czwartek, 21 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ X

Szykuj się Kastiel, będziesz miał swoją imprezę z małym dzieckiem- pomyślałam, uśmiechając się pod nosem.
Dochodziła godzina dwudziesta. Pomimo przespanej polowy dnia zrobiłam się bardzo zmęczona. Przeprosiłam Care i Agathę i poszłam do swojego pokoju. Włączyłam muzykę i zaczęłam zbierać rzeczy porozrzucane po pokoju. Sprawdziłam, czy aby na pewno na jutro nie ma żadnej pracy domowej. Jak na złość zadana jest matematyka. kto by się spodziewał? Nie mam nic do tego przedmiotu, o tyle, o ile nie jest on za często. Zrobiłam zadania w niecałe dwadzieścia minut. Spakowałam się i padłam zmęczona na łóżko.
Wstałam i spojrzałam na telefon. Zegar wskazywał godzinę 23.45.
-Świetnie, po prostu świetnie. Położyłam się na chwile, a jak wstaje, jest już za piętnaście północ? Dlatego właśnie nienawidzę drzemek- sapnęłam do siebie i zwlokłam się z łóżka.
Ale chwila, moment... Rzuciłam się na łóżko w celu chwycenia telefonu. Jak to ja, złapałam telefon, ale zaraz po tym spadłam na ziemie, robiąc przy tym nie mało hałasu. Szybko się pozbierałam i spojrzałam w telefon. 6 nieodebranych połączeń, 3 nieodebrane wiadomości.
  -Nieznany numer... Pedofil?- pomyślałam, ale zaraz opuściła mnie ta myśl.
Hm, jeśli się okaże, ze to jakiś przystojniak? W najgorszym wypadku jest to ciocia albo rodzice... Ale, skoro to nieznany numer… W każdym razie warto spróbować.
Odczytałam wiadomości. Pierwsza brzmiała: "Hej Eleno, musimy porozmawiać.". Druga była bardzo podobna, natomiast trzecia trochę zbiła mnie z tropu: "Wiem, ze mnie nienawidzisz, ale naprawdę muszę z Tobą porozmawiać. Proszę odbierz..."
Okej, okej. Czyli to ktoś kogo znam... Nataniel! No tak, pewnie nie czuje się najlepiej, po tym jak mi nakłamał. Wcale mnie to nie dziwi. Może jednak nie powinnam z nim gadać? Nie teraz.
Mimo to, odpisałam: "Spokojnie, wiem, ze pewnie nie jest Ci z tym najlepiej, ale nie ma sprawy. Mimo tego, że bardzo mnie to zabolało, to jednak Ci wybaczam. Sorki, ale nie mogę rozmawiać. Możemy popisać jeśli chcesz."
-Jednak ci wybaczam?- przeczytałam na głos, to co wysłałam- Boże Elena, jesteś kretynka.
Nie czekając na odpowiedź udałam się do łazienki. Wzięłam gorący prysznic, przebrałam się i wróciłam do pokoju. Kolejna wiadomość: "Wydaje mi sie, ze to nie jest rozmowa na telefon. Możemy się spotkać?"
"Em, pewnie. Ale chyba nie teraz?"
"Nie. Pasuje Ci jutro? Jak skończysz lekcje, o 16 w parku?"
"16? Nie może być 14.30? I właściwie dlaczego w parku?"
"Nie będzie tam nieproszonych gości. Chciałbym porozmawiać z Tobą na osobności. Pasuje mi każda godzina."
"Okej, wiec spotkamy się o 14.30 w parku."
"Będę czekał. Słodkich snów :*"
-Słodkich co?- zdziwiłam się na tę wiadomość- Nataniel chyba stał się bardziej odważny- skrzywiłam się.
Wyłączyłam muzykę, zgasiłam światło i wgramoliłam się do łóżka. Momentalnie odpłynęłam.
Stukot obcasów, jakieś huknięcia, puknięcia, stuknięcia… Spojrzałam na zegarek na ścianie. 6.25.
-Dzięki ciociu!- jęknęłam.
