ROZDZIAŁ IX
-Ookej, tylko spokojnie Elena, tylko spokojnie- powiedziałam sama
do siebie idąc w stronę zdenerwowanego chłopaka- Chcesz się czegoś napić?
-Masz jakiś sok?
-Tak, może być jabłkowy?- kiwnął głową.
Wyciągnęłam sok z lodówki i postawiłam na blacie. Odwróciłam się
po szklankę, po czym spojrzałam na chłopaka.
-Wiesz Kastiel… My- pokazałam na siebie- ludzie cywilizowani
zazwyczaj pijemy ze szklanek, a nie z kartonów. Szczególne jak nie jesteśmy u
siebie- skrzywiłam się.
-Sory- burknął i odstawił sok. Czy tylko mi się wydaje, że
zachowuje się dzisiaj jak neandertalczyk?
-Jesteś głodny?
-Nie.
-No dobra… Więc co cię do mnie sprowadza?- usiadłam naprzeciw
czerwonowłosego. Od razu zauważyłam, że bezczelnie się na mnie gapi. No tak, w
końcu dalej mam na sobie krótkie spodenki i bluzkę. Bluzkę, która mimo tego, że
jest za duża, ma dość głęboki dekolt. Skarciłam się w myślach i zgarnęłam swoje
włosy do przodu, aby cokolwiek zakrywały.
-Dziewczyny mi powiedziały.
-Ale co ci powiedziały?
-Dobrze wiesz.
-Ech… nie? Może mnie oświecisz?
-To co nagadał ci ten idiota.
-Mówisz o Natanielu?
-No przecież mówię o tym idiocie.
-No dobra. Ale co ci powiedziały konkretnie?
-Słowo w słowo- popatrzyłam na niego z wyczekiwaniem- Już nie
będzie gadać głupot.
-Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że się z nim znowu biłeś?!-
wstałam energicznie z miejsca.
-Cholera Elena!- wreszcie wrócił dawny Kastiel- Najpierw gada ci
głupoty, odsuwając cię ode mnie, później udaje niewiniątko i myślisz, że mu
popuszczę?!
-Skąd mogę mieć pewność, że mówisz naprawdę?
-A dlaczego miałbym kłamać?- wstał i podszedł do mnie przyciskając
mnie do blatu.
-No wiesz, znam cię dopiero trzeci dzień…
-Znasz mnie tak samo długo, co jego. A jemu uwierzyłaś- warknął.
-On był taki jakiś… wiarygodny?
-A ja nie jestem?- spytał z ogromnym uśmiechem na ustach.
-No nie wiem, nie wiem- uśmiechnęłam się.
-Chcesz się przekonać jak bardzo wiarygodny jestem?- nie czekając
na odpowiedź zaczął mnie całować.
Zaskoczona całą tą sytuacją stałam jak sparaliżowana. Dopiero po
chwili zaczęłam oddawać jego pocałunki, które z minuty na minutę stawały się
coraz głębsze. Zarzuciłam swoje ręce na jego ramiona. Kastiel podniósł mnie i
posadził na blacie. Przyciągnęłam go mocniej do siebie i oplotłam swoje ręce
wokół jego szyi. Zaczął delikatnie błądzić rękoma po moich plecach. Przeszedł
mnie dreszcz podniecenia. Zaczęłam zdejmować jego ramoneskę. W jednej chwili
zrzucił ją z siebie. Moje ręce również wylądowały na jego plecach. Chłopak
podniósł do góry moją koszulkę, odsłaniając przy tym brzuch. Delikatnie dotykał
moich nagich boków, sprawiając, że moje całe ciało drżało. Jego ręce zmierzały
coraz wyżej. Nagle usłyszeliśmy zgrzyt zamka. Czerwonowłosy odskoczył ode mnie
jak poparzony. Chwycił swoją kurtkę, która leżała na ziemi i założył ją z
powrotem na siebie. Ja szybko zeskoczyłam z blatu i poprawiłam swoją koszulkę.
-Hahaha, tak! I wtedy ją wylał!- ciocia Agatha weszła do domu
rozmawiając przez telefon- No, no dobrze Jenna, do zobaczenia- rozłączyła się.
-Hej cio… Agatho!- przywitałam się i wzięłam od niej torby z
zakupami.
-Dzień dobry.
-O, cześć Kastiel- przywitała go- Jesteś głodny? Tak? To bardzo
dobrze. Zdejmij tę kurtkę, siadaj, ja zaraz przygotuję obiad. I nie ma żadnego
„ale”!- krzyknęła myjąc ręce w łazience.
-No, najwidoczniej musisz zostać- uśmiechnęłam się do niego-
Siadaj na kanapie, ja zaraz wrócę.
Pobiegłam na górę. Założyłam bieliznę, krótkie jeansowe spodenki i
pomarańczową bluzkę na ramiączka.
-Cholera, byłam praktycznie naga…- powiedziałam do siebie,
wychodząc z pokoju.
W kuchni ciocia już się krzątała. Po zapachu wyczułam, że robi
spaghetti. Mmmm, uwielbiam spaghetti.
-Jak tam w pracy?- zapytałam.
-Bardzo dobrze! Adam, ten co ma firmę, która z nami współpracuje,
wreszcie wylał tę Maggie! Jak ja jej nie znoszę, myśli, że jest taka super,
piękna, idealna, a nie jest! Pamiętam jak raz na bankiecie…- na migi dałam
Kastielowi do zrozumienia, żeby nie przejmować się teraz Agathą.
-Pogada, pogada i przestanie, zobaczysz.
Po około dziesięciu minutach kobieta zawołała nas na obiad.
-Mówiłam!- zaśmiałam się.
-Ale co mówiłaś?- spytała.
-Nie, nic cio… Agatho- uśmiechnęłam się.
Usiadłam obok cioci, a Kastiel naprzeciw nas. Dostaliśmy pełne
talerze makaronu z sosem i startym serem.
-Nooo… To smacznego- parsknęłam ponownie śmiechem. Nie powiem,
sytuacja była trochę krępująca. Co jakiś czas wymieniałam z Kastielem
porozumiewawcze spojrzenia, a ciocia była podejrzanie szczęśliwa.
-No, a jak tam miedzy wami dzieciaki?- chłopak mało co nie
zakrztusił się jedzeniem.
-Między nami?- spytałam- Nie ma żadnych nas!
-No… No, że w szkole. Chyba, że jest coś o czym nie wiem- dała mi
kuksańca w bok.
-Agatho!- oburzyłam się.
-Oj dobrze, dobrze- zaśmiała się pod nosem.
-No właśnie ciociu- zaczęłam, naciskając na ostatnie słowo- O
której wyjeżdżacie?- Kastiel popatrzył na mnie uśmiechając się pod nosem.
-Jakoś po dziewiątej, a co?
-Nie, nic- uśmiechnęłam się.
-Mam nadzieję, że nie chcesz mi roznieść domu- pogroziła palcem.
-No co ty ciociu!
-No! Kastiel- machnęła widelcem w stronę chłopaka- Masz jej
pilnować!- wybałuszyłam oczy. Czy ty ciociu mówisz to na poważnie?! Kastiel ma
mnie PILNOWAĆ?! Jeśli tak się stanie, to ten dom na pewno nie będzie w jednym
kawałku, gdy wrócicie…
-C-co?- był zdezorientowany nie mniej niż ja.
-Żartowałam- zaśmiała się i wstała odnieść talerz- Nie, ale tak na
poważnie Elenko, proszę cie, nie roznieś domu, dobrze?
-Pewnie- sapnęłam, wydymając brzuch i opierając się niechlujnie o
krzesło- Więc?
-Więc co?
-O której wyjeżdżacie?
-Po dziesiątej wychodzimy. Będziesz już w szkole prawda?
-Tak, tak. W szkole- parsknęłam śmiechem patrząc na Kastiela. Wyglądał,
jakby chciał zabić tę ogromną porcję spaghetti.
-Spoko, nie musisz jeść tego do końca- zaśmiałam się.
-Dzięki…- sapnął.
To prawda, że dla mężczyzn ciocia zawsze nakłada gigantycze
porcje, których i tak nikt do końca nie je. Oczywiście nie obejdzie się później
narzekania cioci, że jej jedzenie nikomu nie smakuje…
Zabrałam swój i Kastiela talerz i zaniosłam do zlewu.
-To co? Deserek?- zaproponowała.
-NIE!- wrzasnęliśmy oboje.
-No dobra, dobra- oburzyła się- Idę się spakować.
-Może ci pomóc?- spytałam.
-Mogłabyś?! A nie, masz gościa…
-Właściwie- chłopak wstał- To ja już muszę iść. Dziękuję za pyszny
obiad i do widzenia.
-Do widzenia!- rzuciła ciocia, wchodząc na górę.
-Pożegnam Kastiela i już do ciebie idę Agatho!- krzyknęłam.
Ruszyłam z nim przez korytarz.
-To co? Impreza w czwartek, piątek, czy sobotę? A może od razu 3?
-Chyba śnisz. Chcesz to rób imprezę u siebie, ja nie zamierzam ich
tu robić- sapnęłam.
-No weź… Nie daj się prosić- uśmiechnął się nonszalancko.
-Nie dam, bo i tak jej nie zrobię.
-Nie zdziw się. Acha, no i… Pamiętaj o czwartku- puścił mi oczko i
wyszedł bez słowa?
Czwartek… Czwartek? O co mu chodzi z czwartkiem… CZWARTEK! Miał
przyjść… Wie, że cioci nie będzie… No to nie żyję- pomyślałam i zamknąwszy
drzwi udałam się na górę w celu pomocy cioci.
-I jak się miedzy wami układa?- spytała, gdy tylko przekroczyłam
próg jej sypialni.
-Nie ma żadnych nas.
-Wiesz, że to nieładnie kłamać- oburzyła się.
-Kurczę, ja nie kłamię!
-Własną ciotkę okłamywać?! A masz!- rzuciła we mnie wielką
poduszką, która wylądowała wprost na mojej twarzy.
-O nie!- rzuciłam się na nią i tak oto rozpętała się wojna na
poduszki.
Walczyłyśmy dobre pół godziny, zanosząc się gromkim śmiechem. Wreszcie
musiałyśmy przerwać, żeby trochę odsapnąć.
-No, teraz to chyba spaliłyśmy cały obiad- zaśmiałam się.
-HAHA, masz rację kochana! Czy mi się zdaje, czy ktoś dzwoni do
drzwi?
-Tak… Otworzę!- zerwałam się z łóżka i mało nie zabijając się na
schodach, otworzyłam drzwi.
-Dobry wieczór pani Jenkins- powitałam naszą sąsiadkę i najlepszą
przyjaciółkę cioci.
-Witaj kochanie, jest może Agatha?
-Tak, proszę- wpuściłam ją do środka- Niech się pani rozgości, a
ja pójdę po ciocię.
Wysoka, szczupła blondynka udała się do salonu, a ja ruszyłam na
górę po Agathę.
-Hej Care!- uściskały się- Co tam u ciebie?- usiadły i zaczęły
plotkować.
-Przepraszam pani Jenkins…
-Eleno, proszę cię, mów mi po imieniu, dobra?- uśmiechnęła się.
-No dobrze… A więc, Caroline chcesz herbaty lub kawy?
-Poproszę kawę.
-I mi też możesz zrobić kochanie- odezwała się Agatha.
Poszłam do kuchni i wstawiłam wodę. Otworzyłam lodówkę na oścież i
patrzyłam w głąb w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Jak na złość, nie
znalazłam nic na co miałabym ochotę. Nasypałam więc kawę do filiżanek i zalałam
wodą. Powoli przyniosłam je do salonu, za chwilę doniosłam cukier i usiadłam na
jednym z foteli obok. Przysłuchiwałam się ich plotkom, włączając się czasem do
rozmowy.
-Właśnie Agatho, jesteś wolna w czwartek i piątek wieczorem?
-Nie, przykro mi. Mówiłam ci, że jutro wyjeżdżamy z Nickiem.
-Och, no tak. Zapomniałam- zasmuciła się.
-A co? Może mogę ci jakoś pomóc?
-Nie sądzę, wjeżdżamy jutro wieczorem z Robertem i nie mam z kim
zostawić Tobby'ego.
-Care- zaczęłam- Jeśli chcesz… To ja mogę się nim zająć-
zaproponowałam.
-Naprawdę?!- ucieszyła się.
-No nie wiem, nie wiem… Masz szkołę Elenko- wtrąciła się ciocia.
-Mogę chyba raz nie iść do szkoły co?- zaśmiałam się.
-Raz?- popatrzyła na mnie z politowanie- A dziś to co?
-No, ale dobrze się uczę i…- zastanowiłam się chwilę- I nie można
zostawić sąsiadki w potrzebie- wyszczerzyłam się.
-Ech, jeśli chcesz i czujesz się na tyle odpowiedzialna…
-Wspaniale!- klasnęła w ręce- Jutro przyjdę i wszystko ci
wytłumaczę okej?
-Pewnie! A właściwie… Ile Tobby ma lat?
-Dziesięć miesięcy. Dasz sobie radę kochanie?
-Pewnie! Uwielbiam dzieci!
Kobiety znów zaczęła rozmawiać o pracy, facetach, kosmetykach i
tak dalej. Odłączyłam się.
Szykuj się Kastiel, będziesz miał swoją imprezę z małym dzieckiem- pomyślałam, uśmiechając się pod nosem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz