestii, etc.
-Halo?- usłyszałyśmy jego głos.
-Cicho, nie mówcie nic- ruszałam ustami.
-Kto to?- usłyszałyśmy znajomy głos Melanii po drugiej stronie- Nie wiem, nie mam tego numeru zapisanego. Halo?!- powtórzył kolejny raz, po czym się rozłączył.
-A to szmata!- krzyknęła Violetta.
-Chyba nie myślicie, że to ona usunęła mój numer, prawda?
-A dlaczego nie?- wtrąciła białowłosa- Już od niepamiętnych czasów przystawia się do Nataniela, a to była idealna okazja.
-Dziewczyny, proszę was, nie jest aż... Racja, to była ona- zerwałam się na równe nogi.
-Co ty robisz?- powtórzyły moją czynność.
-Idę tam!- chwyciłam telefon w rękę i wyszłam z pokoju.
-Cholera!- syknęła fioletowłosa i obie ruszyły za mną. Przyznam, że nadal trochę kręciło mi się w głowie, dlatego ze schodów schodziłam bardzo ostrożnie, trzymając się kurczowo poręczy. Usłyszałam kroki za sobą i odwracając się, mało co nie spadłam. Pokazałam im palcem, aby milczały i robiły to co ja. Fakt, nie był to najlepszy pomysł, ale jedyny jaki wtedy wpadł mi do głowy. Stałyśmy już koło drzwi wejściowych, kiedy usłyszałyśmy głośne chrząknięcie z kuchni.
-A wy dokąd się wybieracie o tej porze?
-Idziemy do sklepu- palnęłam od razu. Nadal stałyśmy tyłem do rozmówcy. Nie byłyśmy w stanie się odwrócić.
-Okej, kupcie mi sok, proszę.
-W porządku- machnęłam ręką i szybko wyszłyśmy z domu. Odetchnęłyśmy z ulgą.
-Myślicie, że się domyślił?
-A tak w ogóle to kto to był?
-Nie popatrzyłaś?
-Jak, skoro wszystkie trzy stałyśmy do niego tyłem!- oburzyła się Violetta.
-Dobra, dziewczyny- uniosłam prawą dłoń do góry- Ważne, że wyszłyśmy z tego cało.
-Niekoniecznie- zauważyła Rozalia- Będziemy musiały jeszcze wrócić.
-Spokojnie jak na wojnie!- palnęłam.
-Ty się tym lepiej nie zajmuj- położyły mi dłonie na ramionach i z wolna ruszyłyśmy przed siebie. Drogę oświecały nam jaśniejące na niebie gwiazdy i porozstawiane gdzieniegdzie lampy. Wydawało mi się, że szłyśmy całą wieczność. Delikatny chłodny wiatr orzeźwiał mnie, sprawiając, że nieco otrzeźwiałam. Stanęłam na środku chodnika. Dziewczyny spojrzały na mnie pytająco.
-Ja nawet nie wiem gdzie on mieszka...
-Jak to nie wiesz? Przecież byłaś u niego.
-U jego rodziców tak, ale nie u niego. Nie w nowym mieszkaniu. To jest bezsensowne. Dziewczyny spojrzały na siebie nie wiedząc co powiedzieć.
-On na pewno cię pamięta, pewnie tylko się tak zgrywa- białowłosa zaczęła mnie pocieszać.
-Tak, Rozalia ma rację, na pewno się ułoży.
-Nie widziałyście jak na mnie patrzył...
-Przecież to nie twoja wina!
-Nie moja? A czyja? To ja zaczęłam się mieszać, ja wyjechałam, ja zdradziłam go z Kastielem, ja zraniłam go obecnością Ethana!
-Musiałaś wyjechać, to nie była twoja wina.
Po chwili poczułam ciepłe dłonie na swoich ramionach. Byłam pewna, że to jedna z dziewczyn. Pomyliłam się. Powoli odwróciłam się w stronę przybysza.
-Co ty tutaj robisz? Dlaczego mnie śledzisz?- nie czekałam na odpowiedź.
-Spokojnie dziewczynko, nie śledzę cię.
-Cały czas jesteś tam gdzie ja. Znowu spotykamy się w parku, nocą. Uważasz, że to normalne?
-Cholera, Elena! Musiałem się przejść, po prostu. Nie śledzę cię, okej?!- popatrzyłam na niego pustymi oczyma.
-Tak, pewnie.
-Dlaczego mi nie wierzysz?
-Nie chodzi o to, że ci nie wierzę.
-Więc o co?
-Nie wiem, nie komplikuj tego, proszę.
-Wiesz co? Mam dosyć, mam dosyć tych twoich humorków!
-Więc odpuść.
-Co?
-To co słyszysz. Po prostu odejdź- rzuciłam chłodno i odwróciłam się do niego plecami.
Obudziłam się z niezłym bólem głowy. Otworzyłam leniwie oczy i zobaczyłam sufit własnego pokoju. Powoli podniosłam swojego ciało do pozycji półleżącej. Przetarłam oczy dłonią. Postawiłam stopy na miękkim dywanie. Stanęłam i zrobiłam krok do przodu. Potknęłam się nie widząc o co i poleciałam jak długa na ziemię robiąc przy tym niemało hałasu.
-Fuck!- syknęłam i masowałam kolano, które pulsowało z bólu. Spojrzałam na przyczynę mojego upadku i zobaczyłam Violettę leżącą na podłodze.
-Viola?- szturchnęłam ją drugą nogą.
-Co?- mruknęła niewyraźnie.
-Wstawaj.
-Nie.
-No wstawaj już.
-Zostaw mnie, chcę jeszcze spać.
-Och, wstałyście już- Roza wyszła z łazienki owinięta ręcznikiem.
-Tak, przed chwilą. A ty… od jak dawna jesteś na nogach?
-Zdążyłam się umyć i złożyć zamówienie na śniadanie, więc radzę wam się ruszyć.
-Śniadanie?- Violetta wynurzyła połowę twarzy spod kołdry- Zjadłabym naleśniki.
-Jak chcesz je zjeść to lepiej już wstawaj- na te słowa dziewczyna zerwała się z podłogi i wbiegła do łazienki.
-Świetnie- mruknęłam.
-Nieźle wczoraj zabalowałyśmy, co?- zaśmiała się.
-Mi nie jest do śmiechu. Co jeśli zorientuje się, że to ja dzwoniłam?
-Kto?
-Nataniel.
-Nataniel? Dzwoniłaś do niego?
-Przecież Viola zadzwoniła.
-Kiedy? Nie dzwoniłyśmy do niego. Musiało ci się to przyśnić.
-Myślisz? W takim razie co robiłyśmy?
-Grałyśmy w prawdę, tańczyłyśmy i urządziłyśmy karaoke. Nieźle śpiewasz po pijaku!- zaśmiała się na co niedbale rzuciłam poduszką w jej stronę. Wylądowała pół metra przed nią.- Niby wytrzeźwiałaś, a nadal nie masz cela.
Gdy Violetta wyszła, poinformowałam je, żeby poszły jeść i poczekały na mnie w kuchni. Zrobiły tak, a ja weszłam do łazienki. Zdjęłam piżamę i weszłam po prysznic. Zajęło mi to o wiele krócej niż zazwyczaj, nie miałam nawet czasu pomyśleć o swoim śnie. Podeszłam do lustra i dopiero teraz zobaczyłam jakie mam czerwone oczy. Potrząsnęłam głową i weszłam do pokoju. Kopnęłam poduszkę, którą uprzednio rzuciłam w stronę przyjaciółki. Doszłam do szafy i wyciągnęłam z niej przetarte jeansy i białą bluzkę. Założyłam na siebie owe ubrania i wyszłam z pokoju. Gdy schodziłam po schodach zrobiłam niedbałego koka, który wyszedł tak, jak gdyby był wykonany przez profesjonalistę. Typowe. Usiadłam przy stole i chwyciłam ciepłego jeszcze Tosta z serem. Wzięłam spory kęs i popatrzyłam na dziewczyny, które siedziały i jadły w milczeniu.
-Co jest?
-Nic takiego.
-Czyżby?
-Pamiętasz o tekście, którego każdy miał się nauczyć?
-Ten do przedstawienia, tak?
-Dokładnie. Żadna z nas go nie umie.
-O przepraszam, ja umiem. Chyba- dodałam po chwili zamyślenia.
-Ty owszem, ale ja, gdy tylko stanę przed publicznością, zapomnę tekstu i zacznę się jąkać.
-A ja nie mam ochoty grać. Wolałabym przygotować wam stroje.
-Przecież nawet nie wiadomo co odegramy.
-Co z tego? Jestem w stanie uszyć wszystko.
-Wiecie, myślę, że Borys się zgodzi. W końcu nie jest nas aż tak mało. Chyba, że wymyśli, żeby zagrać coś, gdzie potrzebna jest naprawdę masa ludzi.
-Tak, idealnie, Rozalia zajęłaby się kostiumami, a ja dekoracjami!
-Viola ma rację, pójdziesz z nami do Borysa?
-Pewnie- chwyciłam szklankę z sokiem pomarańczowym w dłoń. Zawiesiłam wzrok na zdjęciu, które stało na półce w pokoju. Dziewczyny wymieniły porozumiewawczo spojrzenia.
-Jak myślisz, co wystawicie?
-Co?- spytałam po dłuższej chwili.
-Pytałam czy masz pomysł na sztukę, którą będziecie wystawiać.
-Nie, zresztą… nie wiem czy będę miała chęci na wystąpienie w niej.
-Dlaczego? Przecież bardzo chciałaś.
-No właśnie, chciałam- upiłam soku.
-Dobra, koniec tego, co jest? Odkąd zeszłaś, dziwnie się zachowujesz.
-Nic, po prostu jestem zmęczona po nocy.
-Na pewno?
-Tak- wymusiłam uśmiech- Idziemy już? Jak będziemy tak dłużej siedzieć to się spóźnimy.
-Przecież miałyśmy dzisiaj zostać- jęknęły obie.
-Nie przesadzajcie, w środy mamy mało lekcji.
Dokończyłyśmy szybko śniadanie, wsadziłyśmy po toście do toreb i zebrałyśmy się do wyjścia. W locie chwyciłam bordową bluzę, którą zarzuciłam na ramiona.
-A gdzie Kentin?
-Wyszedł jak byłaś w łazience. Aghata również.
-Świetnie, muszę wrócić się po klucze. Idźcie, zaraz was dogonię.
Wbiegłam po schodach i otworzyłam szeroko drzwi do pokoju. Mój wzrok od razu padł na klucze leżące na toaletce. Podeszłam i wyciągnęłam swoją rękę w ich stronę. Ponieważ bluza, którą niedbale zarzuciłam na siebie, zaplątała mi się wokół torby, szarpnęłam znacząco ręką. Usłyszałam brzdęk tłuczonego szkła. Spojrzałam pod nogi. Na podłodze leżała ramka ze zdjęciem moim i Nataniela. Zrobiliśmy je podczas jednego z pikników. Szkło rozbiło się na kilka większych i kilkadziesiąt mniejszych kawałków. Kucnęłam i podniosłam ramkę ze zdjęciem. Odłożyłam je na blat toaletki i sięgnęłam po szkło. Na moje nieszczęście było bardzo ostre i niefortunnie rozcięłam sobie wewnętrzną część dłoni. Gdy tylko odczułam ból, puściłam największy z kawałków.
-Świetnie- warknęłam i udałam się do łazienki. Przemyłam rękę letnią wodą, jednak z rany nadal sączyła się krew. Wyciągnęłam z szafki bandaż, którym owinęłam dłoń. Wróciłam, chwyciłam pęk metalowych kluczy i trzasnęłam drzwiami. Zbiegłam ze schodów i przeszedłszy przez korytarz, otworzyłam drzwi frontowe. Zamknęłam je za sobą i wsadziłam klucz do zamka. Z powodu roztargnienia, nie zauważyłam, że użyłam nie tego klucza co trzeba. Włożyłam inny klucz, który również nie pasował. Dopiero za trzecim razem mi się powiodło. Ruszyłam szybkim krokiem, żeby dogonić dziewczyny.
Telefon, który zostawiłam w kuchni za stole, zawibrował.
Zdyszana i zdziwiona, że nie spotkałam przyjaciółek po drodze, weszłam do szkoły. Przecisnęłam się przez tłumy na korytarzu i weszłam na schody prowadzące na drugie piętro. Pokonałam ostatni stopień i podeszłam pod salę. Nie było nikogo. Zważając na frekwencję połowy klasy, stwierdziłam, że to normalne. Albo zaraz się zejdą albo zrobili sobie wcześniejszy weekend. Usiadłam pod ścianą i wyciągnęłam z torby tekst, aby raz jeszcze go sobie powtórzyć. Przeczytałam pierwsze trzy wersy, kiedy zobaczyłam postać stojącą przede mną. Z wolna podniosłam wzrok i ujrzałam znajomą twarz Melanii. Spoglądałam na nią bez słowa.
-Co tutaj robisz?- spytała szorstko.
-Czekam na lekcję.
-Nie mamy biologii, została odwołana do końca tygodnia. Nikt ci nie powiedział?- uśmiechnęła się złośliwie.
-Powiedzieli- skłamałam.- Ale miałam ochotę zostać w szkole i poćwiczyć przed przesłuchaniami.
-Nie mogłaś poćwiczyć gdzie indziej?
-Dlaczego?
-Bo nie chcę, żebyś tu była!
-Chyba za bardzo się przeceniasz. Melanio, z całym szacunkiem, ale odczep się wreszcie ode mnie. Mogę robić co mi się żywnie podoba.
-Może inni cię lubią, ale w szkole to ja rządzę.
-Z tego co wiem, ten przywilej jest zarezerwowany dla dyrektorki.
-Nie łap mnie za słówka- pisnęła i obróciła się na pięcie. Odeszła kilka kroków i dodała- Nataniela nigdy nie wygrasz. On jest mój!- „Jest mój”? Czy ja dobrze usłyszałam?
-Poczekaj!- zerwałam się z miejsca i poszłam za nią. Zbiegałam ze schodów, dziewczyna była już w połowie. Przyspieszyłam i dogoniłam ją. Złapałam ją za ramię- Nataniel nie jest rzeczą, żeby można było go zdobyć lub wygrać.
-To boli- próbowała się wyrwać, na co jeszcze mocniej wbiłam swoje paznokcie- Robisz mi krzywdę- w jej oczach zobaczyłam łzy.
-Pamiętaj, nie próbuj traktować go ja rzecz- zwolniłam uścisk.
-Jesteś psychiczna! Popamiętasz mnie!
W tym samym momencie zza rogu wyszedł pan Farazowski.
-Co tu się dzieje?
-Nic, proszę pana.
-Wręcz przeciwnie! Ona stosuje wobec mnie przemoc.
-Proszę?- zaśmiałam się.
-To prawda?- zapytał zmieszany.
-Oczywiście, że nie- zaprzeczyłam.
-A właśnie, że tak! Ja się jej BOJĘ. Niech pan coś zrobi.
Przez chwilę nauczyciel patrzył na nas w ciszy. Postanowiłam ją przerwać.
-Dobra, przyznaję, że złapałam ją za ramię, ale to wszystko.
-Melanio?
-Niech pan zobaczy- odsunęła bluzkę- Widzi pan te ślady?
-Ech, Melanio, nic tu nie widzę. Ale w porządku, żeby nikt nie ucierpiał, Elena, posprząta salę biologiczną. Ze względu na nieobecność waszego nauczyciela należałoby coś zrobić.
-Aby nikt nie ucierpiał? Pan chyba żartuje. Dlaczego mam dostać karę za coś, czego nie zrobiłam?
-Bez dyskusji- jego ton stał się bardziej stanowczy- A teraz proszę- wskazał w stronę schodów i wręczył mi klucze. Bez słowa zabrałam klucze do sali i poszłam w jej kierunku. Wsadziłam klucz do zamka i otworzyłam skrzypiące drzwi. -Zamiast karać niewinnych uczniów, powinni zainwestować w smar- sapnęłam pod nosem zamykając kawał ciężkiego drewna. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na pierwszy rzut oka nie było tu brudno. Jednak kiedy się przyjrzało, dało się zauważyć panujący tu brud. Najprawdopodobniej wczoraj nikt tutaj nie posprzątał. Bez zbędnego narzekania, wzięłam się do pracy nucąc pod nosem. Zaczęłam delikatnie tańczyć, wywijając ścierką, którą trzymałam w dłoni. W pewnym momencie byłam tak zajęta swoją pracą, że nie zauważyłam, że ktoś wszedł do sali. Nawet to okropne skrzypienie nie przebiło się do moich uszu. Robiąc piruet, wpadłam na przybysza. Na moje szczęście, to ja znalazłam się na górze. Spojrzałam na poszkodowanego. Jego poliki zrobiły się czerwone. Popatrzyłam mu głęboko w oczy.
-Cześć- powiedziałam odruchowo.