Wstałam i wzięłam szybki, orzeźwiający prysznic. Owinęłam się ręcznikiem. Otworzyłam szafę i usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Czym prędzej, odziana w skąpy materiał, pobiegłam na dół.
-Co się dzie…- stanęłam jak wryta.
Zobaczyłam w kuchni Nicka bez koszulki. Popatrzył na mnie. Ja popatrzyłam na niego. Nie powiem, jest ideałem mężczyzny. Opalony, umięśniony i zadbany Włoch.
Jego dwudniowy zarost dodaje mu męskości- pomyślałam.
Nie! Jeny! Ja tu stoję w samym ręczniku, który mi się zaraz zsunie!
-Prze-prze-przepraszam- wydukałam.
-Nie, to ja przepraszam. Po prostu talerz wypadł mi z rąk…
-Okej, to ja może…- wskazałam palcem na górę.
-Pewnie… Idź.
Powoli ruszyłam z powrotem na górę Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, ręcznik spadł na ziemię.
-Cholera!- syknęłam i szybko go podniosłam.
W ekspresowym tempie założyłam ciemnojeansowe spodenki i czerwoną koszulkę. Zeszłam na dół na śniadanie. Tym razem w kuchni zastałam ciocię.
-Hej- powiedziałam krótko.
-Cześć skarbeńku, jak się spało?
-Spało? Całkiem dobrze, jedynie pobudka była nie taka jakiej oczekiwałam- skrzywiłam się i usiadłam na krześle- A gdzie Nick?
-Poszedł do sklepu po bułki- wyszczerzyła zęby- Jest taki kochany! Nie mogę się doczekać, aż pojedziemy do niego! Będziemy wreszcie sami i będziemy mogli…
-RODZICE!- przerwałam jej- Będą jego rodzice Agatho… Nie sądzę, żebyście mogli… No wiesz- skrzywiłam się po raz kolejny.
-No dobra, dobra. Ale jak pojedziemy do Włoch…
-Do Włoch?!
-Rzecz jasne, że nie teraz. Ale kiedyś… W niedalekiej przyszłości- rozmarzyła się.
-Dobra, dobra. Chyba nawdychała się jakichś oparów.
-Wiesz co! Nie chciałabyś polecieć do Włoch? A no tak, już byłaś. Ale wiesz, to Chicago trochę mi się przejadło…
-No chciałabym, bo jest tam pięknie. Ale zaraz, zaraz… Jak to ci się przejadło? Nie masz zamiaru chyba tam zamieszkać, prawda?!
-No nie wiem… Wiesz, jeśli ja z Nickiem weźmiemy ślub…
-A co ze mną?!
-Spokojnie kochanie, teraz jedziemy tylko do Miami, do rodziców Nicka. Nie pobraliśmy się jeszcze i nie wyjeżdżamy. A nawet jeśli mielibyśmy wyjeżdżać, to nie podjęlibyśmy tej decyzji, nie uwzględniając ciebie- pocałowała mnie w czoło. Trochę mnie to uspokoiło.
-Ale właściwie dlaczego rodzice Nicka nie mieszkają we Włoszech, tylko w Miami?
-Zapewne potrzebowali jakiejś odskoczni. Wiesz, inny klimat, inni ludzi. Pewnie musieli odpocząć. Chcesz może kakao?
-Możliwe…- powiedziałam w zamyśleniu.
-Eleno?
-…
-Eleno?
-Słucham?
-Pytałam się, czy chcesz kakao. O czym tak myślisz?
-Tak, poproszę. Tak się zastanawiam… Jeśli weźmiecie ślub, to raczej przeprowadzicie się… przeprowadzimy się do Włoch. A jeśli moi rodzice szybciej wrócą, to znów wrócę do Nowego Jorku… Więc tak, czy siak- wzięłam głęboki oddech- Nie zostanę tu.
-Już ci mówiłam kochanie, że nie podejmiemy decyzji bez ciebie. A jeśli Jenna i Will wrócą szybciej… To będziesz mogła tu zostać tyle ile chcesz!
-Naprawdę?
-Naprawdę- uśmiechnęła się- Nick!
Myśli o kolejnej przeprowadzce rozwiały się z prędkością światła, a na ich miejsce wskoczył wspomnienia z dzisiejszego poranka. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam szatyna. Miał tak samo zmieszaną minę jak ja. Znów atmosfera stałą się dziwna. Przeszedł koło mnie, nie tracąc ze mną kontaktu wzrokowego. Chrząknęłam, a on wręczył Agathcie papierową torbę.
-Proszę kochanie, jeszcze ciepłe- dał jej całusa w polik.
-Mmmmm, cieplutkie!- położyła torbę na blacie i odwróciła się po masło.
Daliśmy sobie do zrozumienia z Nickiem, że wszystko gra, żeby zapomnieć o tym co było rano W końcu to nic takiego.
Jadłam, a raczej maltretowałam moją bułkę, popijając ją kakao i przysłuchiwałam się co jakiś czas rozmowie o podróży. Spojrzałam na zegarek, 7.30. Odłożyłam na talerz moją nieskończoną bułkę.
-Ja będę się chyba zbierać- wstałam z krzesła.
Ubrałam czerwone, krótkie trampki. Wstąpiłam jeszcze raz do kuchni, aby się pożegnać.
-No, więc pieniądze zostawię na blacie, będę dzwonić codziennie…- ciocia nawijała już chyba dziesięć minut.
-Dobrze Agatho. Wszystko pojęłam- przytuliłam się do niej. Uściskałam jeszcze Nicka- I bawcie się dobrze!- krzyknęłam i wyszłam.
Szłam wolno po chodniku, rozmyślając o wszystkim. Nagle zabrzmiał dzwonek mojego telefonu.
-Halo?
-Hej córuś! Mam dla ciebie dobrą nowiną.
-Hej mamuś. Co to za nowina?- spytałam, kopiąc przy tym kamyk.
-Wracamy!
-CO?!- stanęłam- Ale jak to wracacie?!
-No, jeszcze nie teraz, ale na wakacje chyba uda nam się wrócić. Nie cieszysz się?- spytała smutno.
-Pewnie, że cieszę… Ale, nie będziemy musieli wracać do Nowego Jorku?
-No coś ty! Jeśli Agatha się zgodzi, to zamieszkamy u niej ten miesiąc lub dwa.
-To cudownie!- ulżyło mi.
-O nie, znowu wołają- jęknęła- No dobrze, niedługo znowu zadzwonię. Paaa!- cmoknęła i się rozłączyła.
Po około piętnastu minutach spaceru doszłam pod bramy szkoły. Wchodząc na dziedziniec, usłyszałam za sobą swoje imię. Odwróciłam się.
-Hej Eleno… Przepraszam- zaczął.
-Nataniel? Cześć, spokojnie, już ci napisałam, że ci wybaczyłam.
-Napisałaś? Ale gdzie?
-Noo sms. Napisałeś do mnie, tak?
-Nie… Ja nawet nie mam twojego numeru…
-Czyli to nie byłeś ty?!
-No nie, nie pisałem do ciebie!
-Jeśli to są twoje kolejne żarty, to daruj sobie!- wrzasnęłam.
-Nie! Przysięgam! Dlaczego miałbym żartować?
-Bo żartowałeś sobie, mówiąc źle o Kastielu- ucięłam.
-Bo się o ciebie martwię Eleno… On nie jest… Zasługujesz na kogoś lepszego.
-Dobra, dobra. Nie będziesz mi wybierał znajomych, okej? Ale to mnie teraz nie interesuje. Znasz może ten numer?
-632896732… Nie, przykro mi.
-Kurcze, no dobra. Dzięki- rzuciłam niedbale i poszłam do szkoły.
Po ósmej, Rozalia dawno powinna tu być- pomyślałam.
-Hej Eleno!
-Cześć Violu- przywitałam się- Znasz może ten numer?
-632896732? Niestety, a kto to?
-No właśnie nie wiem… Myślałam, że to Nataniel.
-Cześć dziewczyny!
-Hej Roza, znasz może ten numer?
-632896732… Tak! A nie, jest 6732? Nie 6723?- zaprzeczyłam- No to nie, sorki. A kto to?
-Nie wiem! Sęk w tym, że nie wiem…
-Dzwonił do ciebie?- spytała fioletowłosa.
-Tak- pokazałam dziewczynom sms’y.
-I co? Chcesz się z nim spotkać?
-No nie wiem. Wiecie, gość, którego nie znam…
-Nooo, teoretycznie to go znasz.
-Teoretycznie, teoretycznie. A co mnie teoretycznie, ja chcę praktycznie! Co jeśli to jakiś pedofil?- zaśmiałyśmy się.
-Bez przesady. Pójdziemy z tobą.
-No co ty Rozalio. Widziałaś co napisał. Chce, żeby byli sami.
-Mi tam pasuje, żebyście ze mną poszły!
-Nie. Możemy się kręcić gdzieś koło parku jeśli chcesz- uśmiechnęła się.
-Violetto… Dziękuję ci- położyłam rękę na jej ramieniu.
Porozmawiałyśmy jeszcze trochę o babskich sprawach, zanim doszedł do nas Lysander.
-Eleno, Kastiel cię szukał. Mówi, że musi z tobą porozmawiać- wymieniłyśmy z dziewczynami porozumiewawcze spojrzenia.
-Znasz może jego numer na pamięć?- palnęłam.
-Nie. Dlaczego pytasz?
-A, nieważne. Gdzie jest?
-Był na dziedzińcu, ale teraz…
-Dzięki!- wbiegłam ze szkoły.
Rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie nie ujrzałam czerwonej czupryny.
-Bu!- ktoś krzyknął za moimi plecami. Wystraszona, odwróciłam się, machnąwszy ręką. No tak, ktoś kto próbował mnie wystraszyć, teraz trzyma się za obolałą szczękę.
-Dzięki,  miłe powitanie. Lubię kontakt z twarzą, ale niekoniecznie ręką, wiesz?
-Sorki, podobno mnie szukałeś?
-Ta, chciałem ci tylko powiedzieć, że wpadnę po osiemnastej.
-Dziś?
-Dziś.
-W czwartek?
-Tak. Dziś. W czwartek.
-Będziesz się WSPANIALE bawił…- zaśmiałam się.
-No ja myślę- puścił oczko i odszedł nadal trzymając się na szczękę.
-…wśród pieluch- powiedziałam do siebie.
Wróciłam do grupki przyjaciół. Porozmawialiśmy jeszcze, po czym weszliśmy do klasy. Nie interesowałam się żadną lekcją. Siedziałam w ostatniej ławce i cały czas głowiłam się, kto to może być.
Skończyła się ostatnia lekcja. Godzina 14. Rany, mam pół godziny do spotkania z nieznajomym, którego niby znam… Trochę to podejrzane…
-Panno Moore!- zawołał mnie nauczyciel. No tak, już dawno po dzwonku, a ja dalej siedzę w ławce.
-Przepraszam- wrzuciłam wszystkie rzeczy do torby i wybiegłam na dziedziniec.
Dziewczyny już na mnie czekały. Ustaliłyśmy, że w połowie drogi, one skręcą w boczną uliczkę, prowadzącą na bazar, a ja pójdę do parku. Po jakichś dziesięciu minutach, one będą obserwować mnie i mojego towarzysza koło bramy wejściowej.
Tak jak ustaliłyśmy, tak zrobiłyśmy. Dziewczyny skręciły, a ja weszłam do parku.
No to kaplica- pomyślałam, gdy przekroczyłam bramę- Już nie ma odwrotu.
Spojrzałam w telefon. Zegar wskazywał 14.28. Obok widniała jedna nieodebrana wiadomość: „Będę przy fontannie.”
Świetnie. Ruszyłam w stronę fontanny. Zobaczyłam tam jakiegoś chłopaka stojącego tyłem. Ta bluza… Coś mi to mówi. Szara bluza z kapturem, brązowe włosy… Końcówka numeru… 6732… Nie, to nie może być on… To niemożliwe!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz