ROZDZIAŁ XXIII
-Elena!- krzyknął, gdy uciekłam do domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Pobiegłam do siebie do pokoju i szlochając, rzuciłam się na łóżko. Leżałam tak przez dłuższą chwilę, łykając słone łzy. Usłyszałam pukanie do drzwi.
-Elena, wszystko w porządku?- spytała ciotka.
-T-tak, po prostu jestem zmęczona.
-Jesteś pewna, słyszałam jak płakałaś.
-Tak, coś wpadło mi do oka.
-Rozalia do mnie dzwoniła. Chcesz o tym pogadać?
-Nie- głos mi się załamał- Chcę ciszy i spokoju.
-W porządku- powiedziała i po chwili odeszła od drzwi.
-Co się ze mną dzieje- powiedziałam do siebie. Przewróciłam się na plecy i wpatrywałam się w sufit. Byłam na siebie wściekła, że tak łatwo oddałam się Kastielowi. Brakowało mi bliskości drugiej osoby. Bliskości, czułości, romantyczności. Niby przed wyjazdem zerwałam z Natanielem, jednak czułam, że to co robię jest złe. Bardzo. W końcu moja miłość do niego nie osłabła. Jednak do Kastiela też nie. Wręcz przeciwnie, coraz częściej o nim myślałam i nie mogłam wyrzucić go z pamięci. A co jeśli tylko wykorzystuje sytuację? Ale... skąd by wiedział co się stało? Chyba negatywnie go oceniam.
-Przecież przeżyłam z nim swój pierwszy raz- znów gorzko zapłakałam. Marzyłam, aby zrobić to z Natanielem. Czy żałuję? Skądże, sama tego chciałam. A jeśli Nataniel się dowie? A co jeśli już nigdy sobie o mnie nie przypomni? Z tą myślą zapadłam w głęboki sen.
*
Na moście zobaczyłam Nataniela. Podbiegłam, wtulając się w jego plecy.
-Czego chcesz?- nawet nie drgnął. Na swoim palcu zauważyłam złotą obrączkę.
-Skarbie...
-Skarbie? Skarbie?! Kim ty właściwie jesteś?!- wrzasnął ściskając mnie mocno za nadgarstki- Odpowiedz!- potrząsnął mną.
-Twoją żoną... Będziemy mieli dziecko- spojrzałam na swój brzuch.
-Moją żoną?! Moja żona nigdy nie puściłaby się z innym. Nigdy nie urodziłaby bękarta.
-Co ty mówisz...- szepnęłam zakrywając usta dłońmi.
-Nienawidzę cię! Jesteś zwykłą, puszczalską suką, która musi zdechnąć!- warknął i zaczął mnie dusić. Usiłowałam uwolnić się z uścisku, jednak nie byłam w stanie. Spojrzałam mu w oczy. Przeraziłam się widząc w nich chęć zemsty i satysfakcję z tego, że nie jestem już w stanie oddychać. Padłam martwa na ziemię.
*
Obudziłam się zrywając się po pozycji siedzącej i z trudnością łapałam powietrze. Odruchowo dotknęłam rękoma szyi i poczułam ból. Byłam cała spocona i przestraszona. Po kilku głębszych wdechach, gdy mój oddech w miarę się unormował, wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Odsunęłam zasłonę i spojrzałam w krajobraz za szybą. Padał rzęsisty deszcz, a daleko za miastem szalała burza, która zbliżała się do nas. Zasłoniłam okno z powrotem i podeszłam do biurka. Stała tam butelka wody niegazowanej, z której upiłam spory łyk. Połknęłam go i odetchnęłam. Wyjęłam telefon z kieszeni spodni i zostawiłam go koło wody. Odwróciłam się w stronę zegarka, który wskazywał 3:40. Byłam bardzo zmęczona, jednak bałam się iść do łóżka i znów zasnąć. Mimo to, zdjęłam z siebie ubrania, w których zasnęłam i naga położyłam się do łóżka. Okryłam się kołdrą i wbiłam wzrok w jakieś zdjęcie wiszące na ścianie. Los chciał, że padło na nasze wspólne zdjęcie. Moje i Nataniela. Przypomniałam sobie to zdarzenie. Zrobiliśmy sobie małą wycieczkę do ogrodu botanicznego. Było w nim tak pięknie, tak kolorowo. Rozmarzyłam się i przemknęłam oczy, co nie było dobrym pomysłem. W jednej chwili, przed oczyma stanął mi obraz Nataniela, próbującego mnie udusić. Krzyknęłam i otworzyłam oczy szeroko. Nie myśląc wiele nałożyłam na siebie za dużą, męską koszulkę i po cichu wyszłam z pokoju. Po raz pierwszy w życiu, ciemność, która panowała w całym domu, zaczęła mnie przerażać. Skierowałam się w stronę pokoju, w którym spał Kentin. Zapukałam delikatnie. Po chwili powtórzyłam czynność, tym razem głośniej. Drzwi otworzyły się i ujrzałam zaspanego chłopaka, przecierającego sobie twarz dłonią.
-El...- nie dałam mu dokończyć i weszłam do pokoju- ...ena- dokończył zamykając za mną drzwi.
-Mogę z tobą spać?- zapytałam bez ogródek.
-Stało się coś?- w jego głosie było słychać troskę.
-Miałam koszmar. Boję się spać sama- powiedziałam i wbiłam swój wzrok w podłogę.
-Och, pewnie- wydał się być rozbawiony tą sytuacją.
Oboje udaliśmy się do łóżka. Chłopak położył się po mojej lewej stronie i już zasypiał. Przekręciłam się na lewy bok.
-Śpisz?
-Jeszcze nie.
-Czy... przytulisz mnie?
-Chodź- chłopak uśmiechnął się delikatnie, po czym zbliżył się do mnie i objął mnie ramionami. Gdy poczułam jego ciepło, od razu zrobiłam się spokojniejsza, aż po chwili zasnęłam spokojnym snem.
Przetarłam oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej. Miejsce obok mnie było puste. Usłyszałam cichnące dźwięki, które dochodziły z łazienki. Zanim zdążyłam wstać, do pokoju wszedł Kentin. W samym ręczniku.
-Kentin!
-Co?- dopiero po chwili zreflektował się, że prócz ręcznika, nie ma na sobie nic- Nie podobam ci się?- uniósł brwi uśmiechając się szeroko.
-Wiesz... Ja może pójdę już do siebie- zaśmiałam się i wstałam z łóżka.
-No ej, nie chcesz popatrzeć?- zapytał poważnie, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-Chyba podziękuję- skwitowałam i wyszłam z pokoju. To było dla mnie dziwne. Przyjaźnimy się, to fakt, ale odkąd wrócił ze szkoły wojskowej, zrobił się bardziej odważny. Czasami aż za bardzo.
Weszłam do swojego pokoju i udałam się do łazienki. Zdjęłam z siebie ubranie.
-Kurwa- załamałam się. Zobaczyłam, że miałam na sobie TYLKO koszulkę. Mam nadzieję, że o tym nie wie, a jego zachowanie nie jest tym spowodowane.
Weszłam pod prysznic i odkręciłam wodę. Umyłam się dość szybko, ponieważ w trakcie, straciłam zupełnie humor. Wczorajsze wydarzenia znów zaczynały zaprzątać mi głowę. Czułam, że przez długi czas nie dadzą mi spokoju.
Założyłam komplet czarnych ubrań. Nie miałam nawet siły się umalować, więc po prostu wzięłam torbę zeszłam na dół.
-Och, wstałaś.
-Spodziewałaś się, że tego nie zrobię?- zdziwiłam się.
-No wiesz...- zaczęła, a ja spojrzałam na nią jak na idiotkę- No co?- oburzyła się.
-Przecież nic takiego się nie stało.
-Rozalia do mnie dzwoniła.
-Po co?- burknęłam siadając przy stole i biorąc do ręki tosta.
-Wstałaś dzisiaj lewą nogą czy co?
-Po prostu jestem zmęczona- westchnęłam głęboko i odłożyłam jedzenie na talerz.
-Może chcesz zostać dziś w domu?
-Nie! Nie. To mnie nie dotyczy. Muszę iść do szkoły i dowiedzieć się co dyrektorka zorganizowała. Zostało mało czasu.
-Jesteś pewna?
-Tak- ugryzłam tosta z dżemem.
-Twój stój mówi co innego- zrobiła to samo, a ja popatrzyłam na nią pytającym wzrokiem- Czarne spodnie, czarna bluzka, czarna bluza, czarne buty. Czarne, czarne, czarne, wszystko czarne.
-Lubię czarny- odparłam beznamiętnie.
-Przypomniała mi się sytuacja, gdy miałaś swój pierwszy dzień w szkole.
-Co w związku z tym?- ugryzłam pieczywo po raz kolejny.
-Byłaś taka szczęśliwa. Miałaś na sobie więcej kolorów!
-Z tego co pamiętam, miałam czerwoną koszulę w kratę, a reszta była czarna- zaśmiałam się.
-Ale to już coś! Martwię się. Już od dłuższego czasu wydaje mi się, że stało się coś, co bardzo cię trapi. I nie, nie mówię teraz o Natanielu.
-Może...- wzięłam łyk soku.
-Wiesz, że zawsze możesz mi wszystko powiedzieć?
-Tak, wiem. Dziękuję- uśmiechnęłam się. Tym razem szczerze.
-No i to mi się podoba- powiedział Kentin, który właśnie wszedł do kuchni- uśmiechnęłam się szerzej.
-Będziesz zła, jeśli nie pójdziemy dzisiaj razem do szkoły?
-Hm? Nie, w porządku.
-Na pewno?
-Tak, Kentin. Wszystko jest okej.
Porozmawialiśmy jeszcze dłuższą chwilę, po czym wyszłam z domu. Zarzuciłam kaptur na głowę i z wolna ruszyłam przed siebie. Zaczęłam zastanawiać się nad słowami ciotki. Miała rację. Kiedyś nie przejmowałam się praktycznie niczym, nie miałam problemów. Byłam optymistką, wiecznie szczęśliwą. A teraz? Nataniel, Kastiel, dziecko... Gdzie zrobiłam błąd? Kiedyś byłam twarda i odpowiadało mi to. A teraz? Teraz z byle powodu potrafię się rozpłakać... Mam nadzieję, że to nie są ciążowe humorki. Nie, nie mogę być w ciąży. To nie tak miało być! Wszystko się układało, dopóki nie zaczęłam spędzać coraz więcej czasu z Natanielem...
Zatrzymałam się przed automatem z napojami. Wyjęłam z kieszeni monetę i wsadziłam ją w wyznaczone miejsce. Wybrałam gorący napój, niestety automat zdecydował się zbuntować zacinając się.
-No chyba nie- burknęłam i wcisnęłam przycisk raz jeszcze. Następnie znów i znów- Kurwa.
-Potrzebujesz pomocy?- odwróciłam się i ujrzałam moją dawną miłość.
-Nie, dzięki- automat dalej nie reagował.
-Chyba jednak tak- podszedł, prawą pięścią uderzył w bok maszyny, która od razu się odblokowała.
-Dzięki- chwyciłam ciepły kubek i ruszyłam w stronę szkoły.
-Hej, czekaj- podbiegł za mną.
-Czego jeszcze chcesz?
-Długo się nie widzieliśmy, wyjechałaś gdzieś?
-Tak.
-W środku roku?
-Tak.
-Możesz chociaż trochę rozwijać swoje odpowiedzi?
-Nie.
-Taka sama jak zawsze- zaśmiał się, po czym głośno westchnął.
-Jezu, Ethan, czego chcesz?
-Chciałem porozmawiać.
-Już rozmawialiśmy.
-Tak, raz tutaj- wskazał na fontannę, którą mijaliśmy- i na twojej imprezie.
-Och, nie przypominaj mi tego. Dalej boli mnie oko- mimowolnie się zaśmiałam.
-Naprawdę?- zapytał z troską.
-Nie- pokręciłam głową. Na ustach nadal miałam uśmiech- Jak ty to robisz?
-Ale co?
-To, że jestem na ciebie wściekła, ale w jednej chwili przestaję.
-Wiesz, to mój urok- wyszczerzył się.
-Właściwie co ty tutaj robisz?
-Mieszkam- odparł.
-Mieszkasz? Od kiedy?
-Od kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy. Czyli już jakiś czas.
-Dlaczego nie widziałam cię w szkole?
-Nie chodzę tam gdzie ty. Są tutaj jeszcze inne, ciekawe szkoły.
-Myślałam, że przybyłeś tu dla mnie- palnęłam.
-Ach, no tak- zaśmiał się.
-Nie, nie to miałam na myśli.
-Jasne- poklepał mnie po ramieniu. Zgromiłam go wzrokiem, więc szybko zabrał rękę.
-W mieście też cię nie widziałam.
-Miałem dużo zajęć, musiałem pozaliczać większość przedmiotów, chodziłem do pracy. Zresztą... Dałaś mi do zrozumienia, że już więcej nie chcesz się ze mną widzieć.
-Więc dlaczego teraz mnie śledzisz?
-Nie śledzę cię- zwolnił kroku- Dokąd się tak śpieszysz?
-Do szkoły- spojrzałam na zegarek.
-Jest dopiero piętnaście po siódmej, chyba mamy trochę czasu?
-Zależy na co- uniosłam brwi do góry.
-Póki co rozmowę.
-Póki co?- uniosłam brwi jeszcze szerzej.
-Żartuję. Siadamy?
-Znów ta ławka- zauważyłam.
-To chyba znak!
-Nie sądzę.
-W każdym razie- usiedliśmy- Postanowiłem jednak się z tobą spotkać, bo widziałem cię w szpitalu.
-C-co?- zakrztusiłam się, a chłopak poklepał mnie po plecach- Kiedy?
-Wczoraj.
-Chyba ci się wydawało.
-Nie. Jeszcze nie jest ze mną źle, rozpoznaję swoją dziewczynę.
-Proszę?
-To znaczy... byłą dziewczynę, oczywiście. Zresztą, twoja reakcja jednoznacznie potwierdza moje słowa.
-Okej, ale co ty tam robiłeś?
-Mówiłem ci, że pracuję.
-W szpitalu?!
-Szok, prawda?- zaśmiał się.
-Tak...
-Kiedyś to były nasz plany- oparł się o ławkę.
-Kiedyś było zupełnie inaczej- powiedziałam zamyślona.
-To znaczy?
-Byliśmy młodsi. Mieliśmy głupie marzenia, które i tak nigdy...
-Nie!- przerwał mi- Nawet tak nie mów. Już kiedyś to przerabialiśmy, pamiętasz? Marzenia zawsze się spełniają.
-Może twoje...
-Nie do końca... Ale twoje też mogą. Wiem, że zawsze marzyłaś o zawodzie lekarza.
-Tak, ale to było kiedyś.
-Już nie chcę... chyba.
-Jak to?
-Wszystko się pozmieniało, Ethan.
-Nie rozumiem cię.
-Ja też nie.
-Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko.
-No właśnie nie mogę- odstawiłam kubek na ławkę i ukryłam twarz w dłoniach. Chłopak objął mnie ramieniem- Muszę już iść- zerwałam się z miejsca.
-Odprowadzę cię- również wstał i podał mi kubek. Wzięłam do od niego.
-Nie, trafię sama.
-Ech, Elena?
-Tak?- odwróciłam się.
-Spotkamy się jeszcze?
-Może.
-Czy to znaczy „tak”?
-Nie.
-Czy to znaczy „nie”?
-Nie.
-Będę czekał pod szkołą- krzyknął, a ja skręciłam w lewo.
Dlaczego spotkałam go akurat dziś, akurat teraz?
-Może to ma być znak z góry?
-Że powinnaś dać nam szansę?- przed bramą stanął czerwonowłosy. Jęknęłam w myślach.
-Na szczęście nie- uśmiechnęłam się wrednie.
-A tak na poważnie, przemyślałaś moją propozycję?- zapytał ostrożnie.
-Nie, nie miałam czasu.
-To chyba nie jest drugorzędna sprawa, no nie?
-No chyba jednak jest- syknęłam i weszłam do szkoły. Skierowałam się do otwartej sali, w której siedziały Violetta z Rozalią i zaciekle o czymś dyskutowały.
-Hej- podeszłam do nich.
-Elena!- zerwała się pierwsza i mocno mnie przytuliła- Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
-T-tak- wreszcie mogłam odetchnąć. Usiadłam w ławce przed nimi i odwróciłam się do nich twarzami.
-Ej, nie wyglądasz tak, jakby wszystko miało być dobrze- zauważyła białowłosa- Opowiedziała wszystko Violi, ale dalej nie wiemy co się wstało, kiedy wyszłam.
-No...- zaczęłam, a do klasy wszedł pan Frazowski.
-Co wy tutaj robicie?
-Czekamy na lekcję.
-Dziś mamy zebranie z panią dyrektor, nie sądzę, aby lekcje się odbyły. Nikt was nie poinformował?
-Nie.
-No dobrze, w każdym razie, po dzwonku mamcie stawić się w sali gimnastycznej. Możecie tu zostać, ale zamknijcie drzwi.
-Dobrze, dziękujemy- powiedziałam.
-Tylko się nie spóźnijcie!- powiedział i wyszedł.
-No, a teraz mów!
-No więc... Zasnęłam- obie palnęły się w czoła- Ale obudziła mnie Amber. Zaprowadziła mnie do niego, ale... On mnie nie pamięta- uśmiechnęłam się nie wiedząc co robić- Ale to i tak nic!- opowiedziałam im wszystko, co później się wydarzyło, łącznie z Lysanderm i Kastielem- A w nocy poszłam spać do Kentina- dodałam bez namysłu.
-Dlaczego?
-Bo się bałam- wzruszyłam ramionami- Śniło mi się, że Nataniel chciał mnie zabić, to było straszne!
-Ale czekaj- zaczęła Violetta- przecież jego matka wyznała ci całą prawdę, tak?
-Nataniela?- kiwnęła głową- No tak. Ale co z tego. Coś mi tu śmierdzi i to bardzo- w tym momencie do sali weszła Melania.
-Nie wiecie gdzie jest Nataniel?- zapytała. Wymieniłyśmy się spojrzeniami i pokręciłyśmy przecząco głowami.
-Nikt nie wie?- szepnęłam.
-Chyba nie- odparły. Zadzwonił dzwonek.
-Dobra, chodźcie- wstałyśmy, zamknęłyśmy za sobą drzwi i ruszyłyśmy w stronę sali gimnastycznej.
-A co masz zamiar zrobić?
-Nie wiem. Nie chcę tego tak zostawiać, nie mogę, prawda?
Idąc po korytarzu, dołączył do nas Lysander.
-Witaj Eleno, wszystko w porządku?
-Tak, czy... czy Kastiel oddał ci płaszcz?
-Widziałaś się z nim?- spytał, a dziewczyny dyskretnie odeszły parę kroków dalej.
-Tak. Od razu, gdy za tobą wybiegłam, ale ciebie nie było.
-Ach, racja. Poszedł skrótem.
-Rozumiem. Czyli jeszcze ci nie oddał?
-Nie. Ale dziś się z nim spotykam, więc go odbiorę, nie martw się.
-Dzięki. Wiesz, musimy iść na spotkanie z dyrektorką. Chodź z nami- chwyciłam go za ramię i pociągnęłam za sobą. Gdy tylko weszliśmy do pomieszczenia, Lysander przeprosił nas i poszedł do swojego przyjaciela, który bacznie mi się przyglądał.
-Muszę powiedzieć wam coś jeszcze- szepnęłam, gdy dyrektorka wreszcie się pojawiła.
-Cisza! Mamy dla was niespodziankę, którą zorganizowało grono pedagogiczne. Jest to powiązane z Dniem Sztuki. Mianowicie przygotujemy, a raczej wy przygotujecie przedstawienie- nastąpiły szmery w całym pomieszczeniu- Ale to nie wszystko! Do naszej szkoły przyjedzie wielkiej sławy artysta Pierrick. Pewnie wielu z was o nim słyszała. Jednakowoż, mimo tego, że lekcji nie będzie przez około tydzień, obecność jest obowiązkowa- zawiesiła wzrok na Kastielu- A teraz przekażę głos panu Borysowi.
-Dziękuję pani dyrektor. A więc, o tytule przedstawienia zastaniecie poinformowani jutro, a dziś dostaniecie tekst, którego będziecie musieli nauczyć się na przesłuchanie. Tak, tak. Przecież nie wybierzemy nikogo losowo- zaśmiał się.
-Dobrze- tym razem głos zabrał pan Frazowski- Teraz każdy podejdzie do mnie, weźmie tekst i podpisze się na liście. Gdy go odbierzecie, jesteście zwolnieni do domu. W całej sali zrobiło się jedno wielkie zamieszanie. Każdy chciał jako pierwszy odebrać tekst i iść do domu.
-Pamiętajcie, przesłuchanie jest już w ten piątek! TEN PIĄTEK!- Borys krzyczał przez mikrofon, aby wszyscy go usłyszeli. Poczekałyśmy z dziewczynami, aż tłum się zmniejszy. Dopiero wtedy odebrałyśmy kwestie do nauczenia, złożyłyśmy podpisy i wyszłyśmy na dziedziniec.
-Co chciałaś nam powiedzieć?- zapytała jedna z dziewczyn.
-Nie zgadniecie kogo spotkałam- westchnęłam i zamarłam.
-Elena?- pomachały mi dłoniami przed twarzą- Kogo spotkałaś?
-Jego- kiwnęłam głową w stronę chłopaka, który stał pod bramą szkoły. Przełknęłam ślinę. Chciałam zawrócić, ale zauważył mnie i ruszył w naszą stronę- Ethan- odezwałam się, gdy już podszedł.
-Cześć, mieliśmy się spotkać- uśmiechnął się ciepło.
-T-tak. Dziewczyny, to jest Ethan. Ethan, to Violetta i Rozalia- przedstawiłam ich sobie.
-A Ethan to?- spytała białowłosa.
-Dawny przyja...
-Chłopak Eleny- przerwał mi, a dziewczyny wytrzeszczyły oczy- Były chłopak- sprostował. Dlaczego za każdym razem mówi to w ten sam sposób?- Miło mi was poznać.
-Nam również- powiedziała Violetta.
-A więc- zwrócił się do mnie- Masz czas?
-Um... wiesz, nie bardzo. Nie dziś.
-Dlaczego?- w jego głosie dało się wyczuć smutek.
-Mam do załatwienia parę spraw, dodatkowo muszę nauczyć się tekstu i wiesz, no tak jakoś wyszło- uśmiechnęłam się sztucznie.
-Możemy nauczyć się razem- nie dawał za wygraną.
-No... A możemy spotkać się około siedemnastej? Wiesz, naprawdę muszę załatwić coś z dziewczynami- zanim cokolwiek zdążyły powiedzieć, posłałam im mordercze spojrzenie.
-W porządku. Wpadnę do ciebie- puścił oczko i poszedł.
Odwróciłam się w stronę dziewczyn.
-Możesz nam to wyjaśnić?- wykrzyczały z zarzutem.
-Ciszej! Tak, wyjaśnię, ale... Możemy iść w jakieś ustronne miejsce?
-Kafejka?
-Ustronne, Rozalio.
-W sumie nie ma tam zbyt wielu ludzi o tej porze.
-No dobra, chodźmy.
Przechodząc koło sali gimnastycznej usłyszałyśmy głośny śmiech. Zadecydowałam, że pójdziemy i sprawdzimy co się tam dzieje. Wychyliłyśmy się delikatnie zza rogu i ujrzałyśmy Amber z koleżankami.
-A najlepsze jest to, że to wszystko było podstawione- zaśmiały się wszystkie trzy.
-Podstawione?- szepnęłam. Li odwróciła się w naszą stronę, ale byłyśmy szybsze i uciekłyśmy stamtąd. Pobiegłyśmy w stronę kafejki. Usiadłyśmy i zamówiłyśmy sobie soki.
-Słyszałyście co mówiła?
-Co było podstawione? Wypadek?
-Nie, to na pewno nie było podstawione, widziałam to na własne oczy. Zresztą, nie podstawiliby ratowników, policji- zawiesiłam głos- A co jeśli tak?
-Czy to nie jest...?- razem z Rozalią podążyłyśmy za wzrokiem Violetty.
-To ojciec Nataniela!
-Ale co on tutaj robi?- rzuciłam- Muszę to sprawdzić...
-Musimy!- sprostowały. Naprawdę się cieszę, że mam takie przyjaciółki.
-Chodźcie, podejdziemy trochę bliżej- wyszłyśmy z tarasu kafejki i podeszłyśmy do stoiska z pamiątkami, koło którego stał ojciec Nataniela z jakimś innym mężczyzną. Zaczęłyśmy udawać, że oglądamy jakieś breloczki.
-Czy wczoraj nie było u ciebie przypadkiem policji?
-Nie- zaśmiał się- To tylko stary kolega przyjechał mnie odwiedzić. Był akurat na służbie.
-Krążą plotki, że pobiłeś swojego syna i zabrała cię policja- odpowiedział chłodno jego towarzysz.
-Pleciesz głupstwa! Kto w ogóle śmie rozpowiadać takie głupoty?! Nataniel spadł ze schodów. To tylko zbieg okoliczności.
-Na pewno?
-Tak. Nigdy bym cię nie okłamał, przyjacielu.
-No dobrze. A jak on się czuje?
-Patricia była u niego. Podobno miał delikatny wstrząs mózgu.
-Nic więcej?
-Nie. Na początku mówili o złamanej ręce i żebrach, ale jednak wszystko w porządku. Jeśli wszystko będzie dobrze, to jutro go wypiszą. Już nie mogę się doczekać jak wróci do domu- zaśmiał się sztucznie.
-No dobrze, Rupercie. Miło mi się z tobą rozmawiało, ale muszę już wracać, żona będzie się niecierpliwić. Do zobaczenia w pracy- rozeszli się każdy w swoją stronę.
-Słyszałyście?!- byłam w niemałym szoku. Dziewczyny również.
-To... co to w ogóle było?- usiadłyśmy z powrotem na swoje miejsca.
-Może Nataniel naprawdę spadł.
-Myślisz?
-Nie wiem, ale jego ojciec brzmiał naprawdę przekonująco.
-Niby tak... A ty Eleno co o tym sądzisz?- nie słuchałam ich.
-Chyba wiem...- zakryłam usta dłonią, a oczy miałam jak pięciozłotówki. Popatrzyły na mnie pytająco- Patrzcie. Pan Johnson mówił, że odwiedził go jego przyjaciel policjant, prawda? Wypierał się tego, że cokolwiek zrobił Natanielowi i go nie zamknęli, tak?
-No tak- przytaknęły.
-A co jeśli naprawdę go nie przymknęli? Jeśli ten policjant był podstawiony? Może o tym Amber mówiła!
-Myślisz...?
-Nie wiem.
-Ale po co mieliby udawać coś takiego?
-Amber do mnie zadzwoniła. Może dlatego. Ale cholera, jej zachowanie też jest dziwne. Wtedy wyglądała na roztrzęsioną, a teraz? Nie rozumiem tego.
-Może da się to jakoś wyjaśnić?- Rozalia próbowała myśleć trzeźwo. Niedaleko przechodził Lysander.
-Muszę coś załatwić, nie czekajcie na mnie!- powiedziałam i pobiegłam w stronę białowłosego.
-Lysander!- dogoniłam chłopaka.
-Tak?- odwrócił się.
-Lysander- dyszałam- Musisz mi pomóc.
-Co się stało?- zrobił zatroskaną minę. Opowiedziałam mu czego z dziewczynami się dziś dowiedziałyśmy i o moich teoriach.
-Dlatego muszę mu pomóc.
-Myślę, że to najlepsze decyzja, jaką możesz podjąć.
-Naprawdę tak uważasz?
-Tak, jeśli wszystko na to wskazuje, to lepiej zainterweniować- posłał mi ciepły uśmiech.
-Masz rację. Ale.. nie chcę, żeby wiedzieli, że to ja zadzwoniłam.
-Możemy zadzwonić z budki telefonicznej.
-Tak, tak zrobimy.
Lysander zaprowadził mnie do pobliskiej budki i wszedł razem ze mną. Wykręciłam numer.
-Spokojnie- położył dłonie na moich ramionach, abym się uspokoiła. Wtedy usłyszałam głos w słuchawce.
-Tak, słucham?
-Dzień dobry...- odetchnęłam głęboko- Chciałabym zgłosić przestępstwo.
_______________________________
Zachęcam do komentowania :3